Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /STRONY_PRODUKCJA/tenis/wp-content/themes/prolog/admin/extensions/customizer/extension_customizer.php on line 312

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /STRONY_PRODUKCJA/tenis/wp-content/themes/prolog/admin/extensions/customizer/extension_customizer.php on line 325

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /STRONY_PRODUKCJA/tenis/wp-content/themes/prolog/admin/extensions/customizer/extension_customizer.php on line 351

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /STRONY_PRODUKCJA/tenis/wp-content/themes/prolog/admin/extensions/customizer/extension_customizer.php on line 363

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /STRONY_PRODUKCJA/tenis/wp-content/themes/prolog/admin/extensions/customizer/extension_customizer.php on line 382

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /STRONY_PRODUKCJA/tenis/wp-content/themes/prolog/admin/extensions/customizer/extension_customizer.php:312) in /STRONY_PRODUKCJA/tenis/wp-includes/feed-rss2.php on line 8
Wywiady – Serwis na zewnątrz http://serwisnazewnatrz.pl Blog o tenisie Michała Pochopienia Sun, 10 May 2020 11:33:16 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.3.2 http://serwisnazewnatrz.pl/wp-content/uploads/2018/06/fav.png Wywiady – Serwis na zewnątrz http://serwisnazewnatrz.pl 32 32 164529144 Nie tylko Hurkacz. Kim jest Michałek, który grał w pokazówce na Florydzie? http://serwisnazewnatrz.pl/nie-tylko-hurkacz-kim-jest-michalek-ktory-gral-w-pokazowce-na-florydzie/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=nie-tylko-hurkacz-kim-jest-michalek-ktory-gral-w-pokazowce-na-florydzie http://serwisnazewnatrz.pl/nie-tylko-hurkacz-kim-jest-michalek-ktory-gral-w-pokazowce-na-florydzie/#respond Sun, 10 May 2020 11:33:16 +0000 https://serwisnazewnatrz.pl/?p=1008
Czytaj dalej...]]>
Jestem wręcz pewny, że w gronie osób czytających tego artykułu nie ma nikogo, kto nie byłby stęskniony za tenisem. Ostatnie tygodnie wzbudziły u nas taki głód, iż pewnie wielu z nas dałoby się pokroić nawet za mecze specjalistów od kortów ziemnych na trawie. Godzinami moglibyśmy oglądać rywalizacje Roberto Carballesa-Baeny z Hugo Dellienem czy Marco Cecchinato z Carlosem Berlocqiem. Dlatego nie dziwi fakt, że gdy tylko ogłoszono, iż Hubert Hurkacz weźmie udział w pokazówce UTR Pro Series wszyscy ruszyliśmy przed telewizory czy streamy i bacznie śledziliśmy jego poczynania. Tymczasem w ostatnich dniach nie był on jedynym Polakiem, który wziął udział w towarzyskim turnieju pokazowym za oceanem.

Drugim był Oskar Michałek. I tutaj przyznaję się bez bicia – poza tym, że to częsty sparingpartner wspomnianego wyżej Huberta Hurkacza, nie wiedziałem o nim zbyt wiele. To spowodowało, że natychmiast po jego występach w International Tennis Series w Bradenton skontaktowałem się z nim, aby najzwyczajniej w świecie pozwolić Wam oraz samemu sobie dowiedzieć się o nim więcej. Właśnie dlatego za kilka chwil przeczytacie naszą krótką rozmowę, w której tenisista z Nowego Sącza opowiedział o tym, jak wziął udział w imprezie, w której grał chociażby Pablo Lorenzi, Dominik Koepfer czy Mackenzie McDonald i co spowodowało, że na dobrą sprawę nigdy nie był nawet gościem w zawodowych rozgrywkach.

Michałek, które ostatnie dwa lata spędził w Alabamie, gdzie był studentem Uniwersytetu w Troy, w resorcie Saddlebrook jak dotychczas rozegrał trzy spotkania. W ramach International Tennis Series na zielonej mączce zmierzył się z trzema rywalami – po tie-breaku trzeciej partii przegrał z obecnie 341. na świecie, Michaelem Redlickim, oraz niegdyś 84. juniorem rankingu ITF, Stefanem Storchem. Zwycięstwo natomiast odniósł pewnie pokonując niezwykle doświadczonego i aktualnie notowanego na 150. miejscu w deblowym rankingu ATP – Jamesem Cerrettanim.

Michał Pochopień: W Polsce raczej nie jesteś zbyt rozpoznawalnym tenisistą. Pewnie wielu widzów, widząc Twoje nazwisko w stawce International Tennis Series, mogło być zdezorientowanych. Możesz coś powiedzieć o swojej tenisowej przeszłości?

Oskar Michałek: Myślę, że 10 lat temu byłem zdecydowanie bardziej rozpoznawalny, niż ma to miejsce obecnie. Teraz jednak będę miał czas, aby to zmienić! Pochodzę z Nowego Sącza. Pasję tenisową kontynuuje szczęśliwe do dzisiejszego dnia. Do 19. roku życia byłem zawodnikiem Sądeckiego Towarzystwa Tenisowego Fakro, którego jestem wychowankiem i któremu zawdzięczam wszystko. Nie tylko samemu klubowi, ale także trenerom, którzy niesamowicie przyczynili się do mojego tenisowego rozwoju. Przy okazji chciałbym wszystkim podziękować i gorąco pozdrowić! W młodszych kategoriach wiekowych byłem czołowym tenisistą Polski jak i w Europie. Sytuacja się na tyle zmieniła, że niefortunnie spotykały mnie kontuzje i musiałem obrać inną drogę życiową. Po skończeniu liceum wyjechałem do Wrocławia na dwa lata, gdzie studiowałem na uczelni AWF, zarabiałem na zawodzie trenerskim oraz pomagałem sparingowo polskim tenisistom. Po dwóch latach wyleciałem z Polski, by kontynuować swoją uczelnianą przygodę, jak i rywalizować w tenisowych rozgrywkach uczelnianych w amerykańskiej pierwszej dywizji. Szczęśliwie w tym tygodniu, dzięki pomocy oraz codziennej miłości czy wiary moich rodziców i całej rodziny, zastałem dnia ukończenia szkoły. Zostałem absolwentem Troy University w Alabamie.

W stawce International Tennis Series w Bradenton znaleźli się między innymi tacy tenisiści, jak Paolo Lorenzi, Dominik Koepfer, ale także wielu graczy, którzy z powodzeniem rywalizują na poziomie ATP Challenger Tour. Jaka jest geneza Twojego występu w tym turnieju, bo przecież sam na koncie masz zaledwie kilka zawodowych spotkań?

Wielu zawodników, którzy nie posiadają rankingu ATP, ale prezentują wysoki poziom, mają okazję brać udział w tym turnieju. Sporo tenisistów, którzy grają w International Tennis Series, to studenci z amerykańskich uczelni. Stworzono przyjazny system meczowy, który pozwala na przywrócenie nam tenisowej aktywności za sprawą treningowych meczów. Przy okazji tenis znów można oglądać w telewizji. Szczerze mówiąc znajomość wpływowych osób, trenerów akademii, czy moja obecność w resorcie Saddlebrook pomogła mi w tym występie.

Sam w jakiś sposób zgłosiłeś się do tej rywalizacji?

Nie, zostałem zgłoszony przez trenerów Akademii Saddlebrook – zresztą podobnie, jak większość tenisistów.

Jak wygląda organizacja takiego turnieju zza kulis?

Organizacja turniejowa jest znakomita i bardzo płynna. Dzień wcześniej otrzymujesz telefon z zawiadomieniem o twoim uczestnictwie w następnym dniu rozgrywek. Mecze rozgrywane są w grupach do dwóch wygranych setów do czterech gemów. Dziennie możesz zagrać najwięcej trzy mecze. Zawodnicy sami sobie sędziują, serwujący podaje swoimi oznaczonymi piłkami, a jedna kamerka nagrywa mecze, które są transmitowane na ESPN. Zawody cieszą się popularnością w telewizji, a my zawodnicy jesteśmy zadowoleni, że możemy rywalizować ponownie. Prosto, bezpiecznie, przyjemnie, ale z dużym rozmachem.

Tajemnicą nie jest, że tenisiści w pandemii koronawirusa znaleźli się w trudnej sytuacji, bo nie mogą zarabiać pieniędzy. Z tego powodu mam oczywiste pytanie – czy startując w zawodach w resorcie Saddlebrook można liczyć na zastrzyk gotówki?

Organizatorzy turnieju zadbali o zapewnienie stałej, dziennej nagrody pieniężnej dla zawodników za udział w meczach. Jeśli uda Ci się wygrać, to możesz liczyć na dodatkowy bonus z ich strony. Poddawać się nie można, a każdy walczy do ostatniej piłki, bo mamy małą zachętę.

W Bradenton jak dotychczas rozegrałeś trzy meczem, w każdym z nich prezentując niezły tenis. Owszem, nadal to jedynie turniej pokazowy, ale równa rywalizacja z dużo bardziej rozpoznawalnymi i utytułowanymi rywalami musi być świetną motywacją. Zastanawiałeś się, czy po zakończeniu studiów widzisz swoją przyszłość w zawodowym tenisie?

Na ten moment mam za sobą jeden dzień meczowy w International Tennis Series. W przyszłym tygodniu będę miał kolejną okazję sprawdzenia się na tle dobrych rywali. Co do mojej przyszłości to na pewno taka myśl przeszła mi przez głowę. Jeszcze jednak nie podjąłem decyzji, ale wiem, że będę wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję, aby z dobrej strony pokazać się w profesjonalnym tourze.

Wróćmy do przeszłości – czy to tylko kontuzje, o których wspomniałeś, spowodowały, że tak naprawdę przeszedłeś obok zawodowych rozgrywek, rozgrywając tam zaledwie kilka meczów parę lat temu?

To kontuzje głównie przyczyniły się do tego, iż musiałem podjąć decyzje o zawieszeniu trenowania oraz wyjazdów. Dodatkowo po 18. roku życia brakowało mi środków na turniejowe wyjazdy.Następnie podjąłem decyzję o zakończeniu dwuletniej przygody z „trenerką” i wybrałem  się w podróż zza ocean by kontynuować tenisową przygodę. To była właściwa i prawidłowa decyzja, która otworzyła mi życiowe drzwi na wiele sposobów. Kontuzje minęły, gdy stałem się bardziej świadomy ich powstawania, oraz poznałem fizjoterapeutów, którzy mnie nauczyli jak im przeciwdziałać. Od 19. roku życia jestem zdrów jak ryba, ponieważ zdałem sobie sprawę, jak ważna jest potreningowa czy pomczowa regeneracja, której teraz codziennie pilnuje.

Spowiedź tenisisty

]]>
http://serwisnazewnatrz.pl/nie-tylko-hurkacz-kim-jest-michalek-ktory-gral-w-pokazowce-na-florydzie/feed/ 0 1008
Łatwiej byłoby mi się przebić do czołówki ATP nie wygrywając tych imprez wielkoszlemowych http://serwisnazewnatrz.pl/latwiej-byloby-mi-sie-przebic-do-czolowki-atp-nie-wygrywajacy-tych-imprez-wielkoszlemowych/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=latwiej-byloby-mi-sie-przebic-do-czolowki-atp-nie-wygrywajacy-tych-imprez-wielkoszlemowych http://serwisnazewnatrz.pl/latwiej-byloby-mi-sie-przebic-do-czolowki-atp-nie-wygrywajacy-tych-imprez-wielkoszlemowych/#respond Sun, 26 Apr 2020 09:14:54 +0000 https://serwisnazewnatrz.pl/?p=984
Czytaj dalej...]]>
Aktualnie w pierwszej „100” rankingu ATP plasuje się zaledwie sześciu tenisistów urodzonych w 1994 roku. Są to Lucas Pouille, Dominik Koepfer, Gregoire Barrere, Jordan Thompson, Thiago Monteiro oraz Gianluca Mager. Tymczasem, gdyby ktoś w 2012 roku zapytał o to, kto z 18-latków ma największe szanse na zrobienie kariery, w większości odpowiedź byłaby taka sama. Filip Peliwo. Kanadyjczyk, który we wcześniej wspomnianym roku zagrał w czterech finałach juniorskich turniejów wielkoszlemowych, a dwa z nich wygrał (Wimbledon i US Open), jak dotąd jednak nie miał okazji zadomowić się w największych turniejach. Porozmawiałem z nim właśnie o tym, co mu w tym przeszkodziło, ale także o jego związkach z Polską, o których mogliście nie mieć pojęcia. A te są bardzo duże!

Michał Pochopień: Zacznijmy od kwestii, która mnie najbardziej intryguje. Filip Peliwo – Polak reprezentujący Kanadę czy Kanadyjczyk o polskich korzeniach? Możesz także przedstawić historię Twojej rodziny, bo z tego, co się dowiedziałem, jest ona bardzo związana z naszym krajem.

Filip Peliwo: Ja jako jedyny z mojego rodzeństwa urodziłem się w Kanadzie, bo mój brat i siostra przyszli na świat w Polsce. Moi rodzice pochodzą z Krakowa oraz z Zakopanego. Czuję się Kanadyjczykiem, bo tutaj przyszedłem na świat, ale przez to, że moja rodziny jest z Polski, to też czuję się Polakiem. Powiedziałbym, że trochę Kanadyjczyk i Polak. Nie mogę powiedzieć, że albo to, albo to.

Myślałeś kiedykolwiek o reprezentowaniu Polski? Ktoś z naszego związku kontaktował się z Tobą?

Gdy miałem 14 lat i brałem udział w Orange Bowl, to poznaliśmy, hmm, jeśli pamiętam dobrze to był to Maciej Synówka, który reprezentował polską federację. Rozmawialiśmy z nim o mojej potencjalnej grze dla Polski, bo trochę ciężkie były moje relacje z rodzimym związkiem. Pojawiło się kilka opcji, aby Polski Związek Tenisowy mi pomógł, ale Tennis Canada zaczęło się bardziej angażować, przez co łatwiej było mi zostać tutaj i reprezentować kraj, w którym się urodziłem. Poza tym, to także większa federacja.

Jakie są Twoje stosunki z Polską? W końcu płynnie mówisz po polsku, bywasz w naszym kraju.

Moi rodzice akurat wrócili do Krakowa, dlatego bywam tam często. Od czasu, gdy byłem dzieciakiem, podróżowałem tam kilka razy. W Polsce mam jeszcze dziadków oraz babcie. Natomiast kuzyni, ciocie i inny wujek są w Kanadzie czy w Szwecji.

Peliwo wraz z 95-letnim dziadkiem w Krakowie

Jeśli nie zawiódł mnie research, to jeszcze nigdy nie grałeś w polskim turnieju. Skontaktować się z organizatorami polskich challengerów, w sprawie dzikich kart dla Ciebie? Mogę szepnąć kilka miłych słów! (śmiech!), w końcu kilka takich imprez mamy!

Od zawsze chciałem zagrać w Polsce, ale po prostu Wasze turnieje ATP Challenger Tour odbywają się na clayu, a ja na tej nawierzchni ostatnio gram mało! Plan był taki, że spróbowałbym zagrać w Polsce w tym roku, ale przez ten wirus pewnie to się nie stanie. Kiedyś jednak na pewno zagram – byłoby fajnie!

Po tym, jak w 2012 roku zagrałeś w finale każdego turnieju wielkoszlemowego, a dwa z nich wygrałeś, określono cię mianem wielkiego tenisisty. Jak z perspektywy czasu traktujesz te osiągnięcia? Pomogły Ci one w dalszej karierze, czy raczej przeszkodziły i stworzyły tylko dodatkową presję?

Myślę, że te osiągnięcia w rozgrywkach juniorskich w jednej stronie mi pomogły, bo dzięki temu miałem przed sobą parę opcji, miałem okazję pracować z dobrymi trenerami, ale przez to także borykałem się z ogromną presją. Choć dziwnie to zabrzmi, to łatwiej byłoby mi się przebić do czołówki ATP nie wygrywając tych imprez wielkoszlemowych. Próbuję za bardzo nie myśleć, co by było gdyby. Tak naprawdę, to po prostu trzeba pracować i starać się jak najwyżej dojść w rankingu.

Co wówczas czuł 18-letni Filip Peliwo? Myśli pewnie sięgały największych turniejów świata, batalii z największymi gwiazdami naszego sportu.

Na pewno myślałem, że trochę szybciej osiągnę poziom czołówki, że minie jedynie parę lat i będę grać w największych turniejach. Sądziłem też, że będę wyżej w rankingu ATP, przynajmniej taki był plan. Z tyłu głowy jednak miałem świadomość, że może to zająć więcej czasu. Tak też było w juniorach, gdzie też od samego początku nie odnosiłem dobrych wyników, musiałem się przebić.

Wiem, że dojdę do momentu, kiedy regularnie będę rywalizować w najważniejszych rozgrywkach. Po prostu potrwa to trochę czasu – wiedziałem, że sukces nie nadejdzie od razu po zakończeniu zmagań w juniorach.

Jako tenisista, który przeżył to na własnej skórze, uważasz, że określanie wielkimi talentami tenisistów czy tenisistek, którzy wygrali juniorskie wielkie szlemy, jest słuszne? Czy może jednak triumf w takich zawodach niekoniecznie jest miarodajny?

Dobre rezultaty w juniorskich turniejach, szczególnie, gdy mowa o wygrywaniu Wielkich Szlemach, to wiadomo, że mowa o dobrych zawodnikach i zawodniczkach. Trudno jednak powiedzieć, czy uda im się przebić do najważniejszych turniejów i jak długo im to zajmie.

A gdybyś mógł odbyć podróż w przeszłość i porozmawiać z 18-letnim Filipem, to co powiedziałbyś mu po 2012 roku, kiedy wygrał dwa turnieje wielkoszlemowe i zagrał w dwóch kolejnych finałach?

Ciężko powiedzieć, co bym sobie wtedy powiedział. Pewnie, że muszę się przygotować, iż przebicie do touru zajmie sporo czasu. I, że nie ma co się podniecać kilkoma dobrymi rezultatami i nie mogę sobie pozwolić na utratę koncentracji. Po prostu, aby trzymać drogę.

Peliwo po wygraniu juniorskiego US Open w 2012 roku

Mówisz o tym, że jesteś pewny, że prędzej czy później wejdziesz do TOP 100 i ATP Tour – nie ma w tym nic oryginalnego, bo nie znam tenisisty, który nie powiedziałby tego samego. W przeszłości grałeś już z tenisistami z tej grupy i bilans masz nie najgorszy – sześć wygranych i 11 porażek. Gdybyś jednak miał wybrać jeden, największy argument, przemawiający za tym, że stać cię na bycie częścią TOP 100, to co by to było?

Myślę, że od zawsze generalnie wiem, jaki mam poziom, jak dobrze gram i jak sobie radzę z wyżej notowanymi zawodnikami. Wygrałem przecież z Matteo Berrettinim, gdy on się przebił do TOP 100, wcześniej z Jarkko Nieminenem i innymi solidnymi tenisistami. Mam potencjał, aby tam być, ale przebicie się jest ciężkie. Rozmawiałem zawodnikami, którzy byli, albo są w TOP 100 i wszyscy są zgodni. Przebicie się do tego grona, to najtrudniejsza część zadania. Gdy już tam jesteś, to jest trochę łatwiej, bo więcej punktów dostajesz za każdy start. Wiem, co potrzebuję, aby tam dojść, teraz po prostu trzeba to zrobić.

Patrząc na Twoja karierę, to dużo w niej wzlotów i upadków. Gdy wydawało się, że stabilizowaleś swoją pozycje w TOP 200-300, przytrafiały ci się serie porażek, które kosztowały cię spore spadki w rankingu ATP. Czy problemem jest tylko brak regularności czy miały na to wpływ inne sprawy?

Przed laty miałem kilka kontuzji, do tego dochodziły zmiany trenerów. Po prostu dużo rzeczy się zmieniało w mojej grze, a także w moim życiu. Przez to, przez przynajmniej kilka lat, trudno było mi trzymać regularność i spadło mi confidence (pewność siebie). Przez to zdarzyło się przegrać kilka meczów, których nie powinno się przegrać. Wygrywam mecze z rywalami z TOP 100, a później przegrywam z spoza TOP 400, choć nie mówię, że tacy tenisiści nie potrafią grać.

Jako doświadczony tenisista jesteś zadowolony z tego, co osiągnąłeś? Czy 161. miejsce na świecie, które zajmowałeś w najlepszym okresie swojej kariery i jeden wygrany turniej ATP Challenger Tour nie powoduje u Ciebie spełnienia?

Na pewno nie mogę powiedzieć, że 161. miejsce na świecie, które zajmowałem, to pozycja, w której chciałbym być. Od zawsze marzyłem o byciu numerem jeden, czy graniu w imprezach wielkoszlemowych i wygrywaniu z najlepszymi zawodnikami. Oczywiście, cieszyłem się, gdy osiągnąłem najwyższą pozycję w karierze, ale nie mogę powiedzieć, że osiadłem na laurach i powiedziałem, że zrobiłem to, co chciałem zrobić. Na pewno chciałbym przebić się do pierwszej setki rankingu ATP. To jest bariera, za którą wygrywa się większe pieniądze, można grać w najważniejszych turniejach. Wówczas można mówić o naprawdę profesjonalnym poziomie. ATP Challenger Tour również stoi na wysokim poziomie, rywalizacja jest wyrównana, ale nie można powiedzieć, że można tam dobrze zarabiać. Gdy zajmowałem 161. miejsce to troszkę więcej zarabiałem, niż wydawałem na podróże i hotele. Wiadomo, że pieniądze to nie wszystko, ale zawsze łatwiej jest grać, gdy nie czuje się presji związanej z pieniędzmi. Gdy wiesz, że przegrasz w pierwszej rundzie, czy nie masz najlepszego turnieju, to ze spokojem możesz opłacić wszystkie wydatki. Na pewno chcę osiągnąć wyższe, wyższe.. osiągnięcia? Sorry, dawno nie rozmawiałem poważnie po polski, dlatego teraz szukam odpowiednich słów! (śmiech) Na pewno, ciągle wspominane 161. miejsce to nie jest to, co chciałbym wspominać po zakończeniu kariery.

Jak na Twoje życie wpłynęła obecnie panująca na świecie sytuacja? Wielu tenisistów znalazło się w tarapatach, a cały świat, także ten tenisowy, już nigdy nie będzie taki sam. Jakie zmiany – gdy sytuacja zostanie opanowana – będą według Ciebie najpoważniejsze?

Świat nigdy nie będzie taki sam. Czy ten codzienny, czy ten tenisowy. Z tego co czytałem, to będziemy musieli mieć, hmm – nie pamiętam, jak to się mówi – vaccination.

Szczepionka.

Tak! Słyszałem, że bez tego nie będziemy mogli grać. Nie wiemy jednak, kiedy doktorzy będą mieć szczepionkę. To może trwać parę miesięcy, a nawet i rok. W międzyczasie nie wiem, co będziemy robili. Ja osobiście staram się trenować fizycznie, bo w tenisa nie da się grać, bo korty są zamknięte. Po prostu musimy czekać, kiedy odbędą się turnieje. Nie możemy zarabiać, a przecież mamy codziennie wydatki. Ciężka sprawa, nie tylko dla tenisistów. Naprawdę nie mam pojęcia, jak wszystko będzie wyglądało, gdy wrócimy do rywalizacji. Spodziewam się wielu zmian.

Synonim zmarnowanego talentu

Temat szczepionki jest często poruszany przez tenisistów, ale nie wszyscy są do tego przychylnie nastawieni. Novak Djokovic przyznał, że nie jest za takim rozwiązaniem. Dopuszczasz do siebie myśl, że w 2020 roku nie będzie już zawodowych rozgrywek, a pozostaną tylko krajowe ligi? W końcu tenis to na tyle międzynarodowy sport, ze przemieszczanie się z kraju do kraju to wręcz codzienność. A nie wyobrażam sobie sytuacji, gdy Tour zostanie wznowiony, ale nie każdy tenisista będzie mógł grać, bo np. w jego kraju nadal panuje koronawirus.

Djokovic nie jest pewny, czy będzie chciał się zaszczepić, ale ja uważam, że trzeba będzie to zrobić. Sytuacja jest trudna i szczepionka będzie potrzebna, aby tour mógł funkcjonować. Tak jak mówisz – nawet, jak jeden zawodnik będzie zarażony, to wszyscy mają problem. Nie zdziwię się, jeśli tour się zmieni i więcej będzie krajowych zawodów, i będzie to normalnością w przyszłości.

Djokovic, Federer i Nadal zamierzają zorganizować akcje, w której tenisiści notowani na miejscach 250-700 w rankingu ATP dostaną pomoc finansowa w postaci 10 tysięcy dolarów. Na Twoim przykładzie, jeśli wszystko dojdzie do skutku, jakie znaczenie miałaby taka kwota? Bo w końcu należy się ona także tobie – jesteś notowany w czwartej setce.

Na pewno ta akcja pomoże zawodnikom. Dla mnie byłaby to spora pomoc, bo tak, jak mówiłem – nie zarabiałem dużo, nawet grając w lepszych turniejach. Ostatnio też nie miałem dobrej passy, więc pewnie więcej wydawałem, niż zarabiałem.

Na jak wiele może pozwolić ci wspomniane 10 tysięcy dolarów, które maja dostać tenisiści z pozycji 250-700. Na ile tygodni spędzonych w tourze pozwoliłby ci zastrzyk takiej kasy?

Wszystko zależy od tego, gdzie bym grał. Ale gdybyśmy uznali, że gramy turnieje rangi ATP Challenger Tour w Kanadzie i miałbym opłacone hotele albo mieszkałbym u znajomych, to 10 tysięcy dolarów wystarczyłoby na całe lato. Jeśli chciałbym polecieć do Azji, czy Europy, to pieniędzy starczyłoby na dwa miesiące. Ale to zależy. Wszystko się może zmienić, bo czasem loty, tak samo, jak hotele, są droższe albo tańsze.

Należy się spodziewać, że wielu tenisistów, którzy regularnie rywalizowali w rozgrywkach ATP Challenger Tour, czy ITF Futures, nie zobaczymy już na zawodowych kortach? Tacy tenisiści raczej nie mieli okazji do odłożenia pieniędzy, a każdy kolejny tydzień bez gry wręcz zmusza ich do szukania innego zajęcia, aby pozyskać środki na życie.

Na pewno może się okazać tak, że dużo zawodników z Futuresów, czy Challengerów przestaną grać w tenisa. To jest ogromny wydatek, aby dojść do TOP 100 albo TOP 150 na świecie. Jestem praktycznie pewny tego, że wielu było takich, którzy nie mogli odłożyć pieniędzy i teraz nie będą mogli wrócić do rozgrywek. Bo, aby wrócić i znowu grać, to potrzeba przynajmniej 10 tysięcy dolarów albo euro. To będzie trudne dla wielu tenisistów i tenisistek.

Czysto hipotetycznie, dając się ponieść wyobraźni. Gdybyś miał wyjść na kort po raz ostatni i mógł wybrać swojego rywala. Kto by to był?

Myślę, że. jakbym mógł brać rywala na swój ostatni mecz, to byłby to ktoś taki, jak Djoković, Nadal czy Federer. Z Federerem czy Nadalem rozegralibyśmy naprawdę super mecz. Oni niesamowicie walczą, to dwaj najlepsi zawodnicy w historii. To byłoby świetne doświadczenie, aby zobaczyć, jak moja gra, mam nadzieję, że w najlepszej odsłonie, wyglądałaby na ich tle!

Wielu tenisistów ten rok zakończy z ogromnym minusem, ale musimy jakoś to przeżyć

]]>
http://serwisnazewnatrz.pl/latwiej-byloby-mi-sie-przebic-do-czolowki-atp-nie-wygrywajacy-tych-imprez-wielkoszlemowych/feed/ 0 984
Wielu tenisistów ten rok zakończy z ogromnym minusem, ale musimy jakoś to przeżyć http://serwisnazewnatrz.pl/ten-rok-wielu-tenisistow-zakonczy-z-ogromnym-minusem-ale-musimy-jakos-to-przezyc/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=ten-rok-wielu-tenisistow-zakonczy-z-ogromnym-minusem-ale-musimy-jakos-to-przezyc http://serwisnazewnatrz.pl/ten-rok-wielu-tenisistow-zakonczy-z-ogromnym-minusem-ale-musimy-jakos-to-przezyc/#respond Sun, 12 Apr 2020 09:30:27 +0000 https://serwisnazewnatrz.pl/?p=965
Czytaj dalej...]]>
Bycie deblistą to nie jest najłatwiejsza sprawa. Już sama współpraca z kimś w tak indywidualnym sporcie, jakim jest tenis, może sprawiać kłopoty. Poza tym – nie ma co liczyć na splendor i ogromną popularność, bo sponsorzy i kibice grę podwójną traktują po macoszemu. A szkoda. Pomijając to, że debliści pracują tak samo ciężko, jak ich sławniejsi koledzy z singla, to – i nie ma tutaj krzty przesady – wiele meczów deblowych jest bardziej spektakularnych, niż singlowych. Aby się o tym przekonać wystarczy przestać sugerować się nazwiskami i dać szanse tym, którzy od zawsze na zawsze są skazani na boczny kort. 

O życiu deblisty. O tym, jak skupiając się na grze deblowej, trudno cokolwiek zaplanować. O tym, jak wybrał się do Kazachstanu i Uzbekistanu na wycieczkę, a nie aby grać w tenisa, bo szczęście mu nie sprzyjało. Zapraszam na rozmowę z Karolem Drzewieckim, który w tym momencie w naszym kraju ustępuje tylko jednemu debliście – Łukaszowi Kubotowi.

Michał Pochopień: Jak myślisz, czy są tenisiści, których marzeniem było zostać deblistą? Każdy marzy o wygraniu szlema, byciu numerem jeden na świecie, ale nikt przy okazji nie wspomina o grze podwójnej. Sądzę, że nawet wielcy bracia Bryan od razu nie planowali zostania deblistami.

Karol Drzewiecki: Wiadomo, że każdy marzy o tym, aby być numerem jeden na świecie w singlu. Nawet, jak się ma 18 czy 19 lat i nie osiągając jakichś szczególnych wyników, grając w Futuresach, nadal się myśli o tym, aby zrobić ten sukces w grze pojedynczej. Dopiero później perspektywy się zmieniają, co mogę przedstawić na swoim przykładzie. Co z tego, że chciałem osiągnąć sukcesy w singlu, skoro nie miałem odpowiednich środków, aby o to walczyć. Nie miałem odpowiedniej opieki, trener nie mógł ze mną jeździć na turnieje i zataczało się koło. Od zawsze posiadałem ogromny atut w postaci serwisu, co faworyzowało mnie w deblu. Już kilka lat temu dobrze radziłem sobie w tych rozgrywkach, ale nadal wierzyłem w powodzenie w singlu. Teraz, z wiadomych względów, skupiam się na grze podwójnej. Jeśli chce się grać o wyższe cele, w lepszych turniejach, to należy wybrać to, w czym się jest lepszym.

Myślę, że mało jest tenisistów, który od początku są nastawieni na debla. To wszystko wychodzi później w praniu, jak się układa kariera, czy wyniki w singlu i w deblu idą w parze, bo jeśli nie, to trzeba się na coś zdecydować.
Grę w debla często można chyba traktować jako deskę ratunku – w singlu wyniki są kiepskie, dlatego aby dać sobie jeszcze szansę w zawodowym tourze i uniknąć konieczności zarabiania poprzez dawania lekcji tenisa, tenisiści próbują sił w grze podwójnej?
Myślę, że wiele na ten temat powiedziałem już w pierwszym pytaniu. Czy to jest deska ratunku? Niekoniecznie. Wiadomo, że w jakimś stopniu jest to wywołana przez Ciebie deska ratunku, ale to nie jest tak, że każdy singlista zrobi wynik w deblu. Podam przykład – David Ferrer nigdy nie zrobiłby wielkiej kariery w grze podwójnej. Największe predyspozycje do tego mają zawodnicy dobrze serwujący, potrafiący zagrać woleja i starający się grać ofensywnie. Więc podsumowując – to nie jest tak, że każdy, kto nie spełnił swoich aspiracji w grze pojedynczej, będzie z sukcesami grać debla.

Nie uważasz, że debliści grają trochę dla siebie? Mecze z Waszym udziałem nie są oblegane przez wielu fanów, często rywalizujecie na bocznym korcie. Mało, który kibic wybiera mecz debla kosztem meczu singla. Myślę, że czołowi debliści świata, tacy jak Łukasz Kubot, czy liderzy rankingu ATP – Robert Farah i Juan Sebastian Cabal – nie mają problemów z nadmierną popularnością i mogą swobodnie przechadzać się po turniejowych uliczkach.

Tak, zgadza się. Nie można porównywać singla do debla, na którym rzadko kiedy są zapełnione trybuny. Chyba, że na występ zdecydują się showmani, jak Nick Kyrgios i Novak Djokovic. Różnica przede wszystkim jest taka, że na deblu zarabia zaledwie kilkudziesięciu zawodników na świecie. Trzeba być w TOP 50, aby zarabiać na tym dobrze i grać w największych turniejach.

Nie przesadzałbym z tym, że czołowi debliści świata są zupełnie anonimowi, bo są rozpoznawalni, choć oczywiście – nie można ich porównywać do najlepszych w singlu, bo debel jest po prostu inaczej postrzegany przez społeczność.

Jeszcze nie widziałem, aby ten temat został poruszony w jakimkolwiek wywiadzie – jak – na Twoim przykładzie – wygląda wybieranie partnera na dany turniej? W jakiś sposób analizujesz to, czy to właściwy partner? Jeśli masz wybór kilku potencjalnych współpracowników, to jakie aspekty są decydujące?

Na wstępie powiem, że to jest trudny proces. W pierwszej kolejności patrzy się oczywiście na to, jaki ranking ma potencjalny partner, bo przecież najważniejsze jest to, aby dostać się do turnieju. Wszyscy praktycznie znamy się, wiemy, kto ma jakie atuty, a kto w czym jest gorszy. Ja zawsze szukam partnera, który dobrze serwuje, ale przy okazji dobrze czuje się na returnie.

Zgodzisz się chyba ze mną, że stały partner na poziomie ITF Futures, czy ATP Challenger Tour, to przynajmniej połowa sukcesu? Druga strona medalu jest jednak taka, że to wcale nie jest takie łatwe znaleźć kogoś z kim uda się umówić przynajmniej na kilka wspólnych startów?

Myślę, że na turniejach ITF jest to niekoniecznie tak ważne. Na poziome ATP Challenger jest to już na pewno ważniejsze, ale jest wielu tenisistów, którzy praktycznie co tydzień grają z kimś innym, choć jak wiadomo, nie zawsze jest to takie łatwe. Trudno jest zgrać z kimś swoje plany, bo każdy ma inne priorytety. Czasem chcesz się z kimś umówić na dwa turnieje, a później okazuje się, że w żadnym z nich nie udaje nam się załapać do głównej drabinki. Wtedy staramy się kombinować w każdy z możliwych sposobów.

Bycie deblistą jest trudne samo w sobie, ale granie tylko debla w turniejach ITF to bardzo skomplikowana sprawa. Chyba, że ktoś ma nieograniczony dopływ środków finansowych, albo tydzień w tydzień wygrywa turniej. W przeciwnym wypadku wiąże się to z ciągłym dopłacaniem do biznesu, a przejście na wyższy poziom to nie jest łatwe zadanie. Wiesz to na swoim przykładzie, bo kilka dobrych lat spędziłeś na ”tenisowych peryferiach”.

Powiedziałbym, że gra w turniejach rangi ITF tylko w deblu, to jest wyłącznie swego rodzaju inwestycja, trzeba dopłacać do biznesu. Ale to się robi tylko po to, aby po kilku miesiącach przejść na wyższy poziom i ciągle iść w górę. Przecież nikt nie marzy o byciu 300., czy 400. deblistą świata. Każdy z nas gra w tenisa po to, aby być wyżej notowanym i znaczyć coś w tym świecie.

Zdarzyła Ci się kiedyś sytuacja, że poleciałeś na turniej, a koniec końców okazało się, że możesz zawijać się z powrotem, bo do niego się nie dostałeś?

Miała miejsce taka sytuacja w 2018 roku, kiedy to poleciałem wraz z Szymonem Walkowem na turnieje ATP Challenger Tour w Kazachstanie i Uzbekistanie. Przeanalizowaliśmy drabinki z poprzednich lat i wydawało nam się, że możemy być pewni tego, iż się do niej dostaniemy. Na nasze nieszczęście na występy w tych turniejach zgłosiły się cztery bardzo mocne pary. To poskutkowało tym, że w obu turniejach byliśmy pierwszymi oczekującymi na wejście do niego. A co jeszcze ciekawe – w tym samym czasie dostalibyśmy się do europejskich turniejów, ale kto mógł to przewidzieć? Taki jest tenis.

Mieliśmy taką sytuację, że załapalibyśmy się nawet do ATP 250 w Chinach, bo dwie, czy trzy pary się wycofały, ale działo się to na ostatnią chwilę. Sam lot oraz wizy do Azji są jednak bardzo kosztowne, dlatego plany planami, a summa summarum wiele zależy od szczęścia, bo jak widać, wszystko może się różnie potoczyć.

O ile dla mnie to nie jest nowość, to czytelnicy mogą być zaskoczeni. Chyba potwierdzisz, że to nic szokującego, że zdarzają się sytuacje, szczególnie w turniejach ITF, kiedy tenisista płaci swojemu partnerowi za wspólna grę w deblu? Jakie znasz inne dziwne warunki współpracy w grze podwójnej?

Zgadza się, są takie przypadki, szczególnie ma to miejsce w przypadku tenisistów niżej notowanych. Wówczas taki zawodnik opłaca wyjazd, czy oddaje całą nagrodę finansową swojemu partnerowi. Powiedziałbym jednak, że taki proces zdarza się sporadycznie i nie jest to normalność. Nie słyszałem o wielu przypadkach, że jeden z pary oddaje turniejowy zarobek swojemu partnerowi. Częściej działa to na zasadzie przysługi – że dobry singlista pomaga znajomemu, czy koledze, bo pozwala mu na to ranking, a sam na grze deblowej się przecież nie skupia.

Krąży opinia, że w deblu zarabiają jedynie tenisiści z TOP 40-50 ATP? Jak Ty, jako zawodnik regularnie startujący w ATP Challenger Tour, się na to zapatrujesz?

Ja bym powiedział, że o dobrym zarabianiu można mówić w przypadku tenisistów notowanych w okolicy 70. miejsca. Dlaczego? Bo wtedy jest duża szansa na zagranie w turnieju wielkoszlemowym, co daje dobry zastrzyk finansowy. Z mojej perspektywy sytuacja wygląda tak, że jakoś daję radę. Miałem wsparcie, jeśli chodzi o loty, pomagały mi także dwie czy trzy inne osoby. Oczywiście, co najważniejsze, to muszę podziękować moim rodzicom, bo to dzięki nim nadal gram w tenisa, to oni zawsze we mnie wierzyli.

Sam bardzo dużo gram lig – przede wszystkim niemiecką, ale w zimę grałem także w Finlandii, co pozwoliło mu na sfinansowanie niedawnego wyjazdu do Ameryki. Trzeba sobie radzić, choć oczywiście nie jest łatwo. Nic się nie robi bez powodu. Jestem zdania, że mogę wysoko zajść w deblu. Gdyby tak nie było, to nie poświęcałbym na to całego swojego życia.

Wspomniałeś o ligach, a to jest bardzo ciekawy temat. Nawet teraz, gdy zawieszony jest zawodowy tour, tenisiści z niższych pozycji rankingowych najbardziej nie ubolewają nad tym, a nad tym, że nie wezmą udziału we wspomnianych rozgrywkach klubowych. Naprawdę zarobki w nich są aż tak duże? Ty sam mówisz, że dzięki nim sfinansowałeś tournee po Ameryce, inni tenisiści twierdzą, że dzięki ligom stać ich na kilka miesięcy gry w tourze. Jakbyś mógł porównać zarobki w Challengerach, a w ligach, to o jakich różnicach mówimy?

Sytuacja wygląda, jak wygląda i wszystko wskazuje, że jedyną ligą, w której może mi się uda zagrać, to jest liga fińska, która rusza w okolicach października. Jak wiele znaczą dla nas te rozgrywki? Powiedziałbym, że to jest klucz do rywalizowania i utrzymywania się w tourze. W zależności od pozycji rankingowej – można zarobić od 600-700 euro do kilku tysięcy euro za jeden mecz. Nie mówię o zawodnikach z pierwszej setki, bo tacy tenisiści mogą dostać 2500-5000 euro za jedno spotkanie ligowe. W moim przypadku wychodziło to około 1300 euro za mecz. Nie ukrywam, że był to duży zastrzyk finansowy, który pozwalał na dalsze podróżowanie. Na dobrą sprawę w turniejach rangi ATP Challenger Tour lepiej można zarobić dopiero od fazy półfinałowej. Wcześniej pieniądze są żadne, bo przecież za zarobione kilkaset euro trzeba dolecieć na miejsce rozgrywania turnieju, a później przenieść się do kolejnego. Wielu tenisistów ten rok zakończy z ogromnym minusem, ale musimy jakoś to przeżyć.

Na początku 2019 roku znalazłeś się w patowej sytuacji, bowiem miałeś niewystarczający ranking, aby grać w Challengerach, a po reformie rozgrywek rywalizacja w ITFach nie dawała Ci żadnych punktów ATP. Przez cztery miesiące zagrałeś tylko w trzech turniejach. Jak sobie wtedy radziłeś?

Zgadza się, to nie był łatwy okres, głównie przez zmiany, które wprowadził ITF. Zagrałem bardzo mało turniejów, do tego przytrafiła mi się też kontuzja. Biorąc pod uwagę, że zacząłem grać dopiero od maja, to udało mi się z tym poradzić. Na dobrą sprawę nie mogłem robić nic innego, jak być w treningu i czekać, aż się dostanę do turnieju. Wraz z Szymonem Walkowem staraliśmy się o to co tydzień, ale bez powodzenia, bo europejskie turnieje Challengerowe miały bardzo dobrą obsadę. Niestety nie jestem jedynym zawodnikiem, który został skrzywdzony przez tą reformę, ale nie ma co do tego wracać.

Nieoczekiwanie 2020 rok rozpocząłeś w Stanach Zjednoczonych, gdzie wraz z Maciejem Smołą zagrałeś w kilku turniejach ITF. Chyba nie jest tajemnicą, że poleciałeś tam pomoc zrobić ranking Smole, a Twój dorobek punktowy to była drugorzędną sprawa. Ostatecznie jednak chyba nie możecie być zadowoleni.

Tak, z Maciejem znamy się od wielu lat, jest to mój bardzo dobry przyjaciel. Zawsze namawiałem go na to, aby skupił się na deblu, ale przeszkadzały mu w tym singlowe ambicje. Nie jest tajemnicą, że chciałem mu pomóc, dlatego zdecydowaliśmy się na taki wyjazd. Nie mieliśmy jednak szczęścia, bo te turnieje były bardzo silnie obsadzone. Raz nie dostaliśmy się do drabinki imprezy ITF z rankingiem około 780. Co ciekawe kilka tygodni później do Challengera w Kanadzie dostawały się pary z wspólnym rankingiem około 650, dlatego można mówić, że te Futuresy w Stanach Zjednoczonych to były takie małe Challengery właśnie.

Zadowoleni oczywiście nie jesteśmy, ani ja, ani on. Ale trzeba to traktować jako kolejne doświadczenie i kolejną naukę.

Można powiedzieć, że pandemia koronawirusa wybuchła w najgorszym momencie dla Ciebie. Po słabym początku 2020 roku zacząłeś wychodzić na prostą, a w Monterrey wraz z Goncalo Oliveirą wygrałeś największy turniej w karierze. Następnie planowaliście grać ze sobą przez kilka tygodni.

Zgadza się. Nasza współpraca układała się bardzo dobrze, bo już w drugim wspólnym turnieju wygraliśmy w Monterrey, gdzie otoczka była niesamowita. Świetna obsada, przepiękny kort centralny. Fajnie wygrywać takie turnieje. Szczególnie cieszy fakt, że półfinał i finał to były bardzo dramatyczne spotkania, w obu z nich musieliśmy bronić piłek meczowych, ale wyszliśmy z tego zwycięsko. Ten tydzień pokazał nam, że warto ciężko pracować, bo wcześniej przez kilkanaście dni razem trenowaliśmy w Kanadzie. Wraz z Goncalo mieliśmy długoterminowe plany, bo mieliśmy zagrać w kilku turniejach ATP Challenger – jednym w Ekwadorze i pięciu w Meksyku.

Z ciekawostek, to do dzisiaj nie dotarła do mnie torba z rakietami, różnym sprzętem i szczególnie pucharem. Obiecałem tacie, któremu się on bardzo podobał, że mu go przywiozę. Mam nadzieję, że w końcu torba znajdzie drogę do mnie, możliwe, iż utknęła albo w Miami albo w Moskwie.

We wrześniu 2018 roku wygrałeś turniej Pekao Szczecin Open wraz z Filipem Polaskiem. Słowak obecnie jest siódmym deblistą świata. Chyba nie ma dla ciebie większej inspiracji niż on, prawda?

Zdecydowanie tak, zresztą nadal mam z nim kontakt. Co jakiś czas daje mi jakieś ciekawe wskazówki, mówi, co mógłbym robić lepiej. To było niesamowite doświadczenie, że mogłem zagrać z kimś takim, jak on. Można powiedzieć, że on miał za sobą jedną karierę, a po czterech latach i problemach z dyskiem, wrócił w bardzo konkretnym stylu.

POLECAM!

Tenis jest na drugim, albo nawet i trzecim miejscu

]]>
http://serwisnazewnatrz.pl/ten-rok-wielu-tenisistow-zakonczy-z-ogromnym-minusem-ale-musimy-jakos-to-przezyc/feed/ 0 965
Tenis jest na drugim, albo nawet i trzecim miejscu http://serwisnazewnatrz.pl/tenis-jest-na-drugim-albo-nawet-i-trzecim-miejscu/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=tenis-jest-na-drugim-albo-nawet-i-trzecim-miejscu http://serwisnazewnatrz.pl/tenis-jest-na-drugim-albo-nawet-i-trzecim-miejscu/#respond Sun, 05 Apr 2020 08:51:55 +0000 https://serwisnazewnatrz.pl/?p=860
Czytaj dalej...]]>
Wspominając przygotowania do rozmowy z Florinem Mergeą pamiętam, że żaden z dotychczasowych wywiadów nie emocjonował mnie tak bardzo. Przede wszystkim miałem do czynienia z zagranicznym tenisistą, który w przeszłości osiągał ogromne sukcesy – był juniorskim mistrzem Wimbledonu, zdobył srebrny medal na Igrzyskach Olimpijskich, wygrał siedem deblowych turniejów na poziomie ATP, czy był siódmy na świecie. Dorobek niesamowity, ale największe wrażenie zrobiło na mnie jego podejście do życia. Mężczyźni rzadko potrafią wprost mówić o swoich wartościach, szczególnie nowo poznanym osobom, a Mergea bez żadnych zahamowań zdradził mi, co jest dla niego najważniejsze.

Jak przeczytacie w kolejnej linijce, ten wywiad kilka miesięcy „dojrzewał” w szufladzie, ale wreszcie go macie. Zapraszam do zapoznania się z kolejnym niedzielnym artykułem.

(Wywiad przeprowadzony 13 września 2019 roku, podczas turnieju Pekao Szczecin Open)

Michał Pochopień: Kilka lat temu, w 2015 roku, byłeś na najwyższej pozycji w karierze – zajmowałeś siódme miejsce w deblowym rankingu ATP. Zdobyłeś srebrny medal w parze z Horią Tecau na Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro. Masz na swoim koncie siedem wygranych turniejów ATP, grałeś w wielu finałach. Skąd jest w Tobie tyle energii, aby teraz przebijać się przez turnieje rangi ATP Challenger Tour?

Florin Mergea: W zasadzie najwięcej zmieniło to, że wraz z moją żoną zostaliśmy rodzicami. Po narodzinach małego skupiliśmy się na nim i na jego dorastaniu. Po kilku miesiącach stwierdziłem, że może warto byłoby spróbować jeszcze raz. W końcu, nie robię tego po raz pierwszy, w przeszłości już wracałem do tenisa. A, że jestem pewny swojego wysokiego poziomu i współpracuję ze świetnym partnerem, jakim jest Andre Begemann, to jestem dobrej myśli. Tworzymy naprawdę dobrą parę. Zdajemy sobie sprawę z tego, że przez pół roku, albo rok, będziemy musieli grać na poziomie ATP Challenger Tour, ale naszym ostatecznym celem jest powrót do głównego cyklu.

Miałem przyjemność oglądać Twoje mecze w Sopocie oraz w Szczecinie. Otrzymujesz niebywałe wsparcie od Twojej żony, Dajany, która jednocześnie niesamowicie emocjonuje się meczami z Twoim udziałem, a przy okazji zajmuje się Waszą pociechą oraz psem. Ona podróżuje z Tobą na każdy turniej?

Tak. Odkąd skupiłem się na deblu, co miało miejsce w 2010 roku, postanowiliśmy, że będziemy to robić razem. Jesteśmy ze sobą razem w każdym pojedynczym tygodniu.

Pozostając w tym temacie – jak trudne jest cotygodniowe podróżowanie na turnieje wraz z małym dzieckiem, które ma za sobą dopiero pierwsze miesiące na tym świecie. Jak to wpływa na jego dorastanie?

Cóż, oczywiście zmienia się wiele rzeczy. Uważam, że znaleźliśmy odpowiedni balans. Mały oczywiście jest na pierwszym miejscu, ale jego obecność pomaga mi w grze w tenisa. Trudno znaleźć większą motywację. Ja teraz nie gram dla siebie, albo dla Dayany. Gram głównie dla niego, ale także dla całej naszej trójki. Wracając do głównej części Twojego pytania, myślę, że zwiedzanie świata w tak młodym wieku może być dla niego tylko dobre. Słyszy nowe języki, poznaje nowe miejsca – jak dla mnie to same pozytywy.

Gdyby Twoja żona wraz z synem Noahem postanowili zostać w Rumunii, to czy Ty zdecydowałbyś się na powrót do touru po kontuzji?

Nie. Jeśli oni zostają w domu, to w domu zostaję także i ja. Powiedziałem Ci już, że wszystko robimy razem jako rodzina. To jest dla nas najważniejsza zasada. Tenis jest na drugim, albo nawet i trzecim miejscu. Jeśli zostajemy w domu, to zostajemy wszyscy. Jeśli podróżujemy i jeździmy na turnieje, to także w komplecie.

W 2019 roku planowałeś grać z Frankiem Danceviciem, Wasze plany były długoterminowe – począwszy od występów w turniejach ITF, kończąc na biciu się o triumfy w najważniejszych turniejach. Ostatecznie razem zagraliście tylko w jednej imprezie. Co było tego powodem?

Wszystko zaczęło się bardzo dawno, bo od długiego czasu się znamy – razem graliśmy już jako juniorzy. Przed planowanym rozpoczęciem współpracy trenowaliśmy razem z Danielem Nestorem, a co ciekawe, na dobrą sprawę to on był pomysłodawcą utworzenia takiej pary. W zimie pilnie trenowaliśmy u mnie w Rumunii, ale ostatecznie Frank podjął decyzję o definitywnym zakończeniu gry. Rozpoczął także współpracę z Denisem Shapovalovem i został kapitanem reprezentacji Kanady w Pucharze Davisa. Rozumiem jego decyzję, bowiem każdy z nas chce robić to, co nas cieszy. Jeśli to mu sprawia przyjemność, to podjął najlepszą decyzję.

Przed sukcesami w deblu, byłeś obiecującym juniorem. Wygrałeś juniorski Wimbledon, doszedłeś do finału US Open, byłeś drugim juniorem na świecie. Kariery w singlu jednak nie zrobiłeś. Czy po kilkunastu latach jesteś w stanie wskazać, co poszło nie tak?

Na to, że poprzestałem gry singlowej i, że nie zrobiłem w niej kariery, złożyło się wiele czynników. Pierwszy i najpoważniejszy z nich, to kontuzje. Wiele kontuzji. Gdy udało mu się wyleczyć jedną, przytrafiała się kolejna. Nawet, jeśli nie była ona poważna, to wykluczała mnie z gry na dwa czy trzy miesiące. Po drugie – kraj, który reprezentuje, nie jest krajem, od którego można dostać odpowiednie wsparcie. Prawdopodobnie byłem jednym z najlepszych juniorów w historii tego kraju, ale co z tego. Nie otrzymałem żadnego wsparcia. Kto wie, jaka byłaby ta historia, gdybym reprezentował inny naród. Co z tego, że wygrywałem z takimi zawodnikami, jak Jo-Wilfried Tsonga, Andy Murray, Tomas Berdych czy Gael Monfils? Ja i mój ojciec byliśmy w tym wszystkim sami, nie byliśmy bogaci. To powody, przez które w 2010 roku postawiłem na grę podwójną.

Nigdy nie będę spełniony, bo uważam, że było mnie stać na wielkie rzeczy. Nawet, jeśli byłem siódmy na świecie w deblu, to nie uważam tego za ogromny sukces.

Pozostając w temacie Rumunii, w Polsce często mówi się, że nie ma u nas jakiegokolwiek systemu szkolenia. Jak ta sytuacja, z Twojej perspektywy, wygląda w Twoim kraju?

Nie ma czegoś takiego, jak system. On po prostu nie istnieje. Musimy liczyć na wsparcie rodziny. Sponsorzy nie są skorzy do inwestowania w zawodników. Wszyscy dookoła muszą się poświęcać, aby zdobyć pieniądze potrzebne na podróże, trenerów czy sprzęt.

W 2019 roku zagrałeś we wszystkich polskich turniejach rangi ATP Challenger Tour – w Poznaniu, Sopocie oraz w Szczecinie. Wraz z rodziną dobrze czujecie się w naszym kraju?

Tak, z Dayaną czujemy się bardzo dobrze w Polsce. Mamy blisko do domu, ludzie są naprawdę wspaniali, nie mamy problemów ze znalezieniem tego, co jest nam w danej chwili potrzebne. Miasta są bardzo ciekawe, posiadają wiele intrygujących historii, a że my lubimy dużo spacerować, to jest to dla nas ogromna zaleta.

Od 2019 roku współpracujesz z Andre Begemannem, z którym rozegrałeś już kilkadziesiąt wspólnych turniejów. Od samego początku celowaliście w długotrwałą kooperację, czy wszystko się zaczęło od dogadania się na jeden start?

Rozmawialiśmy ze sobą już w 2018 roku i od samego początku planowaliśmy utworzyć stałą parę. Taka decyzja jest kluczowa, jeśli obaj chcemy wrócić na najwyższy poziom. W pojedynkę jest to dużo trudniejsze, a że współpracuje się nam bardzo dobrze, świetnie się komunikujemy, to zamierzamy kontynuować wspólne starty.

“Nie znam nikogo, kto teraz myśli o tenisie” – wpływ koronawirusa na życie tenisistów

]]>
http://serwisnazewnatrz.pl/tenis-jest-na-drugim-albo-nawet-i-trzecim-miejscu/feed/ 0 860
Bardzo się cieszę, że na poważnie rozpoczynam grę w zawodowych rozgrywkach http://serwisnazewnatrz.pl/bardzo-sie-ciesze-ze-na-powaznie-rozpoczynam-gre-w-zawodowych-rozgrywkach/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=bardzo-sie-ciesze-ze-na-powaznie-rozpoczynam-gre-w-zawodowych-rozgrywkach http://serwisnazewnatrz.pl/bardzo-sie-ciesze-ze-na-powaznie-rozpoczynam-gre-w-zawodowych-rozgrywkach/#respond Sun, 15 Mar 2020 18:06:23 +0000 https://serwisnazewnatrz.pl/?p=931
Czytaj dalej...]]>
Wojciech Marek to w chwili obecnej tenisista, którego można nazwać liderem peletonu goniących polską czołówkę. Na jej czele jest oczywiście Hubert Hurkacz, a za jego plecami czają się powracający do gry Jerzy Janowicz, czy Kamil Majchrzak oraz Kacper Żuk, który świetnie wszedł w nowy sezon. 18-letni Marek już przed wieloma miesiącami stawiał pierwsze kroki w zawodowych turniejach, to jednak nadal nie można powiedzieć, że się w nich zadomowił. Tenisista pochodzący z Pielgrzymowic raczej stawia na drogę „step by step” niż przejażdżkę windą. 

Michał Pochopień: 2020 rok to będzie dla Ciebie pierwszy pełny sezon w zawodowym tourze – wchodzisz w niego z jakimikolwiek oczekiwaniami? Zamierzasz go rozegrać od deski do deski, biorąc udział w jak największej liczbie turniejów, czy raczej będziesz stopniowo się w nim aklimatyzować?

Wojciech Marek: Przede wszystkim bardzo się cieszę, że w końcu zaczynam na poważnie rywalizację w zawodowym tourze. Myślę, że w tym roku nie będę grał w wielu turniejach. Nie mamy takich planów. Przede wszystkim chcę się skupić nad tym, aby poprawiać swoją grę, a ranking przyjdzie wraz z progresem. Tak, jak mówisz, będę starał się stopniowo wchodzić w tour, ale koncentruję się przede wszystkim na poprawie jakości gry.

W jednym z ubiegłorocznych wywiadów zadeklarowałeś, że chciałbyś zakończyć 2019 rok w TOP 100 rankingu ITF. Trudno mówić o niepowodzeniu, bo na dobrą sprawę nie dałeś sobie zbyt wielu szans na spełnienie tego celu, gdyż w poprzednim sezonie zagrałeś tylko w sześciu zawodowych turniejach. Co było tego powodem?

Tak, zgadza się, w jednym z wywiadów rzeczywiście tak powiedziałem. Postawiłem sobie taki cel, bo wysoki ranking seniorski ITF miał dawać przepustkę do turniejów rangi ATP Challenger. Jak wiadomo, jest to już nieobowiązujące, bowiem ITF w trakcie sezonu zmienił zasady. Dlatego zagrałem tylko w sześciu turniejach, ale z perspektywy czasu fakt, że rywalizowałem w juniorskich imprezach, dał mi dużo pewności siebie. Miałem ciężki początek sezonu, bo wtedy postawiłem przed sobą zbyt wiele celów, czyli chciałem zrobić dobry wynik w turniejach juniorskich i przy okazji zacząć budować ranking seniorski, a to okazało się zbyt trudne i musiało minąć trochę czasu, abym się zaadaptował do nowej sytuacji. Gdybym miał coś zmienić, to nie grałbym tak dużo, a postawiłbym na większą ilość treningów. Teraz wszystko jednak idzie już w dobrą stronę.

Jako junior byłeś 35. na świecie, ale to przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie, gdy rozpoczynasz starty w zawodowych rozgrywkach. Aby jakkolwiek zaistnieć na tym poziomie – zdobyć doświadczenie i punkty do rankingu ATP – często musisz brać udział w imprezach rozgrywanych w miejscach, które niczym nie przypominają największych obiektów na świecie, ani tych, na których rywalizowałeś w juniorskich turniejach. Jak Ty wspominasz swoje przejście z juniorskich imprez do tych seniorskich?

Przede wszystkim na początku chciałbym zaznaczyć, że moim celem nie było budowanie na siłę rankingu juniorskiego. Chciałem występować w juniorskich turniejach Wielkiego Szlema, a to dawało miejsce w granicach 50 ITF. A wracając do pytania, czy teraz ranking juniorski traci jakiekolwiek znaczenie? Nie, bowiem dzięki temu mogę korzystać ze specjalnych przepustek dla juniorów, które dostaję w turniejach rangi ITF o puli nagród 15 tysięcy dolarów. Ma to miejsce właśnie dzięki temu, że w 2019 roku tak dużo grałem w juniorskich imprezach i zbudowałem odpowiedni ranking. Jakiś czas temu spędziłem dwa tygodnie w Szarm el-Szejk, gdzie klimat, jakby to powiedzieć, nie do końca jest turniejowy. Dlatego wraz z trenerem staramy się tego unikać i wybierać miejsca, które rzeczywiście przypominają miejsca, gdzie walczy się o rankingowe punkty. We wspomnianym Szarm el-Szejk, czy greckim Heraklionie, można brać udział w turniejach, ale równie dobrze można się tam wybrać na wakacje. Tak, jak mówię – wyciągnęliśmy wnioski z tego, że nie do końca mi się tam podobało i teraz szukamy takich imprez, gdzie otoczka jest nieco bardziej profesjonalna.

Wojciech Marek

W przeszłości miałem okazje rozmawiać z Kacprem Żukiem, Filipem Kolasińskim czy Danielem Michalskim i każdy z nich zaznaczał, że przystosowanie się do gry w seniorach bywa wręcz bardzo trudne.

Nie do końca się z tym zgodzę. Jak dla mnie przystosowanie się do gry w zawodowych rozgrywkach w ogóle nie było trudne i nie mogę powiedzieć, że sprawiało mi to problemy. Cieszę się, że praktycznie każdy mecz gram z rywalem, którego wcześniej nie znałem i co tydzień zbieram punkty, które przybliżają mnie do osiągnięcia celu. W przyszłości chcę być zawodnikiem z TOP 10 na świecie, a żeby to osiągnąć muszę dobrze sobie radzić w zawodowych turniejach, bo przecież juniorskie starty to jedynie coś w rodzaju przygotowania się do tego. Gra w turniejach seniorskich można powiedzieć jest nawet łatwiejsza. Po 11 gemach następuje wymiana piłek, mecz można kontynuować na równych zasadach, a w turniejach juniorskich tylko w Wielkim Szlemie obowiązywała ta zasada. Dla mnie wielokrotnie to był problem, bo po wygraniu pierwszego seta i dobrej grze, w drugim secie już miałem problem z zamknięciem spotkania. Dlatego cieszę się, że tzw. okres juniorski jest już za mną.

Mówiąc, że to jest trudne, miałem na myśli to, iż w zawodowych rozgrywkach presja jest nieporównywalnie większa. Z jednego z najbardziej rozpoznawalnych juniorów stajesz się jednym z wielu tenisistów, a do tego dochodzi powszechny problem w postaci wiadomości otrzymywanych od osób obstawiających mecze w zakładach bukmacherskich. Nie każdy musi być na tyle silny psychicznie, aby sobie z tym poradzić.

Zdecydowanie tak. Wraz z pierwszym zawodowym startem stajesz się jednym z wielu tenisistów, którzy walczą o to, aby się przebić. Do tego w zawodowym tenisie trzeba przejść przez wiele szczebli – począwszy od Futuresów, Challengerów, a dochodząc do turniejów ATP, gdzie przecież też są imprezy różnej rangi. Ten proces na pewno jest dużo cięższy oraz skomplikowany. Przede wszystkim wymaga on dużego wkładu finansowego, a o to nie jest łatwo. Mogę to powiedzieć na swoim przykładzie – pomoc jest najczęściej udzielana juniorom, a gdy on staje się seniorem i wówczas jest mu ona najbardziej potrzebna, bo trzeba wszystko samemu płacić, to niestety zainteresowanie sponsorów staje się coraz mniejsze. Co do osób, które piszą do nas w związku z zakładami bukmacherskimi, to traktujemy te wiadomości z dystansem i staramy się nimi nie przejmować.

Od początku 2020 roku Twoim trenerem jest Alek Charpantidis. Utworzyliście coś na wzór grupy, bowiem Charpantidis zajmuje się tez Janem Zielińskim i Kacprem Żukiem. Jak doszło do tej współpracy i kto był jej pomysłodawcą?

To był zbieg okoliczności. Skontaktowałem się z trenerem, gdy byłem w drodze do Sopotu, gdzie miałem zagrać w turnieju ATP Challenger. Tam się spotkaliśmy i umówiliśmy się na początku na przygotowanie mnie do startu w juniorskim US Open. W tym samym czasie z trenerem rozmawiali też Jan Zieliński oraz Kacper Żuk i zupełnie nieświadomie stworzyliśmy taką grupę. Myślę, że wszyscy na tym korzystamy, bo rozwiązaliśmy problem, z którym często spotykają się tenisiści w Polsce. Mianowicie chodzi o to, że w jednym miejscu, czy mieście nie ma tenisistów, z którymi można trenować.

Poza oczywistym argumentem – którym jest fakt, iż w trzech koszty opłaty za trenera są niższe – co uważasz za największy plus takiej wieloosobowej kooperacji?

Tak, jak mówię – możemy wymieniać się uwagami z chłopakami, wzajemnie się wspieramy i przede wszystkim dobrze sobie życzymy, a wspólne treningi to największy tego plus.

Z czym wiązało się nawiązanie tej współpracy? Przeprowadziłeś się na stałe do Wrocławia?

Nie, ale za każdym razem, gdy wracam do Polski po turniejach, to pojawiam się we Wrocławiu. Nie mam jednak z tym żadnego problemu, wiem, że tak musi być. Trzeba opuścić dom, aby się rozwijać, a w Bytomiu tych możliwości miałem coraz mniej. Wrocław można powiedzieć, staje się teraz takim centrum tenisa w Polsce. Gdy jest tylko na miejscu, to trenuje z nami Hubert Hurkacz, a także Szymon Walków czy Mateusz Terczyński.

Hubert Hurkacz i Wojciech Marek

2020 rok rozpocząłeś wraz z reprezentacją Polski, która w Sydney brała udział w ATP Cup. Wprawdzie nie rozegrałaś tam ani jednego oficjalnego meczu, to miałeś okazje sprawdzić swoje umiejętności na tle innych tenisistów.

Początek roku był dla mnie super, z resztą to był mój trzeci styczeń spędzony w Sydney, więc czułem się prawie jak w domu. A wracając do ATP Cup, to miałem okazję spędzić czas w otoczeniu nie tylko najlepszych tenisistów z Polski, ale także z całego świata. Dodatkowo miałem okazję rozegrać kilka nieoficjalnych sparingów z zagranicznymi tenisistami, do tego otrzymałem wiele cennych wskazówek od Huberta Hurkacza, Łukasza Kubota, Kamila Majchrzaka, czy trenera Craiga Boyntona. Bardzo się cieszę, że dostałem tę szansę.

Jak duży wpływ na Twój dalszy rozwój może mieć tego typu doświadczenie?

Myślę, że ogromny. Ten wyjazd pokazał mi, że tak naprawdę nie brakuje mi wiele do tenisistów ze ścisłej czołówki i że nieprzypadkowo znalazłem się w takim otoczeniu i za jakiś czas sam będę mógł reprezentować Polskę w tego typu turniejach, już nie tylko na ławce rezerwowych. W trakcie turnieju grałem np. sparing z Alexandrem Donskim (obecnie notowany na 572. miejscu – przyp. red), miesiąc później wygrałem z nim na turnieju ITF M25 w Glasgow, do którego musiałem przebijać się przez eliminacje, a on był rozstawionym zawodnikiem. To, że mogłem być w Australii i grać takie sparingi dało mi dużo pewności siebie w pierwszych meczach na początku tego roku.

Gdybyś miał spojrzeć w ranking w listopadzie, jaka pozycja by Cię zadowalała?

Tak, jak już wspomniałem, nie stawiam przed sobą żadnych oczekiwań rankingowych. Wraz z trenerem skupiamy się na rozwoju mojej gry i poprawie poszczególnych elementów. Wiadomo – cały czas chcę iść do góry, małymi kroczkami do przodu. Myślę, że progres w rankingu pojawi się przy okazji. Nie stawiam sobie jednak presji, że muszę coś osiągnąć.

]]>
http://serwisnazewnatrz.pl/bardzo-sie-ciesze-ze-na-powaznie-rozpoczynam-gre-w-zawodowych-rozgrywkach/feed/ 0 931
Wszyscy postrzegają Australię jako kraj tenisowy, ale tak jest ze względu na Australian Open http://serwisnazewnatrz.pl/wszyscy-postrzegaja-australie-jako-kraj-tenisowy-ale-tak-jest-ze-wzgledu-na-australian-open/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=wszyscy-postrzegaja-australie-jako-kraj-tenisowy-ale-tak-jest-ze-wzgledu-na-australian-open http://serwisnazewnatrz.pl/wszyscy-postrzegaja-australie-jako-kraj-tenisowy-ale-tak-jest-ze-wzgledu-na-australian-open/#respond Tue, 04 Feb 2020 10:59:25 +0000 https://serwisnazewnatrz.pl/?p=885
Czytaj dalej...]]>
Rzadko się zdarza, aby polscy trenerzy robili dobrą robotę poza granicami naszego kraju. Jednym z wyjątków jest Adam Molenda. Choć 45-latek jest raczej mało znany w świadomości przeciętnego Kowalskiego, który interesuje się tenisem, to jednak w ciągu kilku lat może się to zmienić. Może to mieć miejsce za sprawą jego podopiecznej – Alany Subasić – która nie ma sobie równych wśród rówieśniczek w Australii, a aby wciąż rozwijać się w odpowiednim tempie, przeniesie się na stałe do Polski! Z Molendą porozmawiałem oczywiście o Subasić, ale również o jego przeszłości trenerskiej oraz tym, czy Hubert Hurkacz to odpowiedni partner dla Łukasza Kubota na Igrzyska Olimpijskie. A – i poruszyliśmy również temat kolumbijskiego mięsa, którym broni się najlepszy deblista świata – Robert Farah.

Michał Pochopień: Od kilku lat Twoim oczkiem w głowie jest Alana Subasic, która umiejętnościami bije na głowę rówieśniczki z Australii. Jak doszło do Waszej współpracy?

Adam Molenda: Alanę poznałem w czerwcu 2015 roku. Wówczas ona przyszła trenować do mojego partnera biznesowego, Stevena Randjelovicia, z którym razem prowadziliśmy szkółkę tenisową, a on sam wcześniej był zawodowym tenisistą. On jednak nie za bardzo miał czas dla niej, grał z nią tylko godzinę w tygodniu, dlatego najpierw poproszono mnie, abym trenował z nią serwis. Później jej rodzice chcieli, aby Alana trenowała więcej. Randjelovic nie mógł jej poświęcić więcej czasu, dlatego poproszono mnie, abym się nią zajął. I na dobrą sprawę, od września 2015 roku, trenujemy już na pełen etat.

Na początku nie pracowaliśmy ze sobą wiele, były to może dwie godziny w tygodniu, ale sukcesywnie było tego więcej i więcej. Alana zaczynała wygrywać mecze, pojawiać się w rankingach, więc potrzebowała więcej treningu.

Trener raczej nie jest obiektywny, z drugiej strony trudno w tak młodym wieku wieszczyć, na co stać tenisistkę. Uważasz jednak, że Subasić ma wszystko, co jest potrzebne do zrobienia kariery?

Pytasz się, czy wieszczę jej karierę. Gdybym nie wierzył w jej umiejętności, to nie ruszałbym się Australii. Świetnie się tutaj czuje, dobrze zarabiam, dobrze mi się tutaj mieszka. Oczywiście wierzę w tę dziewczynę, na ten moment uważam, że ma wszystko, co jest potrzebne do profesjonalnego grania w tenisa. Oczywiście – życie wszystko zweryfikuje, bo wiele rzeczy może się zdarzyć po drodze, natomiast na dzień dzisiejszy jej etyka, poświęcenie i zaangażowanie biją na głowie wiele zawodowych tenisistek, które znam.

W takim razie mógłbyś wspomnieć o dotychczasowych największych sukcesach i osiągnięciach Subasić?

W wieku dziewięciu lat wygrała konkurs Next Novak, który był organizowany przez Head. Z około 500 tysięcy zgłoszeń wybrano trzy dziewczyny – ją, Szwedkę i Brazylijkę. Nagrodą był tydzień w akademii Johna McEnroe na Manhattanie oraz kontrakt z Headem. Jej największe osiągnięcia to wygranie mistrzostw kraju na kortach twardych oraz trawiastych. To bardzo prestiżowe turnieje, bowiem grają w nich także Azjatki, przez co rzadko się zdarza, aby to Australijki sięgały po tytuł. Alana jest oczywiście najlepsza w swojej kategorii wiekowej, a w Australii nie przegrała meczu od maja ubiegłego roku, choć grała ze starszymi rywalkami.

Teraz fakt, który zapewne zaszokuje czytelników. Za kilka miesięcy wraz ze swoją podopieczną przeprowadzacie się do Polski, bowiem uważacie, że u nas są lepsze warunki do jej rozwoju. W takim razie w Australii wcale nie ma tak kolorowo, jak mogłoby się nam wszystkim wydawać?!

Wszyscy postrzegają Australię jako kraj tenisowy, ale tak jest ze względu na Australian Open. Wówczas to co się dzieje w Melbourne, można śledzić praktycznie na każdym kanale sportowym. Taka sytuacja ma jednak miejsce tylko w styczniu, kiedy tam jest lato. Później wraca szara rzeczywistość. Zapytam, czy gdyby Australia była takim świetnym krajem, jeśli chodzi o tenis, to dlaczego do gry pod ich flagą zapraszane były Rosjanki, Chorwatki czy Słowaczki? A dlaczego nie potrafią wychować swoich zawodniczek? U mężczyzn wygląda to jeszcze jako tako, natomiast u kobiet jest katastrofa.

Oczywiście, ktoś może odbić piłeczkę, że przecież jest Ashleigh Barty, która jest najlepsza na świecie. Chwała jej za to, ale jeśli ten kraj jest tak mocny tenisowo, to jest to trochę za mało. Bo przecież my też mieliśmy Agnieszkę Radwańską. Jeśli porównamy nasze zawodniczki z tymi z Australii, to różnica jest naprawdę niewielka.

Polskę wybraliśmy głównie ze względu na to, że ja jestem z tego kraju. Priorytetem były przenosiny do Europy. Dodatkowo naszą bazą będzie akademia Angelique Kerber w Puszczykowie. W Australii nie ma odpowiedniej ilości juniorskich turniejów ITF – bodajże jest ich osiem. Alana za kilkadziesiąt dni kończy 13 lat, dlatego tego typu imprezy będą dla nas najważniejsze. Co więcej – koszty podróży na turnieje są wręcz kolosalne. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba w marcu odbędą się dwie imprezy w Darwin, czyli ponad pięć godzin lotu z Sydney. Bilet na taki samolot kosztuje około 800 dolarów. Dodajmy do tego hotel, wyżywienie i tak dalej. Dla dwóch osób taki wypad zamknie się w granicach sześciu bądź ośmiu tysięcy dolarów. Nie wspomnę o tym, aby poza jednym z rodziców, podróżowała również ze mną. Tymczasem wspomniane osiem tysięcy dolarów to kwota, która w Polsce odpowiada rocznej opłacie za mieszkanie. To są astronomiczne kwoty. Porównując to do warunków polskich, czy europejskich, budżet trzeba mnożyć razy sześć. Co najmniej razy sześć.

Inna sprawa jest taka, że ze względu na małą liczbę turniejów, mają tam miejsce dziwne sytuacje. Kiedyś byłem na turnieju rangi ITF Grade 4, w którym grali tenisiści z rankingiem ATP! Występują w nich, bo najzwyczajniej w świecie nie mają innych alternatyw.

Czyli o idealnych warunkach do rozwoju, o których wspomniałem w naszej prywatnej rozmowie, raczej nie ma mowy..

Tak, z idealnymi warunkami do trenowania tenisa w Australii to troszeczkę przesadziłeś (śmiech). Idealna, to może jest pogoda, ale też nie zawsze, bo w zimę potrafi być dwa stopnie, a my i tak ćwiczymy na zewnątrz. W telewizji to wszystko wygląda super, bo obiekty są przepiękne, ale tam nikt nie ma dostępu, bo to należy do Tennis Australia. Zupełnie jednak nie istnieje tam system klubowy. Korty, dla takich trenerów, jak ja, są brane w leasing. Są one naprawdę mocno zaniedbane. Jest kilka fajnych ośrodków, ale Polska bije na głowę Australię, jeśli mówimy o infrastrukturze klubowej. Nie mówię o dużych obiektach, jak te w Brisbane, Melbourne czy Sydney, bo to wszystko należy do wspomnianego Tennis Australia. Reszta, w porównaniu z Polską, to żenada.

Wasze przenosiny do Polski to musi być świetnie zorganizowana operacja. Nie chodzi tylko o 12-letnią zawodniczkę, która przeniesie się do nieznajomego miejsca, ale także o jej rodziców, którzy przylecą do Polski razem z nią. Oni przecież tez muszą u nas normalnie żyć, czy znaleźć pracę.

Alanę po raz pierwszy do Polski zabrałem trzy lata temu. Ten kraj od razu im się spodobał. Logistycznie, owszem, jest to duże przedsięwzięcie, bo przecież oni zmieniają kontynent. Z drugiej strony dużo łatwiej to zorganizować z racji tego, że ja jestem z tego kraju, choć od prawie 20 lat nie mieszkam tutaj. Jeśli chodzi o pracę rodziców, to jej mama jest trenerką tenisa, więc tutaj praca jest już zorganizowana. Tata Alany jest muzykiem, jest szopenistą, właśnie skończył konserwatorium w Sydney. Jest naprawdę dobry w tym, co robi. Myślę, że nie będzie wielkim problemem ze znalezienie mu zajęcia w jego zawodzie.

Tenisowy rozwój tenisowym rozwojem, ale jak będzie wyglądać edukacja Alany?

Alana póki co nie będzie chodzić do polskiej szkoły, będzie mieć „distance education”, czyli będzie się uczyć internetowo, tutaj z Australii. Jest to specjalny program dla zdolnych ludzi. Taka sytuacja będzie miała miejsce przez rok, a później zobaczymy. Uważam, że nauka języka polskiego nie będzie dla niej problemem, szczególnie, iż ona świetnie mówi po serbsku, a to jednak zbliżone języki. Poza Alaną i rodzicami, do Polski przeniesie się również jej 10-letni brat, który zresztą też gra w tenisa. Może nie z takimi sukcesami, jak siostra, ale daje radę. U niego sytuacja z edukacją będzie wyglądać dokładnie tak samo.

Jeśli w przypadku Subasic i jej rodziny to będzie zmiana o 180 stopni, to w twoim przypadku można mówić o zmianie o 150 stopni. W końcu wrócisz na stałe do Polski po 17 latach. Powrót już wcześniej chodził Ci po głowie, czy jego temat pojawił się wraz z tematem przeprowadzki do Polski Twojej podopiecznej?

Powrót do Polski od jakiegoś czasu chodził mi po głowie. Głównie ze względu na to, że w naszym kraju zrobił się fajny klimat na tenis, coraz więcej osób uprawia tę dyscyplinę. Jako kraj rozwinęliśmy się niesamowicie. Osobiście uwielbiam wracać do Polski i zamiast na wakacje, zawsze przylatywałem tutaj. W Polsce bywałem trzy czy cztery razy w roku. Dostawałem także propozycje pracy. Lepsze czy gorsze – zawsze je odrzucałem, natomiast teraz wszystko się fajnie układało i mogę przylecieć do Polski z Alaną.

Prowadzenie Subasic to nie jest Twój pierwszy projekt związany z wielkim tenisem. W przeszłości pomagałeś tenisistkom z powodzeniem grającym w tourze – współpracowałeś z Vesną Dolonc, która była 84. na świecie, czy Viktorija Rajicic, która wdrapała się na 279. miejsce w rankingu WTA.

Tak, miałem okazję pracować z Vesną Dolonc. Wcześniej współpracowałem także z Rosjankami, Białorusinkami, czy nawet Chinkami. Dostawałem również wiele ofert pracy w tourze, ale z różnych względów, przeważnie związanych z wizą, bo zawsze byłem w jakimś procesie – najpierw starałem się o wizę pracowniczą, następnie o rezydenturę i obywatelstwo – nie bardzo mogłem wyjechać na osiem czy dziesięć miesięcy. Współpraca z Vesną, która miała miejsce przez kilka lat, gdy ona była w Australii, to świetny czas. Ciągle się przyjaźnimy, nadal jesteśmy w kontakcie.

Natomiast z Viktoriją Rajicic to był jednorazowy wyskok, ale bardzo się cieszę, że to pod moją wodzą wygrała pierwszy zawodowy tytuł. Fajna sprawa. Poza tym prowadziłem kilka ciekawych juniorek, które były numer jeden w Australii do lat 12. Wiele z nich wyjechało na studia do Stanów Zjednoczonych. Na pewno jednak Alana to najlepsza zawodniczka, z którą kiedykolwiek pracowałem. Ze względu na to, że przyszła do mnie w młodym wieku, gdy miała osiem lat, to uważam, że to, co potrafi, w 90 procentach wyszło ode mnie.

Od wielu lat jesteś osobą z bliskiego otoczenia Łukasza Kubota. Początek sezonu w jego wykonaniu oraz jego partnera Marcelo Melo był bardzo średni, aby nie powiedzieć, że słaby. Według Ciebie jednak nie ma się czego obawiać, prawda? Jaki to będzie sezon dla tej pary?

Tak, z Łukaszem Kubotem przyjaźnimy się od lat. Jeśli tylko mnie o to prosi, to zawsze mu się pomagam. On ma ogromne zasługi, jeśli chodzi o moją edukację trenerską, wiele się dzięki niemu nauczyłem. To także dzięki niemu mogłem być członkiem teamu, który uczestniczył w pierwszym ATP Cup w historii. Łukasz w ATP Cup zagrał trzy mecze i było widać, że z meczu na mecz było lepiej. Debel to specyficzna dyscyplina, jeśli można to tak nazwać i trzeba długo razem trenować, aby osiągać dobre wyniki. Ja jestem absolutnie spokojny o jego starty z Marcelo Melo w tym sezonie. Jestem także przekonany, że osiągną w tym roku coś wielkiego. Nie zapominajmy, że to nadal debliści z TOP 10 na świecie.

Zbliżają się Igrzyska Olimpijskie w Tokio, być może ostatnie dla Kubota. Wszystkie znaki na niebie wskazują, że w deblu zagra w nich z Hubertem Hurkaczem. Uważasz, że to jedyna słuszna opcja? Tenisista z TOP 10 rankingu deblowego ma taki przywilej, że na IO może zagrać z partnerem planującym się w TOP 300. Tak więc Łukasz ma kilka, choć nieoczywistych opcji. Są skupiający się na deblu Szymon Walkow i Karol Drzewiecki, a kwestią czasu jest, gdy do TOP 300 wejdą Kacper Żuk i Jan Zieliński. Osoby z tenisowego społeczeństwa nie ukrywają zachwytu nad deblowymi inklinacjami tego drugiego.

Tak, dlatego właśnie razem grali w parze w ATP Cup, bowiem szykują się do Igrzysk Olimpijskich w Tokio, każdy ma tego świadomość. Czy to jest najlepsza opcja dla Kubota? Myślę, że tak. Wszystkie nazwiska, które wymieniłeś – Karol Drzewiecki, Szymon Walkow, Jan Zieliński czy Kacper Żuk – to bardzo perspektywiczni zawodnicy. Występ na Igrzyskach Olimpijskich wiąże się jednak z ogromną presją. Czy by sobie poradzili? Ciężkie pytanie. A Hubert jest ograny w wielkich imprezach, właśnie wskoczył do TOP 30 na świecie. Myślę, że obaj razem potrenują i będzie dobrze.

Co do Zielińskiego, Żuka i Wojtka Marka, to chciałbym tylko powiedzieć, że trafili na wspaniałego trenera, bo takim jest Alek Charpantidis. Trzymam za nich mocno kciuki i myślę, że my – jako ludzie związani z polskim tenisem – będziemy mieli z nich ogromną pociechę. Charpantidis to świetna opcja dla nich, ma ogromne doświadczenie, bo pracował z Michałem Przysiężnym, Hubertem Hurkaczem, czy był w sztabie reprezentacji Polski w Davis Cupie.

Pozostając w temacie gry podwójnej, ale uciekając z polskiego podwórka – co sądzisz o dopingowej wpadce lidera deblowego rankingu ATP, Roberta Faraha, w którego organizmie wykryto steryd o nazwie Boldenon. Kolumbijczyk broni się tym, że dodaje się go do kolumbijskiego mięsa.

No tak. Wykrycie dopingu u Faraha na pewno nie przysporzy dobrych opinii pozostałym deblistom. Z tego, co jednak wiem, teraz jest badana próbka B. Wiem, że ten odczynnik sterydów był bardzo znikomy, przekroczył normę o naprawdę niewiele. Nie chcę nic przesądzać w tej spawie, może faktycznie zjadł sporo tego mięsa. Zawsze, jak odbywają się turnieje w Chinach, to ATP ostrzega, że mięso jest tam naszpikowane sterydami. Sam nie wiem, co o tym myśleć. Jeśli próbka B potwierdzi wcześniejsze doniesienia, to na pewno nie będzie to dobra wieść dla sportu.

Prawie bym zapomniał, że jesteś ogromnym fanem Sydney FC! Jeśli gdzieś w Australii czuć spore zainteresowanie piłką nożną, to chyba właśnie na obiekcie Sydney Football Stadium, prawda?

Piłka nożna jest dla mnie odskocznią, a w Australii bardzo się wkręciłem w ten sport. Sydney FC to mój klub, odkąd zamieszkałem w tym kraju. W mieście jest jeszcze jedna drużyna, ale ona nie ma znaczenia! (śmiech). Atmosfera chyba wszędzie jest fajna. Na trybunach jest spokojnie, nie ma żadnych bójek. Owszem, zdarzają się jakieś docinki w stronę kibiców drużyny przeciwnej, ale policji praktycznie nie uświadczysz na meczach, chyba, ze tych derbowych.

Poziom sportowy – według ekspertów – za których uważam Adama Kotleszkę z Weszło FM czy Adriana Mierzejewskiego, jest wyższy niż w Polsce. Sydney FC w LOTTO Ekstraklasie mogłoby z powodzeniem walczyć o mistrzostwo Polski i świetnie dawałoby sobie radę. Na mecze przychodzi średnio 20 tysięcy ludzi, więc, jeśli się dobrze orientuję, więcej niż w Polsce. Raz nawet byłem na meczu ligowym, na którym było 62 tysiące ludzi. Tyle ludzi przychodzi na stadiony we Włoszech czy Hiszpanii.

 

Przez niespełna rok w drużynie „Sky Blues” występował Adrian Mierzejewski. Jaką opinię zdołał sobie wyrobić przez ten okres?

Adrian Mierzejewski grał dla Sydney FC przez jeden sezon. On praktycznie co tydzień był wybierany do najlepszej „11”danej kolejki. Według mnie, choć liga jest stosunkowo młoda, to najlepszy piłkarz, jaki występował w Australii. W końcu został także zawodnikiem sezonu. W Sydney FC grał także Alessandro del Piero, który jednak nie wzniósł do zespołu tak dużo, jak Adrian. Australia będzie długo czekać na takiego gracza, jak on.

WARTO PRZECZYTAĆ

Będzie ciężko, aby Hurkacz i Kubot razem grali w deblu

]]>
http://serwisnazewnatrz.pl/wszyscy-postrzegaja-australie-jako-kraj-tenisowy-ale-tak-jest-ze-wzgledu-na-australian-open/feed/ 0 885
Będzie ciężko, aby Hurkacz i Kubot razem grali w deblu http://serwisnazewnatrz.pl/bedzie-ciezko-aby-hurkacz-i-kubot-razem-grali-w-deblu/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=bedzie-ciezko-aby-hurkacz-i-kubot-razem-grali-w-deblu http://serwisnazewnatrz.pl/bedzie-ciezko-aby-hurkacz-i-kubot-razem-grali-w-deblu/#respond Fri, 24 Jan 2020 16:03:50 +0000 https://serwisnazewnatrz.pl/?p=870
Czytaj dalej...]]>
Mariusz Fyrstenberg ostatni mecz w zawodowej karierze rozegrał w 2017 roku. Jeden z najbardziej utytułowanych polskich deblistów – był szósty na świecie, wygrał 18 turniejów na poziomie ATP oraz wraz z Marcinem Matkowskim zagrał w finale wielkoszlemowego US Open – głęboko odetchnął z ulgą podczas imprezy rangi ATP Challenger Tour – Pekao Szczecin Open – gdzie we wspomnianym 2017 roku odbyła się skromna ceremonia „zawieszenia rakiety na kołku”. Bardzo ciążyła na nim konieczność ciągłego podróżowania, które miało miejsce przez kilkanaście lat. Wówczas mógł odczuć ulgę. Wprawdzie popularny „Fryta” nie próżnował na sportowej emeryturze, bo przecież pełnił funkcję dyrektora turnieju BNP Paribas Open w Sopocie, a także prowadził własną fundację, to jednak wydaje się, że dopiero teraz czeka go prawdziwy maraton pracy. W końcu kilkanaście dni temu został ogłoszony kapitanem reprezentacji Polski występującej w rozgrywkach Pucharu Davisa, a do tego najwidoczniej zatęsknił za obecnością na największych turniejach, bo wrócił do nich w zupełnie nowej roli!

Michał Pochopień: Po zakończeniu kariery odpoczywał Pan od touru – kojarzono Pana głównie z bycia dyrektorem turnieju w Sopocie. Teraz, po jakimś czasie, wraca Pan do cyklu. Wynika to głównie z tęsknoty za tym, co otaczało człowieka przez wiele lat? W końcu trenowanie pary deblowej (Fyrstenberg pracuje z duetem Fredrik Nielsen / Tim Puetz -przyp.), plus bycie kapitanem reprezentacji w Pucharze Davisa, to narzucenie na siebie sporej liczby obowiązków.

Mariusz Fyrstenberg: Powiem tak – stęskniony za samymi podróżami na pewno nie jestem, ale jako były tenisista, uważam się za osobę, która się zna na rzeczy. Zawsze mi żal byłych zawodników, którzy po zakończeniu kariery nic w tym temacie już nie wnoszą – z powodów zawodowych czy prywatnych. Osobiście po niecałych trzech latach stwierdziłem, że może warto przekazać posiadaną wiedzę. Sam ciągle utrzymywałem kontakt z tenisistami, więc mój powrót do touru, jeśli można to tak nazwać, wyszedł bardzo naturalnie. Przechodząc do tematu Davis Cupa – bardzo podoba mi się format tych rozgrywek – atmosfera w reprezentacji, towarzyszące temu wszystkiemu presja, stres i nieprzewidywalność. Jeszcze będąc aktywnym graczem, bez względu na to, jakie miałem indywidualne plany, granie dla kraju było dla mnie absolutnym priorytetem.

Uważam, że zostanie kapitanem reprezentacji to taki naturalny, fajny krok we właściwą stronę. Praca z parą deblową, którą trenuje, nie będzie w żaden sposób kolidować z byciem kapitanem. Nielsen i Puetz wiedzą, że dla mnie Davis Cup jest priorytetem, rozmawialiśmy o tym wielokrotnie i nie mają nic przeciwko. Zresztą pracy z nimi nie można nazwać pełnoetatową. Można powiedzieć, że będziemy ze sobą pracować około przez półsezonu, a dokładne terminy są uzależnione od wspomnianego opiekowania się kadrą narodową – mowa tutaj o zgrupowaniach i turniejach, na których nasi tenisiści będą występować.

Myślę, że prowadzenie Nielsena i Puetza będzie tylko pomocne w mojej pracy z reprezentacją Polski. Oprócz wyjazdów jako kapitan, oglądania tenisistów, trenowania ich oraz konsultowania z nimi przeróżnych kwestii, dodatkowo będę ich mógł wspierać naszych tenisistów podczas turniejów, na których będę z Duńczykiem i Niemcem.

Zostając w temacie trenowania Fredrika Nielsena i Tima Puetza. Jak doszło do Waszej współpracy? 

Umówiliśmy się przede wszystkim, tak jak, wspomniałem już wcześniej – priorytetem jest polski Davis Cup, a jeśli w danym tygodniu takiego zapotrzebowania nie będzie, to pomagam Nielsenowi i Puetzowi. Czeka nas około 10 tygodni wspólnej pracy w roku. A jak doszło do tej współpracy? Już po zakończeniu kariery tenisiści kontaktowali się ze mną, bo to naturalna kolej rzeczy. Oni potrzebują trenerów, a jeśli się kogoś lubiło i się z kimś miało dobry kontakt, to się do siebie dzwoni (śmiech). Ja jednak po zakończeniu kariery i tylu podróżach miałem dość. Fredrik Nielsen już wtedy wysłał do mnie zapytanie, ale nie byłem gotowy na powrót do podróżowania, oglądania meczów i analizowanie ich. Ostatnio jednak zmieniłem zdanie. Zostałem kapitanem reprezentacji Polski, więc stwierdziłem, że te obie funkcje mogą się dobrze komponować.

Ciekawostką jest to, że Duńczyk sam był (nie jestem pewny czy dalej jest) trenerem Mikaela Ymera. Czy taki układ może w jakiś sposób komplikować Wasza współpracę? Wydaje się, że trudno jest być trenerem kogoś, kto sam zarazem jest szkoleniowcem kogoś innego.

Nielsen wspierał Ymera w kilku zeszłorocznych turniejach, ale miało to jednorazowy wymiar. Obaj są ze sobą bardzo związani, Duńczyk jest dla niego niczym mentor. Byli ze sobą na paru turniejach dlatego, że albo Nielsen był kontuzjowany, albo miał przerwę w zawodowym graniu.

Czy po zostaniu kapitanem reprezentacji Polski stworzył Pan coś na wzór szerokiej kadry? Mimo, że w głównym tourze mamy tylko (albo aż) trzech tenisistów, to jednak możemy mówić o sporym zapleczu zawodników z niższego poziomu, którzy nie osiągnęli jeszcze swojego maksimum i maja potencjał, aby stać się swego rodzaju peletonem dla Kubota, Hurkacza czy Majchrzaka. Czy uważa Pan to za swego rodzaju zadanie, aby pomoc takim tenisistom, jak Żuk, Michalski czy Marek jak najszybciej zaistnieć w poważniejszych turniejach?

Oczywiście, to jest właśnie cały zamysł tego nowego programu Polskiego Związku Tenisowego, który moim zdaniem jest świetny. Zarząd PZT na czele z Mirosławem Skrzypczyńskim są bardzo skoncentrowani na naszych młodych zawodnikach. Zresztą już w najbliższym meczu, przeciwko Hongkongowi, trzonem reprezentacji będą właśnie młodsi tenisiści. W nich jest potencjał i nie są to tylko czcze słowa, co pokazał chociażby Kacper Żuk w Australii, ale nie można również zapominać o innych.

Niecodziennie gra się przeciwko wielkoszlemowemu mistrzowi. “Taki mecz buduje i pokazuje, nad czym trzeba pracować”

Bardzo fajnie, że w tym kierunku idziemy. Obecnie mamy bardzo młodą reprezentację, a tenis tak ewoluował, że tenisiści będąc starszymi osiągają swój szczyt, w wieku około 26/27 lat. Nasi zawodnicy mają jeszcze dużo czasu przed sobą, a już są relatywnie wysoko w rankingach światowych. Nie mówimy tylko o naszych topowych seniorach, ale również graczach z młodszych roczników.

Ze względu na przygotowania do Igrzysk Olimpijskich w Tokio, gdzie Hurkacz i Kubot zamierzają razem zagrać w deblu, należy się spodziewać ich wspólnych występów także w Pucharze Davisa? Teoretycznie wydaje się to być najbezpieczniejsza opcja, ale mamy przecież również Szymona Walkowa, Karola Drzewieckiego i Jana Zielińskiego, którzy zdążyli już przedstawić się w rozgrywkach ITF czy ATP Challenger Tour jako solidni debliści. Na który schemat zamierza Pan postawić? Trzeba pamiętać, że Kubot wiecznie grać nie będzie i po jego zakończeniu kariery zrobi się wakat na pozycji lidera pary deblowej.

W Pucharze Davisa będzie ciężko, aby Łukasz Kubot i Hubert Hurkacz grali razem w deblu. W końcu Hubert będzie również grać mecze singlowe. On by oczywiście sprostał temu wyzwaniu fizycznie, ale po co ryzykować jego zdrowie. Musimy o tym porozmawiać, to już są plany na przyszłość. Kadrę mamy bardzo szeroką, mamy w czym wybierać. Tak, jak powiedziałeś, Walkow, Drzewiecki czy Zieliński potrafią grać w debla, każdego z nich miałem okazję oglądać. Naprawdę fajnie to wygląda, chłopaki coraz szerzej otwierają drzwi do wielkiego tenisowego świata.Dobrze mieć taki problem dobrobytu, bo za moich czasów czasem nie było zawodników.

Jerzy Janowicz ma za sobą pierwszy rozegrany turniej po ponad dwurocznej przerwie spowodowanej kontuzją. Jako nowy kapitan reprezentacji odbył Pan z nim już rozmowę na temat potencjalnego powrotu do gry w kadrze, czy może to jeszcze za wczesna faza na tego typu pogawędki?

Rozmawialiśmy już. Ja Jurka bardzo szanuję jako zawodnika – jest to wybitny tenisista i wiem, że teraz pracuje katorżniczo – zarówno fizycznie, jak i tenisowo, Wszyscy będziemy śledzić jego powrót. Od razu jednak trzeba sobie powiedzieć, że po takiej przerwie i tylu kontuzjach, ten powrót nie będzie dla niego prosty. Dajmy mu trochę czasu, aby wgrał się w rywalizacji o punkty, również w meczach daviscupowych.

W obliczu powrotu do touru, w roli trenera, należy spodziewać się zmiany na stanowisku dyrektora imprezy BNP Paribas Open w Sopocie, czy zamierza Pan łączyć obowiązki?

Oczywiście, że zamierzam łączyć te obowiązki. Akurat turniej w Sopocie nie koliduje z żadną inną imprezą, wówczas odbędą się Igrzyska Olimpijskie, więc nie ma problemu. Co więcej – w Sopocie będzie występowało wielu naszych tenisistów, więc dobrze, że będę mógł podglądać ich poczynania z bliska. A sam turniej to dla mnie coś w rodzaju dziecka, więc zamierzam kontynuować swoją pracę na jego rzecz i brać w tym udział.

]]>
http://serwisnazewnatrz.pl/bedzie-ciezko-aby-hurkacz-i-kubot-razem-grali-w-deblu/feed/ 0 870
W pewnym momencie dotarłem do ściany, nie mogłem się przebić http://serwisnazewnatrz.pl/w-pewnym-momencie-dotarlem-do-sciany-nie-moglem-sie-przebic/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=w-pewnym-momencie-dotarlem-do-sciany-nie-moglem-sie-przebic http://serwisnazewnatrz.pl/w-pewnym-momencie-dotarlem-do-sciany-nie-moglem-sie-przebic/#respond Sun, 01 Sep 2019 11:02:40 +0000 https://serwisnazewnatrz.pl/?p=817
Czytaj dalej...]]>
Kamil Majchrzak przez długi okres swojej kariery balansował pomiędzy trzecią a czwartą setką rankingu ATP. Przełom przyszedł w 2019 roku, kiedy to piotrkowianin wygrał pierwsze turnieje rangi ATP Challenger Tour, zadebiutował w eliminacjach wielkoszlemowych, a później nawet w głównej drabince. Generalnie można odnieść wrażenie, że od kilku miesięcy oglądamy na korcie innego zawodnika. Porozmawialiśmy o tym, co zmieniło się w jego grze, problemach sprzed kilku lat i wielu innych aspektach zawodowych zmagań, które gołym okiem nie są widoczne dla przeciętnego kibica.

Wywiad przeprowadzony 30 lipca 2019 roku, podczas turnieju Sopot Open

Michał Pochopień: Dla mnie to pierwszy wywiad z tenisistą notowanym w TOP 100 rankingu ATP. Czy Ty już miałeś okazję rozmawiać z jakimś dziennikarzem będąc w tym gronie?

Kamil Majchrzak: (śmiech). W sumie nie. Jesteś pierwszy.

Okej. Co za zaszczyt. Co czułeś w poniedziałek, kiedy wstałeś z łóżka? Może wszedłeś na stronę ATP i sprawdziłeś, jaki numerek jest przy Twoim nazwisku? Czy może jest to dla Ciebie bardziej kwestia symboliczna, niż cel, który chciałeś osiągnąć?

W zawodowym tenisie zawsze się mówi o tej setce. To ona jest jakąś barierą, którą każdy chce pokonać. Jeśli mówi się o awansach, to nikt nie mówi, że chce wejść do TOP 500, a do TOP 100. Mam nadzieję, że będzie to dla mnie swego rodzaju przystanek na mojej drodze rozwojowej. Był to poniekąd jeden z celów na ten rok. Teraz w niej jestem i przede wszystkim skupię się na dalszym dobrym graniu. To mam nadzieję, że pozwoli mi zdobyć mocniejszą pozycję w tej setce i uda mi się zadomowić w niej na dłużej.

Kamil Majchrzak ma dla Was krótką wiadomość 🎾

Opublikowany przez Serwis na zewnątrz – tenisowy blog Michała Pochopień Wtorek, 30 lipca 2019

Zapewne zauważyłeś w ostatnim czasie większe zainteresowanie swoją osobą w mediach. Dostrzegł to również Twój trener, Tomasz Iwański, który skomentował to słowami: „to dość przykre i smutne, że teraz, gdy osiągasz dobre wyniki, to zainteresowanie jest, a kilkanaście miesięcy temu nikogo nie interesowałeś”. Uważasz, że takie coś to naturalna kolej rzeczy, czy jednak media i ogólnie – tenisowe społeczeństwo – powinno się interesować zawodnikami także na wcześniejszych etapach?

Wiadomo, że czym szybciej się ktoś zainteresuje, tym lepiej. Rozwój nie zawsze idzie w parze z wynikami, co miało miejsce także w moim przypadku. Niby wszystko szło fajnie, ale w pewnym momencie dotarłem do ściany. Nie mogłem się przebić, kilka lat dryfowałem na podobnym miejscu. Skończyła się pomoc, skończyły się środki. Miałem ogromne szczęście, że trafiłem na trenera Tomka. Naprawdę mi pomógł – nie tylko, jeśli chodzi o tenisowe aspekty. Życzę każdemu, aby trafił na taką osobę. A jeśli mogę coś do tych życzeń dodać, to aby miało to miejsce jak najszybciej.

W jednym z wywiadów przyznałeś, że kilkanaście miesięcy temu było blisko, abyś zakończył swoją karierę. Było to spowodowane tylko tymi problemami finansowymi, czy w konsekwencji byłeś również zmęczony samym tenisem i po prostu nie mogłeś się cieszyć graniem?

De facto odpowiedziałem na to w poprzednim pytaniu. Tenisowo doszedłem do takiej ściany, bariery. Topnieć zaczęły finanse, ponieważ, jak grasz w Futuresach, czy w Challengerach, to więcej dokładasz, niż zarabiasz. Też nie robiłem się młodszy, przez to tak zwany potencjał w oczach wielu ludzi mógł gasnąć. Głównym problemem były finanse, ale również w związku z tym, że przez trzy lata byłem w tym samym miejscu, to czułem, że albo nie potrafię grać lepiej, albo po prostu tak musi być. Nie wiem dokładnie, jak to opisać. Przeszkadzały mi bariery, które pozwolił mi przekroczyć trener Iwański. Nie chodzi tylko o bariery tenisowe, ale również te finansowe. Bez finansów, dobrze zorganizowanego treningu, czy możliwości wyjazdów z trenerem, a najlepiej całym sztabem, trudno osiągnąć sukces. A to wszystko kosztuje.

Od “wyroku” kończącego karierę, do triumfów na największych turniejach

Jeszcze nie zdążyłem powiedzieć o tym, że nawiązanie współpracy z Tomaszem Iwańskim było dla Ciebie momentem przełomowym, ale przewinęło się to już kilka razy. Widać gołym okiem, że od tego momentu coś się zmieniło i ruszyło to przodu – w kwestiach tenisowych i organizacyjnych. Zostańmy jednak przy rzemiośle tenisowym. Czy był jakiś element, nad którym skupiliście się najbardziej?

Praca ze mną jest i była wieloobszarowa, bo poza samym technicznym podejściem do zagadnienia, trener próbował mnie nauczyć, a właściwie nauczył, zupełnie innego spojrzenia na tenis. Uczy mnie wielu rzeczy, na wiele rzeczy patrzę teraz zupełnie inaczej. Z kwestii czysto tenisowych na pewno poprawiliśmy serwis, który jednak nadal jest do poprawy. Nie uważam jednak, że to jest wszystko na co mnie stać. Wszystko co najlepsze jest przede mną, w związku z tym ciągle pracujemy. Ciągle chcemy przenieść się na wyższy poziom, dlatego więc pojawiają się kolejne braki. To mnie mimo wszystko cieszy, bo przecież widzę miejsce na postęp – coś mogę poprawić, aby być jeszcze wyżej.

Przede wszystkim lepiej rozumiem tenis. Poznałem siebie, wiem, jak mam się zachowywać. Zarówno na treningach, jak i na meczach, przykładam wagę do rzeczy, na które wcześniej nie zwracałem uwagi. Mój rozwój jest bardzo obszerny.

Podsumowując – można powiedzieć, że trener Iwański otworzył ci oczy na rzeczy, które wcześniej nie miały dla Ciebie większego znaczenia?

Przede wszystkim rzucił inne spojrzenie na wszystko, co robiłem. Ma zupełnie inny pomysł na mnie, niż mieli moi poprzedni trenerzy. Ma inną filozofię podejścia do treningów, mojego grania i tego, co powinienem robić na korcie. I to przynosi efekt. To był strzał w dziesiątkę.

Bardzo często pojawiają się dyskusje na temat tego, w jakim miejscu rankingu ATP powinien być tenisista, aby mógł spokojnie żyć z tenisa – nie zastanawiać się nad tym, co będzie za tydzień czy dwa.

Same Challengery na pewno nie wystarczą, to musi być poparte też albo turniejami ATP, albo najlepiej imprezami wielkoszlemowymi – to właśnie tam można sobie zapewnić spokój na jakąś część sezonu, czy nawet cały sezon. TOP 200, czy TOP 150 nie daje zupełnie nic. Uważam, że lepiej jest w setce, ale nie mogę tego potwierdzić, bo nie mam takiego doświadczenia. Dopiero za jakiś czas będę to mógł ocenić.

Bycie tenisistą, a ogólnie rzecz biorąc po prostu sportowcem, polega na ciągłym poprawianiu swoich umiejętności. Jest jakiś element rzemiosła tenisowego, który ćwiczysz ciągle, ale masz problem z wniesieniem go na wyższy poziom?

Wszystko oczywiście zabiera czas. To jest kwestia względna, czy zajmie to więcej albo mniej czasu. Najtrudniejsze jest wyeliminowanie starych nawyków, aby przerodzić je na to, nad czym pracujemy na treningu. Tam jest łatwiej, bo grasz bez stresu, bez obciążenia mentalnego. Na meczach często gra się pod presją, dlatego robi się to, co jest w nas zakorzenione. To jest najtrudniejsze, do tej pory z niektórymi rzeczami mam problem. Natomiast, jeśli chodzi o postęp, to w każdym aspekcie jest lepiej. Stworzyłem swoją klasę gry, którą chcę ciągle poprawiać w każdej płaszczyźnie.

Dostałem ciekawe pytanie od czytelnika: większa jest różnica pomiędzy pierwszym a 100. zawodnikiem świata, czy 100., a 1000.?

Ouh. Trudne pytanie. Ja uważam, choć może to jest na wyrost, że pomiędzy zawodnikami plasującymi się między 30., a 250. miejscem może wydarzyć się wszystko, Poziom jest wyrównany, więc nie ma reguły na to, kto wygra. Rozchodzi się o regularność i wyniki na przestrzeni roku, a nie to, co miało miejsce w jednym turnieju.

Tenisowo nie czuję wielkich różnic. Sam często trenuję z kimś, kto jest 50. na świecie i mam wrażenie, że jestem lepszy. To jednak nie chodzi o czucie tego, a po prostu o wygrywanie meczów. To jest najważniejsza umiejętność w tenisie. Trzeba wiedzieć, co robić w ważnych momentach. Mało tego – trzeba to także robić. Każdy potrafi zagrać forehandem, backhandem, czy zaserwować. Wszystko sprowadza się do jednej, a może dwóch piłek, które trzeba wygrać. To jest największa różnica.

Po wejściu do TOP 100 stawiasz sobie jakiś kolejny cel, czy odpowiesz mi dyplomatycznie, jak większość tenisistów, że dla Ciebie liczy się progres, a wyniki same przyjdą? 

Tak, jak wspomniałem na wstępie – wierzę, że to jest dopiero początek. Nie da się określić czyjegoś limitu. Teraz nie widzę przed sobą żadnych barier. Zrobię wszystko, aby zmaksymalizować moje możliwości i żeby doprowadziło mnie to do jak najwyższego miejsca w rankingu ATP. Tak więc będzie to półdyplomatyczna odpowiedź.

fot. East News / Newspix

]]>
http://serwisnazewnatrz.pl/w-pewnym-momencie-dotarlem-do-sciany-nie-moglem-sie-przebic/feed/ 0 817
Tenis to jest całe moje życie. To jest moja praca i pasja http://serwisnazewnatrz.pl/tenis-to-jest-cale-zycie-to-jest-moja-praca-i-pasja/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=tenis-to-jest-cale-zycie-to-jest-moja-praca-i-pasja http://serwisnazewnatrz.pl/tenis-to-jest-cale-zycie-to-jest-moja-praca-i-pasja/#comments Sat, 17 Aug 2019 10:24:11 +0000 https://serwisnazewnatrz.pl/?p=777
Czytaj dalej...]]>
Trudno w rozmowie z Mają Chwalińską zejść na tematy pozasportowe. Nawet, jeśli się to uda, to trwa to maksymalnie parę sekund. 17-latka żyje tenisem, tenis to jej całe życie. A jej ulubione słowo, to wręcz na pewno „praca”. Widać, że ta jest wykonywana sumiennie. Istnieją również ogromne przesłanki, które pozwalają spać spokojnie: Chwalińska nie spocznie na laurach, nie zadowoli się ostatnimi sukcesami. Jej maksimum możliwości jest zdecydowanie wyżej!

Michał Pochopień: W 2016 roku po wygraniu juniorskiego Fed Cup zrobiło się głośno o Tobie i Idze Światek. Można nawet było wówczas odnieść wrażenie, że to tobie wróżyło się większa karierę, niż Idze. Przytłaczało Cię to w jakiś sposób? 

Maja Chwalińska: Szczerze mówiąc sama nie pamiętam, kiedy wróżono mi większą przyszłość niż Idze. Na pewno ten sukces na Fed Cupie był dla nas ogromnym osiągnięciem. Było to świetne doświadczenie, dużo się nauczyliśmy oraz mogłyśmy dotrzeć, że idziemy dobrą drogą i po prostu musimy dalej pracować na nasze sukcesy.

Osobiście jestem zdania, że nastolatki za szybko wchodzą do gry w zawodowych turniejach. Zawsze w tym momencie przytaczam Martę Kostyuk, która świetnie przedstawiła się światu podczas Australian Open w 2018 roku. Wówczas zaczęto przewidywać jej wspaniałe wyniki, a tak na dobra sprawę teraz wielu o niej zapomniało. Obecnie mamy do czynienia z Coco Gauff,, która mając 15 lat, wygrywa mecze z rywalkami ze ścisłego topu..

Myślę, że każdy ma swoją drogę. Każdy wchodzi w tenis w innym wieku oraz w innym tempie. To jest naprawdę osobista sprawa – tak bym powiedziała. Przytoczyłeś tutaj Martę, która we wczesnym wieku osiągnęła dużo, ale potem zaliczyła spadek. To pokazuje, jak ciężko jest utrzymać się na wysokim poziomie.

Hubert Hurkacz miał swoją bazę we Wrocławiu, teraz częściej jest w Stanach. Iga Światek trenuje w Warszawie, a Ty – w porównaniu do tych miast – w miasteczku Dąbrowa Górnicza. Były plany na przeprowadzkę do większego miasta, czy w rodzinnym mieście masz wszystko, czego ci potrzeba? 

W Dąbrowie Górniczej mam właściwie wszystko, czego mi potrzeba. Mieszkam tutaj od zawsze, trenuję od zawszę. Bazę mam bardzo blisko domu – czy to korty twarde, czy ziemne. Naprawdę mam świetne warunki, dlatego nie zamierzam się nigdzie przemieszczać.

Jaki nacisk kładziesz na naukę? Znajdujesz na nią czas? Jak często pojawiasz się w szkole? 

Jestem uczennicą Zespołu Szkół Sportowych im. Polskich Olimpijczyków w Dąbrowie Górniczej. Oczywiście mam indywidualny tok nauczania, co bardzo mi pomaga. Łączenie treningów i wyjazdów z nauką na ten moment jest już wręcz niemożliwe. Działa to na takiej zasadzie, że gdy nauczę się danego zakresu materiału, wówczas przychodzę do szkoły i zdaję egzaminy. Chociaż może się to wydawać mało istotne, to jednak ta placówka bardzo pomaga mi w rozwoju tenisowym.

Wiek, w którym jesteś, zawsze jest trudny dla nastolatków. To właśnie wtedy pojawiają się pierwsze pokusy, zboczenia na zła drogę. Zdarzają ci się gorsze chwile, czy jesteś na tyle świadoma sportsmenka, ze masz jeden cel i wszystko poświęcasz tenisowi.

Zawsze byłam i jestem świadomą zawodniczką. Po prostu wiem, co chcę osiągnąć, a także, że trzeba ciężko pracować, aby spełnić marzenia. Zdaję sobie sprawę, że tenis to jest całe moje życie. To jest moja pasja i moja praca. Muszę robić wszystko, aby zrealizować swoje cele.

Nie masz wrażenia, że coś ci ucieka? Pewnie, przeciętny Kowalski na pewno zazdrości życia sportowcom, ale działa to również tak, ze sportowiec chciałby żyć życiem przeciętnego Kowalskiego. 

Bardzo lubię grać w tenisa, ogólnie lubię to, co robię w swoim życiu. Przyjemność sprawiają mi podróże, podczas których mam okazję poznać fajnych ludzi. Oczywiście nie zawsze jest łatwo – czasami myślę tylko o odpoczynku, czy wyjściu z koleżankami. Mimo to, tak jak mówiłam: jestem świadomą tenisistką, dlatego priorytetem zawsze jest tenis.

Tenis – szczególnie widać to w rozgrywkach kobiecych – niesamowicie poszedł w stronę fizyczności, gry siłowej. Sądzisz, ze w największych turniejach jest miejsce dla Ciebie, tenisistki, która bazuje na zupełnie innych aspektach? 

Uważam, że pomimo mojego wzrostu, jestem bardzo mocna fizycznie. Szczególnie w ciągu ostatniego roku poprawiłam ten aspekt, co widać po moich wynikach. W ostatnim czasie wygrałam wiele meczów dzięki mojej fizyczności.

Zgadzam się, że tenis poszedł w tę stronę. Czy jest w nim miejsce dla takiej zawodniczki jak ja? Myślę, że tak. Widać to chociażby na przykładzie Agnieszki Radwańskiej. Gdy się tak naprawdę spojrzy na czołowe tenisistki, to ona nie była jedyna. Jest przecież również Simona Halep, która nie posiada jakichś niebywałych warunków. Może nie mam tyle siły, ile moje przeciwniczki, ale mam inne argumenty. Jestem przekonana, że jak będę wytrwale pracowała, to dojdę tam gdzie chcę.

Azarenka i Ivanović były pierwsze na świecie, a ja tego nawet nie powąchałam

Ciekawe dla mnie jest to, że w swojej zawodowej karierze nie rozegrałaś jeszcze żadnego meczu na hardzie? Jest to spowodowane czymś głębszym, czy to naturalnie wychodzi z planowania startów? 

Rozgrywałam spotkania na kortach twardych.

Mówisz o turniejach halowych, mi jednak chodzi o mecze na kortach twardych na wolnym powietrzu.

Nie ma zbyt wielu turniejów rangi ITF na tej nawierzchni, a dodatkowo obecnie najlepiej czuję się na kortach ziemnych.

Kilka lat temu w materiale dla pewnej telewizji śniadaniowej powiedziałaś, ze twoim marzeniem jest wygranie olimpiady. Gdzieś z tylu głowy myślisz o Tokio, czy to jest raczej nieosiągalny cel? 

Raczej nie myślę o występie w Tokio. Ta impreza jest w przyszłym roku, a żeby się tam dostać, to trzeba przebyć bardzo długą i krętą drogę. Moim ogromnym marzeniem jest zagrać na Igrzyskach Olimpijskich, chyba nie ma kogoś, kto nie marzy o olimpijskim złocie. Ja jednak skupiam się na tym, co jest tu i teraz. Aby każdego dnia być lepszą – wtedy dojdę tam, gdzie chcę dojść.

Pamiętasz co czuła 14-letnia Maja, która wyszła na kort w Spodku i mierzyła się z triumfatorka siedmiu imprez WTA i niegdyś 5. zawodniczką świata, Danielą Hantuchovą?

Pamiętam, że byłam bardzo zestresowana przed tym meczem. Wcześniej nie wygrałam żadnego spotkania w zawodowym tourze, a jeśli dobrze mówię, to miałam rozegrany jeden mecz. Nie posiadałam jakiegokolwiek doświadczenia, był to dla mnie pierwszy występ na tak poważnym korcie. Na trybunach zjawiło się sporo osób, przez co nie do końca wiedziałam, jak do tego podejść. To było dla mnie ogromne doświadczenie, z którego dużo wyniosłam. Mogę powiedzieć, że był to dla mnie swego rodzaju kop do dalszej pracy.

Jak ważne dla ciebie jest to, ze po kilku miesiącach na początku czwartej setki rankingu WTA, tak naprawdę w trzy tygodnie zrobiłaś ogromny krok w górę? Teraz jesteś w TOP 200, co pozwoli ci na zupełnie inny wybór turniejowych startów,

To bardzo fajne uczucie zanotować tak duży skok w rankingu w przeciągu trzech tygodni. Wówczas byłam, jeśli dobrze pamiętam, 335. na świecie, a teraz zajmuje 192. miejsce. Jest to dość duża różnica. Nie przyszło mi to jednak ot tak – ciężko na to pracuję i cieszę się, że ta praca popłaca.

Stawiasz sobie w tym roku jeszcze jakieś cele? Czy wygranie trzech turniejów spowodowało, ze plan został wykonany ponad miarę?

Zagram w tym roku na pewno jeszcze cztery turnieje. Na każdy jadę z myślą o wygraniu – to są moje cele! Skupiam się na tym, co jest tutaj i teraz. Zobaczymy, jak to będzie.

Podczas ostatnich turniejów grałaś w okularach korekcyjnych – jest to spowodowane niedawno nabyta wada wzroku, czy jednak wcześniej korzystałaś z soczewek? 

Właściwie, to zaczęłam je nosić na korcie dwa miesiące temu. Była to całkowicie spontaniczna decyzja, gdyż założyłam je dwa dni przed turniejowym startem. Była to dobra decyzja, bowiem od razu zauważyłam poprawę. Natomiast rok temu próbowałam grać w soczewkach, ale źle na nie reagowałam. Odłożyłam je i to był koniec tematu. W tym roku mój trener zasugerował, abym zrobiła ponowne badania. Wyszło na to, że wada się nadal utrzymuje, a nawet się zwiększa. Dlatego zdecydowałam się na okulary. Docelowo jednak chciałabym grać w soczewkach, bowiem granie w okularach nie jest do końca wygodne w niektórych momentach. Gdy tylko będę miała chwilę wolnego czasu, to będę szukać dobrej jakości soczewek albo okularów sportowych.

Twój trener w jednym z wywiadów zdradził, ze przez pierwsze lata Waszej współpracy słyszał od Ciebie tylko „dzień dobry” i „do widzenia”. Wynikało to z tego, ze byłaś tak bardzo wstydliwa, czy po prostu już w tak młodym wieku aż tak bardzo skupiałaś się na wykonaniu odpowiedniej pracy? Jakie są Twoje relacje z trenerem Pawłem Kałużą?

Jest moim trenerem od 11 lat, czyli od samego początku mojej tenisowej przygody. Myślę, że byłam i wstydliwa, ale też właśnie skupiałam się przede wszystkim na swojej pracy. Bardzo szanuję mojego trenera – na pewno nie byłabym tutaj gdzie jestem, prawdopodobnie nie grałabym również w tenisa. Zawdzięczam mu bardzo, bardzo, bardzo wiele!

Po niezwykle intensywnych tygodniach czeka cię teraz odpoczynek od tenisa – masz już plan na spędzenie tego czasu?

Tak, teraz mam chwilę wytchnienia, czegoś w rodzaju wakacji. Bardzo się z tego cieszę. Wpierw spędzę kilka dni w domu, z rodziną, a później, również na kilka dni, wybiorę się nad morze. Następnie czeka mnie powrót do pracy.

fot. LOTOS PZT Polish Tour

]]>
http://serwisnazewnatrz.pl/tenis-to-jest-cale-zycie-to-jest-moja-praca-i-pasja/feed/ 1 777
Azarenka i Ivanović były pierwsze na świecie, a ja tego nawet nie powąchałam http://serwisnazewnatrz.pl/azarenka-i-ivanovic-byly-pierwsze-na-swiecie-a-ja-tego-nawet-nie-powachalam/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=azarenka-i-ivanovic-byly-pierwsze-na-swiecie-a-ja-tego-nawet-nie-powachalam http://serwisnazewnatrz.pl/azarenka-i-ivanovic-byly-pierwsze-na-swiecie-a-ja-tego-nawet-nie-powachalam/#respond Sun, 04 Aug 2019 09:33:48 +0000 https://serwisnazewnatrz.pl/?p=699
Czytaj dalej...]]>
Niewiele na świecie jest tenisistek, które mają na rozkładzie takie zawodniczki, jak Anę Ivanović, Nicole Vaidisovą, Dominikę Cibulkovą czy Victorię Azarenkę. Jeszcze mniej jest takich, które mimo tych zwycięstw, wielkiej kariery nie zrobiły. Marta Leśniak podczas naszej rozmowy w Gliwicach zdradziła, co według niej poszło nie tak i czego, albo kogo, zabrakło w jej otoczeniu, gdy była nastolatką. Wyjaśniła również, dlaczego nie zrezygnuje z pracy trenerskiej, aby ponownie rywalizować w tourze. 

Wywiad przeprowadzony 19 lipca 2019 roku, podczas 93. Mistrzostw Polski w tenisie odbywających się w Gliwicach

Michał Pochopień: Zaczniemy od zagadki. Znasz tenisistkę, która wygrała z Aną Ivanović, Nicole Vaidisovą, Dominiką Cibulkovą i Victorią Azarenkę?

Marta Leśniak: Pewnie jest taka.

Wiesz o kim mowa?

Domyślam się, że o mnie.

Co się stało takiego kluczowego, że rozmawiamy ze sobą podczas Mistrzostw Polski w Gliwicach, a nie w Bukareszcie, czy na innym turnieju rangi WTA?

To jest bardzo trudne pytanie. Myślę, że wiele rzeczy się na to składa. Na pewnym poziomie wszyscy mają taki sam serwis, bekhend i forehand. Niuanse decydują o tym, czy ktoś wejdzie do tej pierwszej setki, o której wszyscy tak marzymy. One po prostu miały więcej szczęścia, może także więcej zdrowia i ludzi dookoła, którzy pomogli im się tam przedostać. Prawda jest taka, że w wieku 17/18 lat nie odstawałam od światowej czołówki. Wówczas byłyśmy na równym poziomie – raz wygrywała jedna, raz druga. Tak to się jednak potoczyło, że Ivanović i Azarenka były pierwsze na świecie, a ja nawet tego nie powąchałam.

Dziwna sprawa, bo pierwszy zawodowy start zanotowałaś w 2003 roku, a jednak od tego czasu rozegrałaś jedynie 44 oficjalne turnieje!

To prawda. Miałam długą przerwę.

Od 2008 do 2016 roku nie zagrałaś w żadnym turnieju rangi ITF.

Tak, wówczas pracowałam w korporacji, a także studiowałam w Stanach Zjednocznych. Tam grałam dużo meczów, ale w rozgrywkach akademickich. Natomiast na oficjalne starty nawet nie było czasu.

Wróciłaś w 2016 roku, a potem zaliczyłaś niezwykle mocny sezon w 2017 roku..

Pamiętam, że chyba zagrałam jeden turniej w 2016 roku. Bodajże była to Zawada. Później pojeździłam trochę po tych „piętnastkach” (turnieje najniższej rangi ITF o puli nagród 15 tys. dolarów – przyp. autor). Wiadomo, że to jest jednak zupełnie inny poziom, niż chociażby „dwudziestki piątki”. Tak naprawdę większość tenisistek, które tam grają, to rywalki na przetarcie. Aczkolwiek jest kilka zdolnych dziewczyn, które po prostu muszą tam zaczynać. Jedną z nich jest Clara Tauson – najlepsza juniorka świata, która w tym roku grała w imprezach tej rangi.

To była dość długa przerwa. Brakowało mi głównie rywalizacji. Tego na co dzień nie ma, a ja przecież przez większość życia byłam na korcie. Raz się wygrywa, raz się przegrywa – wiadomo, ale to jest uzależnienie, niesamowita adrenalina. Stwierdziłam: kurcze, czemu nie. Dopóki mam jeszcze trochę zdrowia, to warto spróbować. I wyszło, jak wyszło. W tym wieku, to już chyba się gra bez żadnej presji. Przecież nie liczyłam już, że wejdę do pierwszej setki.

Ty na kort wychodziłaś chyba tylko dla tej adrenaliny, bo przecież w tych „piętnastkach” nie ma wiele do zyskania – czy to finansowo, czy punktowo..

Tak. Taki turniej trzeba wygrać, żeby się to chociaż zwróciło. Z kilkunastu dziewczyn wygrywa jedna, a reszta musi dopłacać. Ja to totalnie traktuję jako przyjemność, aby czuć tę adrenalinę. Dlatego właśnie mam z tego taką frajdę – nawet tutaj podczas Mistrzostw Polski, gdy przegrałam w ćwierćfinale. Miałam gorszy dzień, inne sprawy pozasportowe się na to złożyły, ale tego mi brakowało.

Uważam, że jestem w stanie grać na poziomie pierwszej setki

Gdy zanotowałaś serię wygranych turniejów, to awansowałaś na 418. miejsce w rankingu WTA – nie było wówczas myśli typu: kurczę, jestem już stosunkowo blisko tych największych imprez, czy eliminacji wielkoszlemowych, może warto pójść dalej?

To się wydaje, że jest blisko, ale różnica między 250. miejscem na świecie, a 400., jest jednak spora. Nigdy nie było takich myśli, bowiem mam swoich zawodników, więc nie mogę ich zostawić na dłuższy czas. Musiałabym się totalnie poświęcić jeżdżeniu na turnieje – resztę musiałabym zostawić. Nie ma możliwości łączyć tych dwóch zajęć – to jest awykonalne. Próbuję to cały czas robić i widać jaki jest efekt. Albo to, albo to.

Zostawienie swojej pracy i podporządkowanie się tenisowi jest bardzo ryzykowne. Ktoś musiałby mi finansowo pomóc. Co jeśli 10 razy z rzędu przegram w pierwszej rundzie? Wiemy, że zdarzają się takie sytuacje. Wówczas nie mam za co żyć. A nie jestem już 18-latką, która może liczyć na wsparcie związku albo sponsorów. To jest zbyt ryzykowne. Gdyby ktoś mi zapewnił, że czy będę wygrywać, czy przegrywać, to będzie mi płacił, to okej. Niestety nie mam takiej możliwości, aby pójść w tour. Ja już się z tym pogodziłam. Gram, bo lubię i nie mam w planach osiągać wielkich sukcesów na arenie międzynarodowej.

Tak na dobrą sprawę, jeśli mowa o całkowitym poświęceniu się tenisowi z Twojej strony, to miało to miejsce jeszcze wtedy, gdy byłaś nastolatką..

Kiedyś były inne czasy – teraz na zawodowe turnieje jeżdżą 17 albo 18-letnie zawodniczki, wówczas w ITFach zaczynało się w wieku 15 albo 16 lat. Wtedy wszystko było podyktowane tenisowi – byłam w akademii w Hiszpanii przez jakiś czas, nawet do szkoły nie chodziłam, przez co później musiałam wszystko nadrabiać. Myślę, że przejście z juniorskiego na seniorski tenis było dla mnie bolesne. Przyszło kilka porażek, które wcześniej się nie przytrafiały. Nie byłam na nie przygotowana. Myślę, że siadłam mentalnie. Niestety nie było przy mnie osoby, która powiedziałaby mi, że kryzys dotyka każdego, musisz go przetrwać i później będzie lepiej. Ja jednak wówczas odpuściłam i wtedy naprawdę rozpoczęła się równia pochyła.

Mówisz, ze nie możesz sobie pozwolić na to, aby porzucić Twoich podopiecznych, ale ja mam wrażenie, że Ty tego wcale nie chcesz robić. Obserwuję Cię na Instagramie i tam od wczesnych godzin porannych widać, jak ta praca bardzo Cię cieszy.

No tak, spędzamy ze sobą dużo czasu każdego dnia. Bardzo ich lubię, to naprawdę super dzieciaki. Mam wrażenie, że przy nich nie starzeję się tak, jak inni ludzie. Bardzo lubię tę swoją pracę, ale jest ona oczywiście stresująca – mam wrażenie, że nie będąc na korcie stresuję się bardziej, niż wtedy, gdy sama gram. Najczęściej myślę sobie: kurczę, zrobiłabym to inaczej, patrzę na nich i mówię ja.. nie wierze (śmiech). Sądzę, że w każdym zawodzie tak jest. Ja to uwielbiam – tak samo pracę, jak i podopiecznych.

Poza turniejem ITF w Bytomiu (był on rozgrywany w dniach 22-28 lipca) jest szansa zobaczyć Cię na korcie podczas zawodowych startów?

Powiem tak: gram teraz, bowiem większość moich podopiecznych jest na wakacjach, obozach, itd. Dlatego mogę sobie pozwolić na to, aby przyjechać tutaj, albo zagrać w Bytomiu. Gdy wakacje się kończą, to mam naprawdę dużo godzin zajęć w ciągu dnia, dlatego bardzo trudno jest mi znaleźć jakieś zastępstwo. Przez to sprawa wygląda tak, że biorąc urlop, wtedy jadę na turnieje. Muszę to jakoś zaplanować, ale mogę obiecać, że nie będzie to regularne. Nie wrócę i znów nie założę sobie celu, jak wcześniej było to TOP 400 rankingu WTA.

Szukając jakichś informacji na Twój temat, które się przede mną ukrywały, przeczytałem, że kiedyś, zamiast wsiąść do pociągu do Genui, wsiadłaś do tego, który jechał do Genewy. Dementujesz?

Nie. To się zgadza! Na szczęście szybko się zorientowałyśmy. To chyba był wyjazd na turniej Tennis Europe do lat 14. Byłyśmy tam większą grupą – trzy zawodniczki plus trenerka. To było we Włoszech gdzieś – śpieszyłyśmy się i totalnie nie zorientowałyśmy się, co zrobiłyśmy. Doszło to do nas gdzieś po godzinie, kiedy spiker głosił informacje o podróży. Teraz to jest śmieszne, ale wówczas – gdy śpieszyłyśmy się na weryfikację – niekoniecznie było nam do śmiechu..

fot. prywatne archiwum Marty Leśniak / mistrzostwapolskitenis.pl

]]>
http://serwisnazewnatrz.pl/azarenka-i-ivanovic-byly-pierwsze-na-swiecie-a-ja-tego-nawet-nie-powachalam/feed/ 0 699