Azarenka i Ivanović były pierwsze na świecie, a ja tego nawet nie powąchałam

Niewiele na świecie jest tenisistek, które mają na rozkładzie takie zawodniczki, jak Anę Ivanović, Nicole Vaidisovą, Dominikę Cibulkovą czy Victorię Azarenkę. Jeszcze mniej jest takich, które mimo tych zwycięstw, wielkiej kariery nie zrobiły. Marta Leśniak podczas naszej rozmowy w Gliwicach zdradziła, co według niej poszło nie tak i czego, albo kogo, zabrakło w jej otoczeniu, gdy była nastolatką. Wyjaśniła również, dlaczego nie zrezygnuje z pracy trenerskiej, aby ponownie rywalizować w tourze. 

Wywiad przeprowadzony 19 lipca 2019 roku, podczas 93. Mistrzostw Polski w tenisie odbywających się w Gliwicach

Michał Pochopień: Zaczniemy od zagadki. Znasz tenisistkę, która wygrała z Aną Ivanović, Nicole Vaidisovą, Dominiką Cibulkovą i Victorią Azarenkę?

Marta Leśniak: Pewnie jest taka.

Wiesz o kim mowa?

Domyślam się, że o mnie.

Co się stało takiego kluczowego, że rozmawiamy ze sobą podczas Mistrzostw Polski w Gliwicach, a nie w Bukareszcie, czy na innym turnieju rangi WTA?

To jest bardzo trudne pytanie. Myślę, że wiele rzeczy się na to składa. Na pewnym poziomie wszyscy mają taki sam serwis, bekhend i forehand. Niuanse decydują o tym, czy ktoś wejdzie do tej pierwszej setki, o której wszyscy tak marzymy. One po prostu miały więcej szczęścia, może także więcej zdrowia i ludzi dookoła, którzy pomogli im się tam przedostać. Prawda jest taka, że w wieku 17/18 lat nie odstawałam od światowej czołówki. Wówczas byłyśmy na równym poziomie – raz wygrywała jedna, raz druga. Tak to się jednak potoczyło, że Ivanović i Azarenka były pierwsze na świecie, a ja nawet tego nie powąchałam.

Dziwna sprawa, bo pierwszy zawodowy start zanotowałaś w 2003 roku, a jednak od tego czasu rozegrałaś jedynie 44 oficjalne turnieje!

To prawda. Miałam długą przerwę.

Od 2008 do 2016 roku nie zagrałaś w żadnym turnieju rangi ITF.

Tak, wówczas pracowałam w korporacji, a także studiowałam w Stanach Zjednocznych. Tam grałam dużo meczów, ale w rozgrywkach akademickich. Natomiast na oficjalne starty nawet nie było czasu.

Wróciłaś w 2016 roku, a potem zaliczyłaś niezwykle mocny sezon w 2017 roku..

Pamiętam, że chyba zagrałam jeden turniej w 2016 roku. Bodajże była to Zawada. Później pojeździłam trochę po tych „piętnastkach” (turnieje najniższej rangi ITF o puli nagród 15 tys. dolarów – przyp. autor). Wiadomo, że to jest jednak zupełnie inny poziom, niż chociażby „dwudziestki piątki”. Tak naprawdę większość tenisistek, które tam grają, to rywalki na przetarcie. Aczkolwiek jest kilka zdolnych dziewczyn, które po prostu muszą tam zaczynać. Jedną z nich jest Clara Tauson – najlepsza juniorka świata, która w tym roku grała w imprezach tej rangi.

To była dość długa przerwa. Brakowało mi głównie rywalizacji. Tego na co dzień nie ma, a ja przecież przez większość życia byłam na korcie. Raz się wygrywa, raz się przegrywa – wiadomo, ale to jest uzależnienie, niesamowita adrenalina. Stwierdziłam: kurcze, czemu nie. Dopóki mam jeszcze trochę zdrowia, to warto spróbować. I wyszło, jak wyszło. W tym wieku, to już chyba się gra bez żadnej presji. Przecież nie liczyłam już, że wejdę do pierwszej setki.

Ty na kort wychodziłaś chyba tylko dla tej adrenaliny, bo przecież w tych „piętnastkach” nie ma wiele do zyskania – czy to finansowo, czy punktowo..

Tak. Taki turniej trzeba wygrać, żeby się to chociaż zwróciło. Z kilkunastu dziewczyn wygrywa jedna, a reszta musi dopłacać. Ja to totalnie traktuję jako przyjemność, aby czuć tę adrenalinę. Dlatego właśnie mam z tego taką frajdę – nawet tutaj podczas Mistrzostw Polski, gdy przegrałam w ćwierćfinale. Miałam gorszy dzień, inne sprawy pozasportowe się na to złożyły, ale tego mi brakowało.

Uważam, że jestem w stanie grać na poziomie pierwszej setki

Gdy zanotowałaś serię wygranych turniejów, to awansowałaś na 418. miejsce w rankingu WTA – nie było wówczas myśli typu: kurczę, jestem już stosunkowo blisko tych największych imprez, czy eliminacji wielkoszlemowych, może warto pójść dalej?

To się wydaje, że jest blisko, ale różnica między 250. miejscem na świecie, a 400., jest jednak spora. Nigdy nie było takich myśli, bowiem mam swoich zawodników, więc nie mogę ich zostawić na dłuższy czas. Musiałabym się totalnie poświęcić jeżdżeniu na turnieje – resztę musiałabym zostawić. Nie ma możliwości łączyć tych dwóch zajęć – to jest awykonalne. Próbuję to cały czas robić i widać jaki jest efekt. Albo to, albo to.

Zostawienie swojej pracy i podporządkowanie się tenisowi jest bardzo ryzykowne. Ktoś musiałby mi finansowo pomóc. Co jeśli 10 razy z rzędu przegram w pierwszej rundzie? Wiemy, że zdarzają się takie sytuacje. Wówczas nie mam za co żyć. A nie jestem już 18-latką, która może liczyć na wsparcie związku albo sponsorów. To jest zbyt ryzykowne. Gdyby ktoś mi zapewnił, że czy będę wygrywać, czy przegrywać, to będzie mi płacił, to okej. Niestety nie mam takiej możliwości, aby pójść w tour. Ja już się z tym pogodziłam. Gram, bo lubię i nie mam w planach osiągać wielkich sukcesów na arenie międzynarodowej.

Tak na dobrą sprawę, jeśli mowa o całkowitym poświęceniu się tenisowi z Twojej strony, to miało to miejsce jeszcze wtedy, gdy byłaś nastolatką..

Kiedyś były inne czasy – teraz na zawodowe turnieje jeżdżą 17 albo 18-letnie zawodniczki, wówczas w ITFach zaczynało się w wieku 15 albo 16 lat. Wtedy wszystko było podyktowane tenisowi – byłam w akademii w Hiszpanii przez jakiś czas, nawet do szkoły nie chodziłam, przez co później musiałam wszystko nadrabiać. Myślę, że przejście z juniorskiego na seniorski tenis było dla mnie bolesne. Przyszło kilka porażek, które wcześniej się nie przytrafiały. Nie byłam na nie przygotowana. Myślę, że siadłam mentalnie. Niestety nie było przy mnie osoby, która powiedziałaby mi, że kryzys dotyka każdego, musisz go przetrwać i później będzie lepiej. Ja jednak wówczas odpuściłam i wtedy naprawdę rozpoczęła się równia pochyła.

Mówisz, ze nie możesz sobie pozwolić na to, aby porzucić Twoich podopiecznych, ale ja mam wrażenie, że Ty tego wcale nie chcesz robić. Obserwuję Cię na Instagramie i tam od wczesnych godzin porannych widać, jak ta praca bardzo Cię cieszy.

No tak, spędzamy ze sobą dużo czasu każdego dnia. Bardzo ich lubię, to naprawdę super dzieciaki. Mam wrażenie, że przy nich nie starzeję się tak, jak inni ludzie. Bardzo lubię tę swoją pracę, ale jest ona oczywiście stresująca – mam wrażenie, że nie będąc na korcie stresuję się bardziej, niż wtedy, gdy sama gram. Najczęściej myślę sobie: kurczę, zrobiłabym to inaczej, patrzę na nich i mówię ja.. nie wierze (śmiech). Sądzę, że w każdym zawodzie tak jest. Ja to uwielbiam – tak samo pracę, jak i podopiecznych.

Poza turniejem ITF w Bytomiu (był on rozgrywany w dniach 22-28 lipca) jest szansa zobaczyć Cię na korcie podczas zawodowych startów?

Powiem tak: gram teraz, bowiem większość moich podopiecznych jest na wakacjach, obozach, itd. Dlatego mogę sobie pozwolić na to, aby przyjechać tutaj, albo zagrać w Bytomiu. Gdy wakacje się kończą, to mam naprawdę dużo godzin zajęć w ciągu dnia, dlatego bardzo trudno jest mi znaleźć jakieś zastępstwo. Przez to sprawa wygląda tak, że biorąc urlop, wtedy jadę na turnieje. Muszę to jakoś zaplanować, ale mogę obiecać, że nie będzie to regularne. Nie wrócę i znów nie założę sobie celu, jak wcześniej było to TOP 400 rankingu WTA.

Szukając jakichś informacji na Twój temat, które się przede mną ukrywały, przeczytałem, że kiedyś, zamiast wsiąść do pociągu do Genui, wsiadłaś do tego, który jechał do Genewy. Dementujesz?

Nie. To się zgadza! Na szczęście szybko się zorientowałyśmy. To chyba był wyjazd na turniej Tennis Europe do lat 14. Byłyśmy tam większą grupą – trzy zawodniczki plus trenerka. To było we Włoszech gdzieś – śpieszyłyśmy się i totalnie nie zorientowałyśmy się, co zrobiłyśmy. Doszło to do nas gdzieś po godzinie, kiedy spiker głosił informacje o podróży. Teraz to jest śmieszne, ale wówczas – gdy śpieszyłyśmy się na weryfikację – niekoniecznie było nam do śmiechu..

fot. prywatne archiwum Marty Leśniak / mistrzostwapolskitenis.pl

Dodaj komentarz

UA-120295791-1