Wszyscy postrzegają Australię jako kraj tenisowy, ale tak jest ze względu na Australian Open

Rzadko się zdarza, aby polscy trenerzy robili dobrą robotę poza granicami naszego kraju. Jednym z wyjątków jest Adam Molenda. Choć 45-latek jest raczej mało znany w świadomości przeciętnego Kowalskiego, który interesuje się tenisem, to jednak w ciągu kilku lat może się to zmienić. Może to mieć miejsce za sprawą jego podopiecznej – Alany Subasić – która nie ma sobie równych wśród rówieśniczek w Australii, a aby wciąż rozwijać się w odpowiednim tempie, przeniesie się na stałe do Polski! Z Molendą porozmawiałem oczywiście o Subasić, ale również o jego przeszłości trenerskiej oraz tym, czy Hubert Hurkacz to odpowiedni partner dla Łukasza Kubota na Igrzyska Olimpijskie. A – i poruszyliśmy również temat kolumbijskiego mięsa, którym broni się najlepszy deblista świata – Robert Farah.

Michał Pochopień: Od kilku lat Twoim oczkiem w głowie jest Alana Subasic, która umiejętnościami bije na głowę rówieśniczki z Australii. Jak doszło do Waszej współpracy?

Adam Molenda: Alanę poznałem w czerwcu 2015 roku. Wówczas ona przyszła trenować do mojego partnera biznesowego, Stevena Randjelovicia, z którym razem prowadziliśmy szkółkę tenisową, a on sam wcześniej był zawodowym tenisistą. On jednak nie za bardzo miał czas dla niej, grał z nią tylko godzinę w tygodniu, dlatego najpierw poproszono mnie, abym trenował z nią serwis. Później jej rodzice chcieli, aby Alana trenowała więcej. Randjelovic nie mógł jej poświęcić więcej czasu, dlatego poproszono mnie, abym się nią zajął. I na dobrą sprawę, od września 2015 roku, trenujemy już na pełen etat.

Na początku nie pracowaliśmy ze sobą wiele, były to może dwie godziny w tygodniu, ale sukcesywnie było tego więcej i więcej. Alana zaczynała wygrywać mecze, pojawiać się w rankingach, więc potrzebowała więcej treningu.

Trener raczej nie jest obiektywny, z drugiej strony trudno w tak młodym wieku wieszczyć, na co stać tenisistkę. Uważasz jednak, że Subasić ma wszystko, co jest potrzebne do zrobienia kariery?

Pytasz się, czy wieszczę jej karierę. Gdybym nie wierzył w jej umiejętności, to nie ruszałbym się Australii. Świetnie się tutaj czuje, dobrze zarabiam, dobrze mi się tutaj mieszka. Oczywiście wierzę w tę dziewczynę, na ten moment uważam, że ma wszystko, co jest potrzebne do profesjonalnego grania w tenisa. Oczywiście – życie wszystko zweryfikuje, bo wiele rzeczy może się zdarzyć po drodze, natomiast na dzień dzisiejszy jej etyka, poświęcenie i zaangażowanie biją na głowie wiele zawodowych tenisistek, które znam.

W takim razie mógłbyś wspomnieć o dotychczasowych największych sukcesach i osiągnięciach Subasić?

W wieku dziewięciu lat wygrała konkurs Next Novak, który był organizowany przez Head. Z około 500 tysięcy zgłoszeń wybrano trzy dziewczyny – ją, Szwedkę i Brazylijkę. Nagrodą był tydzień w akademii Johna McEnroe na Manhattanie oraz kontrakt z Headem. Jej największe osiągnięcia to wygranie mistrzostw kraju na kortach twardych oraz trawiastych. To bardzo prestiżowe turnieje, bowiem grają w nich także Azjatki, przez co rzadko się zdarza, aby to Australijki sięgały po tytuł. Alana jest oczywiście najlepsza w swojej kategorii wiekowej, a w Australii nie przegrała meczu od maja ubiegłego roku, choć grała ze starszymi rywalkami.

Teraz fakt, który zapewne zaszokuje czytelników. Za kilka miesięcy wraz ze swoją podopieczną przeprowadzacie się do Polski, bowiem uważacie, że u nas są lepsze warunki do jej rozwoju. W takim razie w Australii wcale nie ma tak kolorowo, jak mogłoby się nam wszystkim wydawać?!

Wszyscy postrzegają Australię jako kraj tenisowy, ale tak jest ze względu na Australian Open. Wówczas to co się dzieje w Melbourne, można śledzić praktycznie na każdym kanale sportowym. Taka sytuacja ma jednak miejsce tylko w styczniu, kiedy tam jest lato. Później wraca szara rzeczywistość. Zapytam, czy gdyby Australia była takim świetnym krajem, jeśli chodzi o tenis, to dlaczego do gry pod ich flagą zapraszane były Rosjanki, Chorwatki czy Słowaczki? A dlaczego nie potrafią wychować swoich zawodniczek? U mężczyzn wygląda to jeszcze jako tako, natomiast u kobiet jest katastrofa.

Oczywiście, ktoś może odbić piłeczkę, że przecież jest Ashleigh Barty, która jest najlepsza na świecie. Chwała jej za to, ale jeśli ten kraj jest tak mocny tenisowo, to jest to trochę za mało. Bo przecież my też mieliśmy Agnieszkę Radwańską. Jeśli porównamy nasze zawodniczki z tymi z Australii, to różnica jest naprawdę niewielka.

Polskę wybraliśmy głównie ze względu na to, że ja jestem z tego kraju. Priorytetem były przenosiny do Europy. Dodatkowo naszą bazą będzie akademia Angelique Kerber w Puszczykowie. W Australii nie ma odpowiedniej ilości juniorskich turniejów ITF – bodajże jest ich osiem. Alana za kilkadziesiąt dni kończy 13 lat, dlatego tego typu imprezy będą dla nas najważniejsze. Co więcej – koszty podróży na turnieje są wręcz kolosalne. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba w marcu odbędą się dwie imprezy w Darwin, czyli ponad pięć godzin lotu z Sydney. Bilet na taki samolot kosztuje około 800 dolarów. Dodajmy do tego hotel, wyżywienie i tak dalej. Dla dwóch osób taki wypad zamknie się w granicach sześciu bądź ośmiu tysięcy dolarów. Nie wspomnę o tym, aby poza jednym z rodziców, podróżowała również ze mną. Tymczasem wspomniane osiem tysięcy dolarów to kwota, która w Polsce odpowiada rocznej opłacie za mieszkanie. To są astronomiczne kwoty. Porównując to do warunków polskich, czy europejskich, budżet trzeba mnożyć razy sześć. Co najmniej razy sześć.

Inna sprawa jest taka, że ze względu na małą liczbę turniejów, mają tam miejsce dziwne sytuacje. Kiedyś byłem na turnieju rangi ITF Grade 4, w którym grali tenisiści z rankingiem ATP! Występują w nich, bo najzwyczajniej w świecie nie mają innych alternatyw.

Czyli o idealnych warunkach do rozwoju, o których wspomniałem w naszej prywatnej rozmowie, raczej nie ma mowy..

Tak, z idealnymi warunkami do trenowania tenisa w Australii to troszeczkę przesadziłeś (śmiech). Idealna, to może jest pogoda, ale też nie zawsze, bo w zimę potrafi być dwa stopnie, a my i tak ćwiczymy na zewnątrz. W telewizji to wszystko wygląda super, bo obiekty są przepiękne, ale tam nikt nie ma dostępu, bo to należy do Tennis Australia. Zupełnie jednak nie istnieje tam system klubowy. Korty, dla takich trenerów, jak ja, są brane w leasing. Są one naprawdę mocno zaniedbane. Jest kilka fajnych ośrodków, ale Polska bije na głowę Australię, jeśli mówimy o infrastrukturze klubowej. Nie mówię o dużych obiektach, jak te w Brisbane, Melbourne czy Sydney, bo to wszystko należy do wspomnianego Tennis Australia. Reszta, w porównaniu z Polską, to żenada.

Wasze przenosiny do Polski to musi być świetnie zorganizowana operacja. Nie chodzi tylko o 12-letnią zawodniczkę, która przeniesie się do nieznajomego miejsca, ale także o jej rodziców, którzy przylecą do Polski razem z nią. Oni przecież tez muszą u nas normalnie żyć, czy znaleźć pracę.

Alanę po raz pierwszy do Polski zabrałem trzy lata temu. Ten kraj od razu im się spodobał. Logistycznie, owszem, jest to duże przedsięwzięcie, bo przecież oni zmieniają kontynent. Z drugiej strony dużo łatwiej to zorganizować z racji tego, że ja jestem z tego kraju, choć od prawie 20 lat nie mieszkam tutaj. Jeśli chodzi o pracę rodziców, to jej mama jest trenerką tenisa, więc tutaj praca jest już zorganizowana. Tata Alany jest muzykiem, jest szopenistą, właśnie skończył konserwatorium w Sydney. Jest naprawdę dobry w tym, co robi. Myślę, że nie będzie wielkim problemem ze znalezienie mu zajęcia w jego zawodzie.

Tenisowy rozwój tenisowym rozwojem, ale jak będzie wyglądać edukacja Alany?

Alana póki co nie będzie chodzić do polskiej szkoły, będzie mieć „distance education”, czyli będzie się uczyć internetowo, tutaj z Australii. Jest to specjalny program dla zdolnych ludzi. Taka sytuacja będzie miała miejsce przez rok, a później zobaczymy. Uważam, że nauka języka polskiego nie będzie dla niej problemem, szczególnie, iż ona świetnie mówi po serbsku, a to jednak zbliżone języki. Poza Alaną i rodzicami, do Polski przeniesie się również jej 10-letni brat, który zresztą też gra w tenisa. Może nie z takimi sukcesami, jak siostra, ale daje radę. U niego sytuacja z edukacją będzie wyglądać dokładnie tak samo.

Jeśli w przypadku Subasic i jej rodziny to będzie zmiana o 180 stopni, to w twoim przypadku można mówić o zmianie o 150 stopni. W końcu wrócisz na stałe do Polski po 17 latach. Powrót już wcześniej chodził Ci po głowie, czy jego temat pojawił się wraz z tematem przeprowadzki do Polski Twojej podopiecznej?

Powrót do Polski od jakiegoś czasu chodził mi po głowie. Głównie ze względu na to, że w naszym kraju zrobił się fajny klimat na tenis, coraz więcej osób uprawia tę dyscyplinę. Jako kraj rozwinęliśmy się niesamowicie. Osobiście uwielbiam wracać do Polski i zamiast na wakacje, zawsze przylatywałem tutaj. W Polsce bywałem trzy czy cztery razy w roku. Dostawałem także propozycje pracy. Lepsze czy gorsze – zawsze je odrzucałem, natomiast teraz wszystko się fajnie układało i mogę przylecieć do Polski z Alaną.

Prowadzenie Subasic to nie jest Twój pierwszy projekt związany z wielkim tenisem. W przeszłości pomagałeś tenisistkom z powodzeniem grającym w tourze – współpracowałeś z Vesną Dolonc, która była 84. na świecie, czy Viktorija Rajicic, która wdrapała się na 279. miejsce w rankingu WTA.

Tak, miałem okazję pracować z Vesną Dolonc. Wcześniej współpracowałem także z Rosjankami, Białorusinkami, czy nawet Chinkami. Dostawałem również wiele ofert pracy w tourze, ale z różnych względów, przeważnie związanych z wizą, bo zawsze byłem w jakimś procesie – najpierw starałem się o wizę pracowniczą, następnie o rezydenturę i obywatelstwo – nie bardzo mogłem wyjechać na osiem czy dziesięć miesięcy. Współpraca z Vesną, która miała miejsce przez kilka lat, gdy ona była w Australii, to świetny czas. Ciągle się przyjaźnimy, nadal jesteśmy w kontakcie.

Natomiast z Viktoriją Rajicic to był jednorazowy wyskok, ale bardzo się cieszę, że to pod moją wodzą wygrała pierwszy zawodowy tytuł. Fajna sprawa. Poza tym prowadziłem kilka ciekawych juniorek, które były numer jeden w Australii do lat 12. Wiele z nich wyjechało na studia do Stanów Zjednoczonych. Na pewno jednak Alana to najlepsza zawodniczka, z którą kiedykolwiek pracowałem. Ze względu na to, że przyszła do mnie w młodym wieku, gdy miała osiem lat, to uważam, że to, co potrafi, w 90 procentach wyszło ode mnie.

Od wielu lat jesteś osobą z bliskiego otoczenia Łukasza Kubota. Początek sezonu w jego wykonaniu oraz jego partnera Marcelo Melo był bardzo średni, aby nie powiedzieć, że słaby. Według Ciebie jednak nie ma się czego obawiać, prawda? Jaki to będzie sezon dla tej pary?

Tak, z Łukaszem Kubotem przyjaźnimy się od lat. Jeśli tylko mnie o to prosi, to zawsze mu się pomagam. On ma ogromne zasługi, jeśli chodzi o moją edukację trenerską, wiele się dzięki niemu nauczyłem. To także dzięki niemu mogłem być członkiem teamu, który uczestniczył w pierwszym ATP Cup w historii. Łukasz w ATP Cup zagrał trzy mecze i było widać, że z meczu na mecz było lepiej. Debel to specyficzna dyscyplina, jeśli można to tak nazwać i trzeba długo razem trenować, aby osiągać dobre wyniki. Ja jestem absolutnie spokojny o jego starty z Marcelo Melo w tym sezonie. Jestem także przekonany, że osiągną w tym roku coś wielkiego. Nie zapominajmy, że to nadal debliści z TOP 10 na świecie.

Zbliżają się Igrzyska Olimpijskie w Tokio, być może ostatnie dla Kubota. Wszystkie znaki na niebie wskazują, że w deblu zagra w nich z Hubertem Hurkaczem. Uważasz, że to jedyna słuszna opcja? Tenisista z TOP 10 rankingu deblowego ma taki przywilej, że na IO może zagrać z partnerem planującym się w TOP 300. Tak więc Łukasz ma kilka, choć nieoczywistych opcji. Są skupiający się na deblu Szymon Walkow i Karol Drzewiecki, a kwestią czasu jest, gdy do TOP 300 wejdą Kacper Żuk i Jan Zieliński. Osoby z tenisowego społeczeństwa nie ukrywają zachwytu nad deblowymi inklinacjami tego drugiego.

Tak, dlatego właśnie razem grali w parze w ATP Cup, bowiem szykują się do Igrzysk Olimpijskich w Tokio, każdy ma tego świadomość. Czy to jest najlepsza opcja dla Kubota? Myślę, że tak. Wszystkie nazwiska, które wymieniłeś – Karol Drzewiecki, Szymon Walkow, Jan Zieliński czy Kacper Żuk – to bardzo perspektywiczni zawodnicy. Występ na Igrzyskach Olimpijskich wiąże się jednak z ogromną presją. Czy by sobie poradzili? Ciężkie pytanie. A Hubert jest ograny w wielkich imprezach, właśnie wskoczył do TOP 30 na świecie. Myślę, że obaj razem potrenują i będzie dobrze.

Co do Zielińskiego, Żuka i Wojtka Marka, to chciałbym tylko powiedzieć, że trafili na wspaniałego trenera, bo takim jest Alek Charpantidis. Trzymam za nich mocno kciuki i myślę, że my – jako ludzie związani z polskim tenisem – będziemy mieli z nich ogromną pociechę. Charpantidis to świetna opcja dla nich, ma ogromne doświadczenie, bo pracował z Michałem Przysiężnym, Hubertem Hurkaczem, czy był w sztabie reprezentacji Polski w Davis Cupie.

Pozostając w temacie gry podwójnej, ale uciekając z polskiego podwórka – co sądzisz o dopingowej wpadce lidera deblowego rankingu ATP, Roberta Faraha, w którego organizmie wykryto steryd o nazwie Boldenon. Kolumbijczyk broni się tym, że dodaje się go do kolumbijskiego mięsa.

No tak. Wykrycie dopingu u Faraha na pewno nie przysporzy dobrych opinii pozostałym deblistom. Z tego, co jednak wiem, teraz jest badana próbka B. Wiem, że ten odczynnik sterydów był bardzo znikomy, przekroczył normę o naprawdę niewiele. Nie chcę nic przesądzać w tej spawie, może faktycznie zjadł sporo tego mięsa. Zawsze, jak odbywają się turnieje w Chinach, to ATP ostrzega, że mięso jest tam naszpikowane sterydami. Sam nie wiem, co o tym myśleć. Jeśli próbka B potwierdzi wcześniejsze doniesienia, to na pewno nie będzie to dobra wieść dla sportu.

Prawie bym zapomniał, że jesteś ogromnym fanem Sydney FC! Jeśli gdzieś w Australii czuć spore zainteresowanie piłką nożną, to chyba właśnie na obiekcie Sydney Football Stadium, prawda?

Piłka nożna jest dla mnie odskocznią, a w Australii bardzo się wkręciłem w ten sport. Sydney FC to mój klub, odkąd zamieszkałem w tym kraju. W mieście jest jeszcze jedna drużyna, ale ona nie ma znaczenia! (śmiech). Atmosfera chyba wszędzie jest fajna. Na trybunach jest spokojnie, nie ma żadnych bójek. Owszem, zdarzają się jakieś docinki w stronę kibiców drużyny przeciwnej, ale policji praktycznie nie uświadczysz na meczach, chyba, ze tych derbowych.

Poziom sportowy – według ekspertów – za których uważam Adama Kotleszkę z Weszło FM czy Adriana Mierzejewskiego, jest wyższy niż w Polsce. Sydney FC w LOTTO Ekstraklasie mogłoby z powodzeniem walczyć o mistrzostwo Polski i świetnie dawałoby sobie radę. Na mecze przychodzi średnio 20 tysięcy ludzi, więc, jeśli się dobrze orientuję, więcej niż w Polsce. Raz nawet byłem na meczu ligowym, na którym było 62 tysiące ludzi. Tyle ludzi przychodzi na stadiony we Włoszech czy Hiszpanii.

 

Przez niespełna rok w drużynie „Sky Blues” występował Adrian Mierzejewski. Jaką opinię zdołał sobie wyrobić przez ten okres?

Adrian Mierzejewski grał dla Sydney FC przez jeden sezon. On praktycznie co tydzień był wybierany do najlepszej „11”danej kolejki. Według mnie, choć liga jest stosunkowo młoda, to najlepszy piłkarz, jaki występował w Australii. W końcu został także zawodnikiem sezonu. W Sydney FC grał także Alessandro del Piero, który jednak nie wzniósł do zespołu tak dużo, jak Adrian. Australia będzie długo czekać na takiego gracza, jak on.

WARTO PRZECZYTAĆ

Będzie ciężko, aby Hurkacz i Kubot razem grali w deblu

Dodaj komentarz

UA-120295791-1