Wojciech Marek

Bardzo się cieszę, że na poważnie rozpoczynam grę w zawodowych rozgrywkach

Wojciech Marek to w chwili obecnej tenisista, którego można nazwać liderem peletonu goniących polską czołówkę. Na jej czele jest oczywiście Hubert Hurkacz, a za jego plecami czają się powracający do gry Jerzy Janowicz, czy Kamil Majchrzak oraz Kacper Żuk, który świetnie wszedł w nowy sezon. 18-letni Marek już przed wieloma miesiącami stawiał pierwsze kroki w zawodowych turniejach, to jednak nadal nie można powiedzieć, że się w nich zadomowił. Tenisista pochodzący z Pielgrzymowic raczej stawia na drogę „step by step” niż przejażdżkę windą. 

Michał Pochopień: 2020 rok to będzie dla Ciebie pierwszy pełny sezon w zawodowym tourze – wchodzisz w niego z jakimikolwiek oczekiwaniami? Zamierzasz go rozegrać od deski do deski, biorąc udział w jak największej liczbie turniejów, czy raczej będziesz stopniowo się w nim aklimatyzować?

Wojciech Marek: Przede wszystkim bardzo się cieszę, że w końcu zaczynam na poważnie rywalizację w zawodowym tourze. Myślę, że w tym roku nie będę grał w wielu turniejach. Nie mamy takich planów. Przede wszystkim chcę się skupić nad tym, aby poprawiać swoją grę, a ranking przyjdzie wraz z progresem. Tak, jak mówisz, będę starał się stopniowo wchodzić w tour, ale koncentruję się przede wszystkim na poprawie jakości gry.

W jednym z ubiegłorocznych wywiadów zadeklarowałeś, że chciałbyś zakończyć 2019 rok w TOP 100 rankingu ITF. Trudno mówić o niepowodzeniu, bo na dobrą sprawę nie dałeś sobie zbyt wielu szans na spełnienie tego celu, gdyż w poprzednim sezonie zagrałeś tylko w sześciu zawodowych turniejach. Co było tego powodem?

Tak, zgadza się, w jednym z wywiadów rzeczywiście tak powiedziałem. Postawiłem sobie taki cel, bo wysoki ranking seniorski ITF miał dawać przepustkę do turniejów rangi ATP Challenger. Jak wiadomo, jest to już nieobowiązujące, bowiem ITF w trakcie sezonu zmienił zasady. Dlatego zagrałem tylko w sześciu turniejach, ale z perspektywy czasu fakt, że rywalizowałem w juniorskich imprezach, dał mi dużo pewności siebie. Miałem ciężki początek sezonu, bo wtedy postawiłem przed sobą zbyt wiele celów, czyli chciałem zrobić dobry wynik w turniejach juniorskich i przy okazji zacząć budować ranking seniorski, a to okazało się zbyt trudne i musiało minąć trochę czasu, abym się zaadaptował do nowej sytuacji. Gdybym miał coś zmienić, to nie grałbym tak dużo, a postawiłbym na większą ilość treningów. Teraz wszystko jednak idzie już w dobrą stronę.

Jako junior byłeś 35. na świecie, ale to przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie, gdy rozpoczynasz starty w zawodowych rozgrywkach. Aby jakkolwiek zaistnieć na tym poziomie – zdobyć doświadczenie i punkty do rankingu ATP – często musisz brać udział w imprezach rozgrywanych w miejscach, które niczym nie przypominają największych obiektów na świecie, ani tych, na których rywalizowałeś w juniorskich turniejach. Jak Ty wspominasz swoje przejście z juniorskich imprez do tych seniorskich?

Przede wszystkim na początku chciałbym zaznaczyć, że moim celem nie było budowanie na siłę rankingu juniorskiego. Chciałem występować w juniorskich turniejach Wielkiego Szlema, a to dawało miejsce w granicach 50 ITF. A wracając do pytania, czy teraz ranking juniorski traci jakiekolwiek znaczenie? Nie, bowiem dzięki temu mogę korzystać ze specjalnych przepustek dla juniorów, które dostaję w turniejach rangi ITF o puli nagród 15 tysięcy dolarów. Ma to miejsce właśnie dzięki temu, że w 2019 roku tak dużo grałem w juniorskich imprezach i zbudowałem odpowiedni ranking. Jakiś czas temu spędziłem dwa tygodnie w Szarm el-Szejk, gdzie klimat, jakby to powiedzieć, nie do końca jest turniejowy. Dlatego wraz z trenerem staramy się tego unikać i wybierać miejsca, które rzeczywiście przypominają miejsca, gdzie walczy się o rankingowe punkty. We wspomnianym Szarm el-Szejk, czy greckim Heraklionie, można brać udział w turniejach, ale równie dobrze można się tam wybrać na wakacje. Tak, jak mówię – wyciągnęliśmy wnioski z tego, że nie do końca mi się tam podobało i teraz szukamy takich imprez, gdzie otoczka jest nieco bardziej profesjonalna.

Wojciech Marek

W przeszłości miałem okazje rozmawiać z Kacprem Żukiem, Filipem Kolasińskim czy Danielem Michalskim i każdy z nich zaznaczał, że przystosowanie się do gry w seniorach bywa wręcz bardzo trudne.

Nie do końca się z tym zgodzę. Jak dla mnie przystosowanie się do gry w zawodowych rozgrywkach w ogóle nie było trudne i nie mogę powiedzieć, że sprawiało mi to problemy. Cieszę się, że praktycznie każdy mecz gram z rywalem, którego wcześniej nie znałem i co tydzień zbieram punkty, które przybliżają mnie do osiągnięcia celu. W przyszłości chcę być zawodnikiem z TOP 10 na świecie, a żeby to osiągnąć muszę dobrze sobie radzić w zawodowych turniejach, bo przecież juniorskie starty to jedynie coś w rodzaju przygotowania się do tego. Gra w turniejach seniorskich można powiedzieć jest nawet łatwiejsza. Po 11 gemach następuje wymiana piłek, mecz można kontynuować na równych zasadach, a w turniejach juniorskich tylko w Wielkim Szlemie obowiązywała ta zasada. Dla mnie wielokrotnie to był problem, bo po wygraniu pierwszego seta i dobrej grze, w drugim secie już miałem problem z zamknięciem spotkania. Dlatego cieszę się, że tzw. okres juniorski jest już za mną.

Mówiąc, że to jest trudne, miałem na myśli to, iż w zawodowych rozgrywkach presja jest nieporównywalnie większa. Z jednego z najbardziej rozpoznawalnych juniorów stajesz się jednym z wielu tenisistów, a do tego dochodzi powszechny problem w postaci wiadomości otrzymywanych od osób obstawiających mecze w zakładach bukmacherskich. Nie każdy musi być na tyle silny psychicznie, aby sobie z tym poradzić.

Zdecydowanie tak. Wraz z pierwszym zawodowym startem stajesz się jednym z wielu tenisistów, którzy walczą o to, aby się przebić. Do tego w zawodowym tenisie trzeba przejść przez wiele szczebli – począwszy od Futuresów, Challengerów, a dochodząc do turniejów ATP, gdzie przecież też są imprezy różnej rangi. Ten proces na pewno jest dużo cięższy oraz skomplikowany. Przede wszystkim wymaga on dużego wkładu finansowego, a o to nie jest łatwo. Mogę to powiedzieć na swoim przykładzie – pomoc jest najczęściej udzielana juniorom, a gdy on staje się seniorem i wówczas jest mu ona najbardziej potrzebna, bo trzeba wszystko samemu płacić, to niestety zainteresowanie sponsorów staje się coraz mniejsze. Co do osób, które piszą do nas w związku z zakładami bukmacherskimi, to traktujemy te wiadomości z dystansem i staramy się nimi nie przejmować.

Od początku 2020 roku Twoim trenerem jest Alek Charpantidis. Utworzyliście coś na wzór grupy, bowiem Charpantidis zajmuje się tez Janem Zielińskim i Kacprem Żukiem. Jak doszło do tej współpracy i kto był jej pomysłodawcą?

To był zbieg okoliczności. Skontaktowałem się z trenerem, gdy byłem w drodze do Sopotu, gdzie miałem zagrać w turnieju ATP Challenger. Tam się spotkaliśmy i umówiliśmy się na początku na przygotowanie mnie do startu w juniorskim US Open. W tym samym czasie z trenerem rozmawiali też Jan Zieliński oraz Kacper Żuk i zupełnie nieświadomie stworzyliśmy taką grupę. Myślę, że wszyscy na tym korzystamy, bo rozwiązaliśmy problem, z którym często spotykają się tenisiści w Polsce. Mianowicie chodzi o to, że w jednym miejscu, czy mieście nie ma tenisistów, z którymi można trenować.

Poza oczywistym argumentem – którym jest fakt, iż w trzech koszty opłaty za trenera są niższe – co uważasz za największy plus takiej wieloosobowej kooperacji?

Tak, jak mówię – możemy wymieniać się uwagami z chłopakami, wzajemnie się wspieramy i przede wszystkim dobrze sobie życzymy, a wspólne treningi to największy tego plus.

Z czym wiązało się nawiązanie tej współpracy? Przeprowadziłeś się na stałe do Wrocławia?

Nie, ale za każdym razem, gdy wracam do Polski po turniejach, to pojawiam się we Wrocławiu. Nie mam jednak z tym żadnego problemu, wiem, że tak musi być. Trzeba opuścić dom, aby się rozwijać, a w Bytomiu tych możliwości miałem coraz mniej. Wrocław można powiedzieć, staje się teraz takim centrum tenisa w Polsce. Gdy jest tylko na miejscu, to trenuje z nami Hubert Hurkacz, a także Szymon Walków czy Mateusz Terczyński.

Hubert Hurkacz i Wojciech Marek

2020 rok rozpocząłeś wraz z reprezentacją Polski, która w Sydney brała udział w ATP Cup. Wprawdzie nie rozegrałaś tam ani jednego oficjalnego meczu, to miałeś okazje sprawdzić swoje umiejętności na tle innych tenisistów.

Początek roku był dla mnie super, z resztą to był mój trzeci styczeń spędzony w Sydney, więc czułem się prawie jak w domu. A wracając do ATP Cup, to miałem okazję spędzić czas w otoczeniu nie tylko najlepszych tenisistów z Polski, ale także z całego świata. Dodatkowo miałem okazję rozegrać kilka nieoficjalnych sparingów z zagranicznymi tenisistami, do tego otrzymałem wiele cennych wskazówek od Huberta Hurkacza, Łukasza Kubota, Kamila Majchrzaka, czy trenera Craiga Boyntona. Bardzo się cieszę, że dostałem tę szansę.

Jak duży wpływ na Twój dalszy rozwój może mieć tego typu doświadczenie?

Myślę, że ogromny. Ten wyjazd pokazał mi, że tak naprawdę nie brakuje mi wiele do tenisistów ze ścisłej czołówki i że nieprzypadkowo znalazłem się w takim otoczeniu i za jakiś czas sam będę mógł reprezentować Polskę w tego typu turniejach, już nie tylko na ławce rezerwowych. W trakcie turnieju grałem np. sparing z Alexandrem Donskim (obecnie notowany na 572. miejscu – przyp. red), miesiąc później wygrałem z nim na turnieju ITF M25 w Glasgow, do którego musiałem przebijać się przez eliminacje, a on był rozstawionym zawodnikiem. To, że mogłem być w Australii i grać takie sparingi dało mi dużo pewności siebie w pierwszych meczach na początku tego roku.

Gdybyś miał spojrzeć w ranking w listopadzie, jaka pozycja by Cię zadowalała?

Tak, jak już wspomniałem, nie stawiam przed sobą żadnych oczekiwań rankingowych. Wraz z trenerem skupiamy się na rozwoju mojej gry i poprawie poszczególnych elementów. Wiadomo – cały czas chcę iść do góry, małymi kroczkami do przodu. Myślę, że progres w rankingu pojawi się przy okazji. Nie stawiam sobie jednak presji, że muszę coś osiągnąć.

Dodaj komentarz

UA-120295791-1