Wielu tenisistów ten rok zakończy z ogromnym minusem, ale musimy jakoś to przeżyć

Bycie deblistą to nie jest najłatwiejsza sprawa. Już sama współpraca z kimś w tak indywidualnym sporcie, jakim jest tenis, może sprawiać kłopoty. Poza tym – nie ma co liczyć na splendor i ogromną popularność, bo sponsorzy i kibice grę podwójną traktują po macoszemu. A szkoda. Pomijając to, że debliści pracują tak samo ciężko, jak ich sławniejsi koledzy z singla, to – i nie ma tutaj krzty przesady – wiele meczów deblowych jest bardziej spektakularnych, niż singlowych. Aby się o tym przekonać wystarczy przestać sugerować się nazwiskami i dać szanse tym, którzy od zawsze na zawsze są skazani na boczny kort. 

O życiu deblisty. O tym, jak skupiając się na grze deblowej, trudno cokolwiek zaplanować. O tym, jak wybrał się do Kazachstanu i Uzbekistanu na wycieczkę, a nie aby grać w tenisa, bo szczęście mu nie sprzyjało. Zapraszam na rozmowę z Karolem Drzewieckim, który w tym momencie w naszym kraju ustępuje tylko jednemu debliście – Łukaszowi Kubotowi.

Michał Pochopień: Jak myślisz, czy są tenisiści, których marzeniem było zostać deblistą? Każdy marzy o wygraniu szlema, byciu numerem jeden na świecie, ale nikt przy okazji nie wspomina o grze podwójnej. Sądzę, że nawet wielcy bracia Bryan od razu nie planowali zostania deblistami.

Karol Drzewiecki: Wiadomo, że każdy marzy o tym, aby być numerem jeden na świecie w singlu. Nawet, jak się ma 18 czy 19 lat i nie osiągając jakichś szczególnych wyników, grając w Futuresach, nadal się myśli o tym, aby zrobić ten sukces w grze pojedynczej. Dopiero później perspektywy się zmieniają, co mogę przedstawić na swoim przykładzie. Co z tego, że chciałem osiągnąć sukcesy w singlu, skoro nie miałem odpowiednich środków, aby o to walczyć. Nie miałem odpowiedniej opieki, trener nie mógł ze mną jeździć na turnieje i zataczało się koło. Od zawsze posiadałem ogromny atut w postaci serwisu, co faworyzowało mnie w deblu. Już kilka lat temu dobrze radziłem sobie w tych rozgrywkach, ale nadal wierzyłem w powodzenie w singlu. Teraz, z wiadomych względów, skupiam się na grze podwójnej. Jeśli chce się grać o wyższe cele, w lepszych turniejach, to należy wybrać to, w czym się jest lepszym.

Myślę, że mało jest tenisistów, który od początku są nastawieni na debla. To wszystko wychodzi później w praniu, jak się układa kariera, czy wyniki w singlu i w deblu idą w parze, bo jeśli nie, to trzeba się na coś zdecydować.
Grę w debla często można chyba traktować jako deskę ratunku – w singlu wyniki są kiepskie, dlatego aby dać sobie jeszcze szansę w zawodowym tourze i uniknąć konieczności zarabiania poprzez dawania lekcji tenisa, tenisiści próbują sił w grze podwójnej?
Myślę, że wiele na ten temat powiedziałem już w pierwszym pytaniu. Czy to jest deska ratunku? Niekoniecznie. Wiadomo, że w jakimś stopniu jest to wywołana przez Ciebie deska ratunku, ale to nie jest tak, że każdy singlista zrobi wynik w deblu. Podam przykład – David Ferrer nigdy nie zrobiłby wielkiej kariery w grze podwójnej. Największe predyspozycje do tego mają zawodnicy dobrze serwujący, potrafiący zagrać woleja i starający się grać ofensywnie. Więc podsumowując – to nie jest tak, że każdy, kto nie spełnił swoich aspiracji w grze pojedynczej, będzie z sukcesami grać debla.

Nie uważasz, że debliści grają trochę dla siebie? Mecze z Waszym udziałem nie są oblegane przez wielu fanów, często rywalizujecie na bocznym korcie. Mało, który kibic wybiera mecz debla kosztem meczu singla. Myślę, że czołowi debliści świata, tacy jak Łukasz Kubot, czy liderzy rankingu ATP – Robert Farah i Juan Sebastian Cabal – nie mają problemów z nadmierną popularnością i mogą swobodnie przechadzać się po turniejowych uliczkach.

Tak, zgadza się. Nie można porównywać singla do debla, na którym rzadko kiedy są zapełnione trybuny. Chyba, że na występ zdecydują się showmani, jak Nick Kyrgios i Novak Djokovic. Różnica przede wszystkim jest taka, że na deblu zarabia zaledwie kilkudziesięciu zawodników na świecie. Trzeba być w TOP 50, aby zarabiać na tym dobrze i grać w największych turniejach.

Nie przesadzałbym z tym, że czołowi debliści świata są zupełnie anonimowi, bo są rozpoznawalni, choć oczywiście – nie można ich porównywać do najlepszych w singlu, bo debel jest po prostu inaczej postrzegany przez społeczność.

Jeszcze nie widziałem, aby ten temat został poruszony w jakimkolwiek wywiadzie – jak – na Twoim przykładzie – wygląda wybieranie partnera na dany turniej? W jakiś sposób analizujesz to, czy to właściwy partner? Jeśli masz wybór kilku potencjalnych współpracowników, to jakie aspekty są decydujące?

Na wstępie powiem, że to jest trudny proces. W pierwszej kolejności patrzy się oczywiście na to, jaki ranking ma potencjalny partner, bo przecież najważniejsze jest to, aby dostać się do turnieju. Wszyscy praktycznie znamy się, wiemy, kto ma jakie atuty, a kto w czym jest gorszy. Ja zawsze szukam partnera, który dobrze serwuje, ale przy okazji dobrze czuje się na returnie.

Zgodzisz się chyba ze mną, że stały partner na poziomie ITF Futures, czy ATP Challenger Tour, to przynajmniej połowa sukcesu? Druga strona medalu jest jednak taka, że to wcale nie jest takie łatwe znaleźć kogoś z kim uda się umówić przynajmniej na kilka wspólnych startów?

Myślę, że na turniejach ITF jest to niekoniecznie tak ważne. Na poziome ATP Challenger jest to już na pewno ważniejsze, ale jest wielu tenisistów, którzy praktycznie co tydzień grają z kimś innym, choć jak wiadomo, nie zawsze jest to takie łatwe. Trudno jest zgrać z kimś swoje plany, bo każdy ma inne priorytety. Czasem chcesz się z kimś umówić na dwa turnieje, a później okazuje się, że w żadnym z nich nie udaje nam się załapać do głównej drabinki. Wtedy staramy się kombinować w każdy z możliwych sposobów.

Bycie deblistą jest trudne samo w sobie, ale granie tylko debla w turniejach ITF to bardzo skomplikowana sprawa. Chyba, że ktoś ma nieograniczony dopływ środków finansowych, albo tydzień w tydzień wygrywa turniej. W przeciwnym wypadku wiąże się to z ciągłym dopłacaniem do biznesu, a przejście na wyższy poziom to nie jest łatwe zadanie. Wiesz to na swoim przykładzie, bo kilka dobrych lat spędziłeś na ”tenisowych peryferiach”.

Powiedziałbym, że gra w turniejach rangi ITF tylko w deblu, to jest wyłącznie swego rodzaju inwestycja, trzeba dopłacać do biznesu. Ale to się robi tylko po to, aby po kilku miesiącach przejść na wyższy poziom i ciągle iść w górę. Przecież nikt nie marzy o byciu 300., czy 400. deblistą świata. Każdy z nas gra w tenisa po to, aby być wyżej notowanym i znaczyć coś w tym świecie.

Zdarzyła Ci się kiedyś sytuacja, że poleciałeś na turniej, a koniec końców okazało się, że możesz zawijać się z powrotem, bo do niego się nie dostałeś?

Miała miejsce taka sytuacja w 2018 roku, kiedy to poleciałem wraz z Szymonem Walkowem na turnieje ATP Challenger Tour w Kazachstanie i Uzbekistanie. Przeanalizowaliśmy drabinki z poprzednich lat i wydawało nam się, że możemy być pewni tego, iż się do niej dostaniemy. Na nasze nieszczęście na występy w tych turniejach zgłosiły się cztery bardzo mocne pary. To poskutkowało tym, że w obu turniejach byliśmy pierwszymi oczekującymi na wejście do niego. A co jeszcze ciekawe – w tym samym czasie dostalibyśmy się do europejskich turniejów, ale kto mógł to przewidzieć? Taki jest tenis.

Mieliśmy taką sytuację, że załapalibyśmy się nawet do ATP 250 w Chinach, bo dwie, czy trzy pary się wycofały, ale działo się to na ostatnią chwilę. Sam lot oraz wizy do Azji są jednak bardzo kosztowne, dlatego plany planami, a summa summarum wiele zależy od szczęścia, bo jak widać, wszystko może się różnie potoczyć.

O ile dla mnie to nie jest nowość, to czytelnicy mogą być zaskoczeni. Chyba potwierdzisz, że to nic szokującego, że zdarzają się sytuacje, szczególnie w turniejach ITF, kiedy tenisista płaci swojemu partnerowi za wspólna grę w deblu? Jakie znasz inne dziwne warunki współpracy w grze podwójnej?

Zgadza się, są takie przypadki, szczególnie ma to miejsce w przypadku tenisistów niżej notowanych. Wówczas taki zawodnik opłaca wyjazd, czy oddaje całą nagrodę finansową swojemu partnerowi. Powiedziałbym jednak, że taki proces zdarza się sporadycznie i nie jest to normalność. Nie słyszałem o wielu przypadkach, że jeden z pary oddaje turniejowy zarobek swojemu partnerowi. Częściej działa to na zasadzie przysługi – że dobry singlista pomaga znajomemu, czy koledze, bo pozwala mu na to ranking, a sam na grze deblowej się przecież nie skupia.

Krąży opinia, że w deblu zarabiają jedynie tenisiści z TOP 40-50 ATP? Jak Ty, jako zawodnik regularnie startujący w ATP Challenger Tour, się na to zapatrujesz?

Ja bym powiedział, że o dobrym zarabianiu można mówić w przypadku tenisistów notowanych w okolicy 70. miejsca. Dlaczego? Bo wtedy jest duża szansa na zagranie w turnieju wielkoszlemowym, co daje dobry zastrzyk finansowy. Z mojej perspektywy sytuacja wygląda tak, że jakoś daję radę. Miałem wsparcie, jeśli chodzi o loty, pomagały mi także dwie czy trzy inne osoby. Oczywiście, co najważniejsze, to muszę podziękować moim rodzicom, bo to dzięki nim nadal gram w tenisa, to oni zawsze we mnie wierzyli.

Sam bardzo dużo gram lig – przede wszystkim niemiecką, ale w zimę grałem także w Finlandii, co pozwoliło mu na sfinansowanie niedawnego wyjazdu do Ameryki. Trzeba sobie radzić, choć oczywiście nie jest łatwo. Nic się nie robi bez powodu. Jestem zdania, że mogę wysoko zajść w deblu. Gdyby tak nie było, to nie poświęcałbym na to całego swojego życia.

Wspomniałeś o ligach, a to jest bardzo ciekawy temat. Nawet teraz, gdy zawieszony jest zawodowy tour, tenisiści z niższych pozycji rankingowych najbardziej nie ubolewają nad tym, a nad tym, że nie wezmą udziału we wspomnianych rozgrywkach klubowych. Naprawdę zarobki w nich są aż tak duże? Ty sam mówisz, że dzięki nim sfinansowałeś tournee po Ameryce, inni tenisiści twierdzą, że dzięki ligom stać ich na kilka miesięcy gry w tourze. Jakbyś mógł porównać zarobki w Challengerach, a w ligach, to o jakich różnicach mówimy?

Sytuacja wygląda, jak wygląda i wszystko wskazuje, że jedyną ligą, w której może mi się uda zagrać, to jest liga fińska, która rusza w okolicach października. Jak wiele znaczą dla nas te rozgrywki? Powiedziałbym, że to jest klucz do rywalizowania i utrzymywania się w tourze. W zależności od pozycji rankingowej – można zarobić od 600-700 euro do kilku tysięcy euro za jeden mecz. Nie mówię o zawodnikach z pierwszej setki, bo tacy tenisiści mogą dostać 2500-5000 euro za jedno spotkanie ligowe. W moim przypadku wychodziło to około 1300 euro za mecz. Nie ukrywam, że był to duży zastrzyk finansowy, który pozwalał na dalsze podróżowanie. Na dobrą sprawę w turniejach rangi ATP Challenger Tour lepiej można zarobić dopiero od fazy półfinałowej. Wcześniej pieniądze są żadne, bo przecież za zarobione kilkaset euro trzeba dolecieć na miejsce rozgrywania turnieju, a później przenieść się do kolejnego. Wielu tenisistów ten rok zakończy z ogromnym minusem, ale musimy jakoś to przeżyć.

Na początku 2019 roku znalazłeś się w patowej sytuacji, bowiem miałeś niewystarczający ranking, aby grać w Challengerach, a po reformie rozgrywek rywalizacja w ITFach nie dawała Ci żadnych punktów ATP. Przez cztery miesiące zagrałeś tylko w trzech turniejach. Jak sobie wtedy radziłeś?

Zgadza się, to nie był łatwy okres, głównie przez zmiany, które wprowadził ITF. Zagrałem bardzo mało turniejów, do tego przytrafiła mi się też kontuzja. Biorąc pod uwagę, że zacząłem grać dopiero od maja, to udało mi się z tym poradzić. Na dobrą sprawę nie mogłem robić nic innego, jak być w treningu i czekać, aż się dostanę do turnieju. Wraz z Szymonem Walkowem staraliśmy się o to co tydzień, ale bez powodzenia, bo europejskie turnieje Challengerowe miały bardzo dobrą obsadę. Niestety nie jestem jedynym zawodnikiem, który został skrzywdzony przez tą reformę, ale nie ma co do tego wracać.

Nieoczekiwanie 2020 rok rozpocząłeś w Stanach Zjednoczonych, gdzie wraz z Maciejem Smołą zagrałeś w kilku turniejach ITF. Chyba nie jest tajemnicą, że poleciałeś tam pomoc zrobić ranking Smole, a Twój dorobek punktowy to była drugorzędną sprawa. Ostatecznie jednak chyba nie możecie być zadowoleni.

Tak, z Maciejem znamy się od wielu lat, jest to mój bardzo dobry przyjaciel. Zawsze namawiałem go na to, aby skupił się na deblu, ale przeszkadzały mu w tym singlowe ambicje. Nie jest tajemnicą, że chciałem mu pomóc, dlatego zdecydowaliśmy się na taki wyjazd. Nie mieliśmy jednak szczęścia, bo te turnieje były bardzo silnie obsadzone. Raz nie dostaliśmy się do drabinki imprezy ITF z rankingiem około 780. Co ciekawe kilka tygodni później do Challengera w Kanadzie dostawały się pary z wspólnym rankingiem około 650, dlatego można mówić, że te Futuresy w Stanach Zjednoczonych to były takie małe Challengery właśnie.

Zadowoleni oczywiście nie jesteśmy, ani ja, ani on. Ale trzeba to traktować jako kolejne doświadczenie i kolejną naukę.

Można powiedzieć, że pandemia koronawirusa wybuchła w najgorszym momencie dla Ciebie. Po słabym początku 2020 roku zacząłeś wychodzić na prostą, a w Monterrey wraz z Goncalo Oliveirą wygrałeś największy turniej w karierze. Następnie planowaliście grać ze sobą przez kilka tygodni.

Zgadza się. Nasza współpraca układała się bardzo dobrze, bo już w drugim wspólnym turnieju wygraliśmy w Monterrey, gdzie otoczka była niesamowita. Świetna obsada, przepiękny kort centralny. Fajnie wygrywać takie turnieje. Szczególnie cieszy fakt, że półfinał i finał to były bardzo dramatyczne spotkania, w obu z nich musieliśmy bronić piłek meczowych, ale wyszliśmy z tego zwycięsko. Ten tydzień pokazał nam, że warto ciężko pracować, bo wcześniej przez kilkanaście dni razem trenowaliśmy w Kanadzie. Wraz z Goncalo mieliśmy długoterminowe plany, bo mieliśmy zagrać w kilku turniejach ATP Challenger – jednym w Ekwadorze i pięciu w Meksyku.

Z ciekawostek, to do dzisiaj nie dotarła do mnie torba z rakietami, różnym sprzętem i szczególnie pucharem. Obiecałem tacie, któremu się on bardzo podobał, że mu go przywiozę. Mam nadzieję, że w końcu torba znajdzie drogę do mnie, możliwe, iż utknęła albo w Miami albo w Moskwie.

We wrześniu 2018 roku wygrałeś turniej Pekao Szczecin Open wraz z Filipem Polaskiem. Słowak obecnie jest siódmym deblistą świata. Chyba nie ma dla ciebie większej inspiracji niż on, prawda?

Zdecydowanie tak, zresztą nadal mam z nim kontakt. Co jakiś czas daje mi jakieś ciekawe wskazówki, mówi, co mógłbym robić lepiej. To było niesamowite doświadczenie, że mogłem zagrać z kimś takim, jak on. Można powiedzieć, że on miał za sobą jedną karierę, a po czterech latach i problemach z dyskiem, wrócił w bardzo konkretnym stylu.

POLECAM!

Tenis jest na drugim, albo nawet i trzecim miejscu

Dodaj komentarz

UA-120295791-1