Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /STRONY_PRODUKCJA/tenis/wp-content/themes/prolog/admin/extensions/customizer/extension_customizer.php on line 312

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /STRONY_PRODUKCJA/tenis/wp-content/themes/prolog/admin/extensions/customizer/extension_customizer.php on line 325

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /STRONY_PRODUKCJA/tenis/wp-content/themes/prolog/admin/extensions/customizer/extension_customizer.php on line 351

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /STRONY_PRODUKCJA/tenis/wp-content/themes/prolog/admin/extensions/customizer/extension_customizer.php on line 363

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /STRONY_PRODUKCJA/tenis/wp-content/themes/prolog/admin/extensions/customizer/extension_customizer.php on line 382

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /STRONY_PRODUKCJA/tenis/wp-content/themes/prolog/admin/extensions/customizer/extension_customizer.php:312) in /STRONY_PRODUKCJA/tenis/wp-includes/feed-rss2.php on line 8
Michał Pochopień – Serwis na zewnątrz http://serwisnazewnatrz.pl Blog o tenisie Michała Pochopienia Thu, 13 Apr 2023 19:51:08 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.3.2 http://serwisnazewnatrz.pl/wp-content/uploads/2018/06/fav.png Michał Pochopień – Serwis na zewnątrz http://serwisnazewnatrz.pl 32 32 164529144 Testujemy: Asics Gel-Resolution 9. But idealny http://serwisnazewnatrz.pl/testujemy-asics-gel-resolution-9-but-idealny/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=testujemy-asics-gel-resolution-9-but-idealny http://serwisnazewnatrz.pl/testujemy-asics-gel-resolution-9-but-idealny/#respond Thu, 13 Apr 2023 12:19:59 +0000 http://serwisnazewnatrz.pl/?p=1039
Czytaj dalej...]]>
Nie od dziś wiadomo, że współczesny sport jest na tyle rozwinięty, iż umiejętności to wyłącznie jedna ze składowych sukcesu. Ważne jest, jak zawodnik się prowadzi, z jakim nastawieniem mentalnym przystępuje do gry, a także z jakiego sprzętu korzysta. Szczególnie w tenisie duże znaczenie ma ten ostatni aspekt. I choć wielu z Was mogłoby się wydawać, że kluczowa jest rakieta i to wokół niej kręci się wszystko, to niekoniecznie tak jest. Nie bez kozery Novak Djoković czy chociażby Iga Świątek poświęcają tygodnie, a nawet miesiące, aby móc uczestniczyć w tworzeniu desygnowanego dla nich obuwia. 

Zostając w tenisie – jedną z marek, która najczęściej rzuca się w oczy na nogach zawodników oraz zawodniczek podczas telewizyjnych transmisji jest Asics. To firma, która świetnie odnajduje się na przeróżnych gałęziach sportowej rywalizacji, ale my oczywiście skupimy się na „białym sporcie”, a dokładniej jednej z najnowszych produkcji japońskiego giganta, butach Gel-Resolution 9 przeznaczonych do gry na kortach twardych.

Kilka słów od producenta: Buty do tenisa GEL-RESOLUTION™ 9 oferują doskonałą stabilność i amortyzację podczas dynamicznej gry na korcie. ​​Technologia DYNAWALL™ w podeszwie środkowej sięga teraz obszaru pięty dla dodatkowej stabilności podczas ruchów na boki. To funkcjonalna cecha, która skuteczna jest szczególnie podczas szybkich zrywów z jednej na drugą stronę kortu. Technologia DYNAWRAP™ w przelotce została strategicznie przeprojektowana tak, aby dociskać cholewkę do stopy, gdy potrzebne jest dodatkowe wsparcie. Dzięki temu buty te doskonale dopasowują się podczas błyskawicznych przejść. Ponadto podeszwa na całej długości i rozdzielony obszar pod piętą pomagają uzyskać bardziej stabilne lądowanie i szybsze odbicie od podłoża między uderzeniami.

W owym obuwiu miałem okazję grać kilkukrotnie i pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to szybkość adaptacji. W przeszłości wielokrotnie przywdziewałem na nogi buty firmy Asics, ale jeszcze nigdy nie czułem tak ogromnego komfortu natychmiast po ich założeniu. Zazwyczaj potrzebowałem kilku bądź kilkunastu minut, aby wyzbyć się wrażenia sztywności, aby poczuć że but świetnie współgra ze stopą. W tym przypadku nastąpiło to natychmiast.

Model Gel-Resolution 9 poza komfortem noszenia, wyróżnia się również lekkością w poruszaniu, za co w dużej mierze odpowiada technologia DYNAWRAP. Osobiście świetnie czuję się w grze zza linii końcowej, a te buty temu sprzyjają. Jakkolwiek to zabrzmi – są niesamowicie szybkie (szczególnie przy ruchach bocznych) – jak tylko się da ułatwiają wykonywanie dynamicznych ruchów, noga nie zostaje z tyłu. Co ważne – nie ma mowy o dyskomforcie w przypadku wykonaniu doślizgów (wiem, że nie jestem jedyny, który robi je na twardym korcie), bowiem stopa w bucie „leży” naprawdę dobrze i nie trzeba się obawiać o narażenie na kontuzje. Osobiście chwalę sobie również uczucie miękkości pod stopą, co nie naraża jej na ból.

Kilka słów należy poświęcić wykonaniu modelu Gel-Resolution 9. Buty są bardzo ładne – z jednej strony wariant Steel Blue/Hazard Green wykracza poza standardowe kolorystyczne ramy, a z drugiej jest to zrobione w bardzo subtelny sposób. Mamy do czynienia z bardzo ładnym i oryginalnym wzorem, który zarazem nie rzuca się w oczy w negatywnym tego słowa znaczeniu. Dla mnie bomba!

Przywykłem już do tego, że recenzowanie sprzętu od firmy Asics nie należy do najłatwiejszych zadań. Dlaczego? Otóż – i piszę to w zupełności obiektywnie – trzeba się poważnie natrudzić, aby znaleźć jakieś mankamenty. Tak jest w przypadku modelu Gel-Resolution 9, który jest udoskonaloną wersją poprzednich produkcji.

Ocena: Perfekcja? Blisko perfekcji? Załóżmy, że buty Gel-Resolution 9 na korty twarde są bardzo bliskie perfekcji. Firma Asics przyzwyczaiła nas do tego, że progres przy kolejnych produkcjach jest ich nieodłącznym elementem, tak więc w ramach motywacji zostawiam 9,5/10!

Model Gel-Resolution 9 jest dostępny w oficjalnym sklepie ASICS oraz na Strefa Tenisa.

]]>
http://serwisnazewnatrz.pl/testujemy-asics-gel-resolution-9-but-idealny/feed/ 0 1039
Znamy linię obrony Djokovicia, ale czy jest ona na pewno dobrze przemyślana? http://serwisnazewnatrz.pl/znamy-linie-obrony-djokovicia-ale-czy-jest-ona-na-pewno-dobrze-przemyslana/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=znamy-linie-obrony-djokovicia-ale-czy-jest-ona-na-pewno-dobrze-przemyslana http://serwisnazewnatrz.pl/znamy-linie-obrony-djokovicia-ale-czy-jest-ona-na-pewno-dobrze-przemyslana/#respond Sat, 08 Jan 2022 11:54:34 +0000 http://serwisnazewnatrz.pl/?p=1033
Czytaj dalej...]]>
Po kilku dniach ciszy – mowa oczywiście o konkretach – bo sprawa Novaka Djokovicia jest wałkowana 24 godziny na dobę, dostaliśmy wieści, które rzucają nowe światło na całe zamieszanie. Z racji, że prawnicy Serba używają ich w dokumentach sądowych, można byłoby w ciemno zakładać, iż będą działać na jego korzyść. Czy tak jest? Niekoniecznie – nie trzeba było długo szukać, aby dojrzeć niepasujące elementy.

Jeśli ominęło Cię to, co dzieje się wokół Australian Open, Melbourne oraz przede wszystkim Novaka Djokovicia w ciągu ostatnich dni (choć w ciemno stawiam, że takich osób jest mało), to polecam najpierw zapoznać się z wcześniejszym, wprowadzającym w tę sprawę wpisem. Wystarczy jedno kliknięcie.

Choć słowem wstępu, warto wyjaśnić kilka spraw, których pewnych nie byliśmy w momencie publikowania wyżej wspomnianego wpisu. Wówczas zastanawialiśmy się, gdzie leży problem w tym, dlaczego Djokovicia nie wpuszczono do Australii. Teraz już wiemy, że dostał on zgodę od rządu stanu Wiktoria oraz organizacji Tennis Australia (w jej gestii leżało stworzenie dwóch niezależnych paneli medycznych, które rozpatrzyły prośbę), która informowała tenisistów, iż przebycie infekcji koronawirusem w ciągu ostatnich sześciu miesięcy wystarcza do otrzymania specjalnej przepustki. Tymczasem rząd Australii natychmiast, gdy dowiedział się o tym, miał pisemnie wyjaśniać, że w takim przypadku wyjątku od reguły nie będzie. Czy ktoś się tym nie przejął, czy nie wziął pod uwagę – nie wiemy, ale rząd jak poinformował, tak zrobił. Djokovicia nie wpuszczono.

Zastanawiano się również, czy za specjalnym zwolnieniem z konieczności szczepienia Djokovicia nie stoją inne powody medyczne – w tym przypadku wątpliwości rozwiali jego prawnicy, którzy, o czym jako pierwsza poinformowała agencja prasowa AFP, w dokumentach sądowych obrali jasną linię obrony – ich klient zaraził się koronawirusem 16 grudnia 2021 roku i dlatego starał się o ciągle wałkowaną przepustkę. Okej, Djokovic tego samego dnia wziął udział imprezie zorganizowanej przez serbską pocztę, podczas, której otrzymał dedykowaną pieczątkę pocztową. Mógł się tam zarazić? Oczywiście. Do tego momentu wszystko się zgadza, później jednak rozpoczynają się duże rozbieżności..

Pierwsza jest taka, że z dokumentów Tennis Australia jasno wynika, iż jeśli ktoś posiada medyczne powody do otrzymania specjalnej przepustki, to musi to zgłosić do 10 grudnia. Jak to się ma do sytuacji Djokovicia, który wraz ze swoimi prawnikami broni się tym, że choroby nabawił się 16 grudnia? Jeśli wszystko miałoby przebiegać zgodnie z tym, co organizacja dała do wiadomości tenisistów i tenisistek, to Djokovic wniosek o zwolnienie lekarskie musiał wysłać kilka dni przed wspomnianym zarażeniem.

Zdjęcie tytułowe jest nieprzypadkowe – na profilu Djokovicia na portalu społecznościowym Instagram można znaleźć dziesiątki podobnych. Reprezentant Serbii pozował do fotografii z dziećmi i młodzieżą podczas spotkania zorganizowanego w akademii Novak Tennis Center w Belgradzie. Owe spotkanie miało miejsce 17 grudnia, czyli dzień po tym, jak obecnie najlepszy tenisista świata miał otrzymać pozytywny test badania na COVID.

Wnioski? Tym razem ich nie będzie. Każdy z Was dostaje miejsce na własną interpretację najnowszych doniesień.

***

We wspomnianych dokumentach sądowych prawnicy Djokovicia złożyli prośbę o przeniesienie go z ośrodka dla uchodźców w inne miejsce, gdzie tenisista mógłby się przygotować do wielkoszlemowego Australian Open. To jest jasnym sygnałem, że Serb nie tylko walczy o dobre imię, ale nadal ma w planach start w Melbourne.

]]>
http://serwisnazewnatrz.pl/znamy-linie-obrony-djokovicia-ale-czy-jest-ona-na-pewno-dobrze-przemyslana/feed/ 0 1033
„Djokovic gate”. Sprawa, która wykracza poza sport http://serwisnazewnatrz.pl/djokovic-gate-sprawa-ktora-wykracza-poza-sport/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=djokovic-gate-sprawa-ktora-wykracza-poza-sport http://serwisnazewnatrz.pl/djokovic-gate-sprawa-ktora-wykracza-poza-sport/#respond Thu, 06 Jan 2022 09:47:50 +0000 http://serwisnazewnatrz.pl/?p=1030
Czytaj dalej...]]>
Od momentu, gdy Novak Djokovic poinformował o tym, że wyrusza w podróż do Australii, minęły zaledwie dwa dni. Natychmiast rozpoczęto dyskusje, pojawiały się kolejne kontrowersje. Chyba jednak nikt nie mógł się spodziewać, że w tym czasie lider rankingu ATP nie będzie mógł wyjść z lotniska, będzie zamknięty w izolacji, następnie deportowany, aby koniec końców przebywać w hotelu dla uchodźców. Można dyskutować o słuszności tego, czy Serb w ogóle powinien dostać specjalną przepustkę do Australii, ale to, co ma aktualnie miejsce i czym żyje cały świat, nigdy nie powinno się wydarzyć.

Zacznijmy jednak od początku. Już od kilkunastu dni debatowano na temat tego, czy Novak Djokovic weźmie udział w wielkoszlemowym Australian Open. Miało to związek z tym, że – choć Serb nigdy nie powiedział tego oficjalnie, nie jest zwolennikiem szczepień na koronawirusa. I tutaj mały przerywnik – nikt nie ma prawa go oceniać, jest to wyłącznie jego decyzja. Jego problemem w kontekście występu w Melbourne było jednak to, iż obostrzenia australijskiego rządu są jednoznaczne – to ich kraju nie może wjechać nikt, kto nie jest w pełni zaszczepiony.

Djokovic 4 stycznia w mediach społecznościowych pochwalił się, że wyrusza w podroż do Australii, bowiem dostał „specjalne pozwolenie”. To wszystko co wiedzieliśmy – błyskawicznie pojawiły się oświadczenia organizatorów Australian Open, czy organizacji Tennis Australia, że takie zezwolenie można dostać z powodów medycznych. Jakie to były powody, nie wiemy do teraz.

W mediach zawrzało, bo przecież ze startu w Australian Open musiała zrezygnować Natalia Vikhlyantseva, która choć jest w pełni zaszczepiona, to preparatem Sputnik, który w Australii nie jest uznawany. W podróż do Melbourne nie wyruszył hinduski junior, Aman Dahiya, który mimo, iż chciał się zaszczepić, aby spełnić potrzebne warunki, to jednak nie mógł tego zrobić, gdyż w jego kraju nie rozpoczęto jeszcze programu szczepień dla osób poniżej 18. roku życia. Dahiya także poprosił o specjalną zgodę na przylot do Melbourne, jednak jej nie uzyskał. To jedynie pojedyncze przykłady, które pojawiały się w dyskusji pt. „Są równi i równiejsi?”

Można było się spodziewać, że skoro Djoković dostał owe pozwolenie, to bezproblemowo wyląduje w Australii – dyskusja na temat słuszności nadal będzie się toczyć, ale wyłącznie w tle. Tymczasem sprawy nabrały nieoczekiwanego obrotu – zaczęło się od tego, że Djokovic i jego sztab szkoleniowy złożył niewłaściwe wnioski wizowe, które nie pozwalają na wejście na teren Australii osobom ze specjalnym pozwoleniem. Kilkanaście minut później ojciec Djjokovicia w serbskich mediach poinformował, że jego syn jest zamknięty w izolatce, bez dostępu do telefonu, a wejścia do niej broni dwóch policjantów. W tle pojawił się drugi problem – mianowicie Djokovic nie przedstawił odpowiednich dowodów medycznych na to, że może otrzymać specjalne pozwolenie. W jego przypadku miało się ono opierać na tym, iż w ciągu ostatnich sześciu miesięcy przeszedł koronawirusa, co dla urzędników okazało się niewystarczające.

Wówczas pojawiła się informacja o tym, że Djokovic będzie deportowany do Serbii, co jednak nie nastąpiło, bowiem jego prawnicy przygotowali apelację w tej sprawie. Po kilkunastu godzinach spędzonych na lotnisku, lider rankingu ATP został przeniesiony do hotelu Park, gdzie przebywają osoby starające się o azyl uchodźcy. Będzie tam przynajmniej do poniedziałku; wówczas ma poznać decyzję, co do swojej najbliższej przyszłości w Australii. Chyba można było tego uniknąć, prawda?

Wnioski w całej tej sprawie nasuwają się same – brak jakiejkolwiek konsekwencji w działaniu różnych podmiotów. Djokovic dostał specjalne pozwolenie od Tennis Australia – przyznano mu je na podstawie opinii dwóch niezależnych paneli medycznych, podczas, gdy rząd federalny miał kilka razy (na piśmie) dawać tenisowej organizacji do zrozumienia, że przebycie COVID w ciągu ostatnich sześciu miesięcy nie jest powodem otrzymania zwolnienia. I o to się wszystko rozchodzi – sprawę wizową, którą przytoczyłem powyżej, udało się rozwiązać. Teraz jedynym powodem tej ogromnej afery jest to, że Djokovic, który miał podstawy do tego, aby sądzić, iż może pojawić się w Australii, według rządu pojawił się tam bezpodstawnie, gdyż nie respektuje on jego powodów nie bycia zaszczepionym.

]]>
http://serwisnazewnatrz.pl/djokovic-gate-sprawa-ktora-wykracza-poza-sport/feed/ 0 1030
Testujemy: Igo Świątek, dobry wybór! http://serwisnazewnatrz.pl/testujemy-igo-swiatek-dobry-wybor/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=testujemy-igo-swiatek-dobry-wybor http://serwisnazewnatrz.pl/testujemy-igo-swiatek-dobry-wybor/#comments Mon, 26 Oct 2020 19:46:25 +0000 https://serwisnazewnatrz.pl/?p=1022
Czytaj dalej...]]>
Iga Świątek po nieoczekiwanym triumfie na wielkoszlemowym Roland Garros została prześwietlona pod każdym względem – wiemy o niej dosłownie wszystko; począwszy od tego, co lubi w życiu prywatnym, kim są jej rodzice, jakie tajemnice kryje jej sztab szkoleniowy. Można wręcz odnieść wrażenie, iż nowa gwiazda polskiego tenisa nie ma przed nami żadnych tajemnic. Mniej, o jedną tajemnicę, ma także przede mną, bowiem miałem okazję wejść w jej buty, i to dosłownie. Poniżej napiszę kilka słów na temat modelu Acics Gel Resolution 8, czyli butów, w których reprezentantka Polski na kortach Rolanda Garrosa sięgnęła po największy sukces polskiego tenisa, a także w swojej karierze.

W ostatnim czasie opublikowanych zostało setki materiałów o Idze Świątek, które dotyczyły wręcz wszystkiego – także tego, w czym Polka wychodzi na kort. Jeszcze do niedawna był to sprzęt marki Nike, ale jak w jednym z wywiadów przyznał jej trener, Piotr Sierzputowski, Świątek chciała się czuć wyjątkowa, a to zapewniła jej marka Asics, która obecnie ubiera ją od stóp do głów. Sam na własnej skórze mogłem się przekonać o tym, że wybór Świątek był strzałem w dziesiątkę. Zresztą – Asics także nie może narzekać!

Buty Asics Gel Resolution 8, bo o nich mowa, to pierwsze obuwie „premium”, które miałem okazję zakładać na korcie. Wcześniej, wielokrotnie korzystałem z butów marki Asics, lecz były to produkty z niższej półki cenowej. Teraz przekonałem się, że naprawdę warto zainwestować kilkanaście złotych więcej, aby na korcie odczuwać tak duży komfort.

Jedno muszę zaznaczyć na wstępie i niektórych pewnie delikatnie zawieść: mimo, że w butach gra się świetnie, to jednak niestety nie pomagają w dorównaniu Świątek. Choć można poczuć, że „wchodzi się w jej skórę”.

Pierwsze moje wrażenie było średnie, bowiem po założeniu butów miałem odczucie, że są bardzo sztywne, lecz to zmieniło się właściwie po zrobieniu w nich kilku kroków, jakby przez pstryknięcie palcem dostosowały się do stopy, na którą są założone. Komfort, to słowo, które najlepiej opisuje wszystko, co związane z modelem Gel Resolution 8: momentami można nawet zapomnieć, że mamy buty na nogach, bo pomimo sporej wagi świetnie dopasowują się do stopy i współgrają ze wszystkimi naszymi ruchami. A sama stabilność, która jest tak ważnym aspektem przy grze na kortach ziemnych to prawdziwy majstersztyk.

Moja ocena: 9/10 – tylko ze względu na to, że „sky is the limit” i warto pokonywać bariery, a po tych testach mam wrażenie, że już wkrótce dostaniemy kolejne świetne buty od firmy Asics.

Buty obecnie można zakupić w tych sklepach: www.asics.com, eobuwie.pl czy strefatenisa.com.pl.

]]>
http://serwisnazewnatrz.pl/testujemy-igo-swiatek-dobry-wybor/feed/ 1 1022
Praca w supermarkecie, starania o zasiłek – nowa rzeczywistość tenisistów http://serwisnazewnatrz.pl/praca-w-supermarkecie-starania-o-zasilek-nowa-rzeczywistosc-tenisistow/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=praca-w-supermarkecie-starania-o-zasilek-nowa-rzeczywistosc-tenisistow http://serwisnazewnatrz.pl/praca-w-supermarkecie-starania-o-zasilek-nowa-rzeczywistosc-tenisistow/#respond Sun, 17 May 2020 11:34:35 +0000 https://serwisnazewnatrz.pl/?p=998
Czytaj dalej...]]>
W dobie pandemii wielu sportowców znalazło się w trudnej sytuacji. Większość z nich jest jednak na kontraktach, przez co koniec końców jakieś (choć oczywiście mniejsze, niż w normalnych okolicznościach) środki trafiają na ich konta bankowe. To pozwala im na spokojne przetrwanie okresu, w którym nie mogą wykonywać swojej pracy. Pod ścianą natomiast znaleźli się tenisiści, którzy przecież zarabiają wówczas, gdy wychodzą na kort. A to w tym momencie – nie licząc pojedynczych turniejów sparingowych – jest niemożliwe. Nie dziwi więc, że znajdują się tacy, którzy decydują się na tymczasowe przebranżowienie i pójście do „normalnej pracy”.

Najwięcej mówi się o Kevinie Krawietzu, który mam wrażenie, że obecnie zyskał większą popularność, niż niespełna rok temu, kiedy to wraz z Andreasem Miesem, jako zawodnicy z „tenisowych peryferii”, nieoczekiwanie sięgnęli po tytuł w grze podwójnej na French Open. Co więc obecnie przysporzyło Niemcowi taką popularność? Otóż to, że w czasach, gdy większość tenisistów użala się nad tym, iż z powodu pandemii COVID-19 nie może zarabiać pieniędzy, on sam wziął sprawy w swoje ręce i poszedł do pracy. A, że zdecydował się na pracę w supermarkecie Lidl, to sprawę natychmiast podchwyciły media. Choć 28-latek z Coburga nie zamierzał robić wokół szumu i nie była to – mimo, że znajdą się osoby, które snują takie domysły – akcja marketingowa, wszystko spowodowało, że mistrz French Open z 2019 roku w ostatnich dniach pracy więcej czasu spędza na rozmowach z mediami, niż wykonywaniu swoich obowiązków.

Na wstępie musimy sobie coś wyjaśnić. To nie jest tak, że Krawietz, który w ubiegłym roku wygrał French Open i zagrał w półfinale US Open, a także zarobił na korcie ponad 500 tysięcy euro, po kilku tygodniach bez gry w turniejach został bez pieniędzy. – Nie chodzi o pieniądze, bo na szczęście bardzo dobrze nam poszło w ubiegłym roku – zaczął aktualnie 13. deblista rankingu ATP opowiadając na łamach Daily Mail o motywach podjęcia pracy w Lidlu. – Bardzo mnie nudziła kwarantanna, a mam przyjaciela, który pracuje w tej sieci sklepów. Pewnego razu zażartował, że szukają ludzi do pracy.

Koniec końców żart przerodził się w poważną ofertę. Krawietz kilka dni później rozpoczął pracę w Lidlu. Jako osoba wykładająca towar, zarabiająca 12,50 euro na godzinę. Przypomnę, że nadal piszę o tenisiście, który w ubiegłym roku zarobił ponad 500 tysięcy euro na korcie. – Pomyślałem, że warto tego spróbować. Szukałem nowego doświadczenia i chociaż to nie jest to samo, co bycie lekarzem, to jednak praca w supermarkecie w tej chwili jest bardzo ważna w kontekście pomagania społeczności – opisywał reprezentant Niemiec, który w żadnym wypadku nie liczył na taryfę ulgową. – Kilka razy zaczynałem pracę o 5:30, kiedy układałem towar na półkach, a kończyłem o 20:30, gdy zajmowałem się wózkami. Czasem musiałem stanąć przed sklepem i zorganizować wchodzących tam ludzi. W naszym sklepie każdy musi mieć wózek, aby zachować odpowiedni dystans od siebie. Musisz im to wyjaśnić, nawet jeśli chcą zakupić tylko kilka owoców. Moim zadaniem było także dezynfekowanie wózków.

Krawietz liczył, że uda mu się przebrnąć przez okres pracy w Lidlu anonimowo. To się jednak nie udało, bowiem został „spalony” przez dziennik Der Spiegiel. – Niektórzy z moich kolegów ze sklepu byli zszokowani, gdy się dowiedzieli, kim jestem. Właściwie, to jedną z najmilszych rzeczy, było ich poznanie. To mnie nauczyło, że każdy z nas ma swoją historię. 

28-latek zanim zaczął odnosić deblowe sukcesy w parze z Miesem miał za sobą sporo „chudych” lat. Najlepiej zobrazuje to fakt, że chociaż w swojej dotychczasowej karierze zarobił ponad jeden milion euro, to jednak połowę z tego zgarnął w 2019 roku. Wcześniej, przez dziewięć lat kariery, miał problem, aby wiązać koniec z końcem. Gdyby nie ostatnie sukcesy, to pracy w Lidlu zapewne nie traktowałby jako ciekawe doświadczenie, a jako możliwość przeżycia trudnego okresu.

***

Nie tylko Hurkacz. Kim jest Michałek, który grał w pokazówce na Florydzie?

Kevin Krawietz to nie jest jedyny tenisista, który z powodu braku zawodowych rozgrywek, postanowił znaleźć alternatywny zarobek. Podobnie zrobił jego starszy, choć mniej utytułowany rodak, Andre Begemann. Niegdyś 36. tenisista świata zabezpieczył się jednak odpowiednio wcześniej – najpierw, na początku XXI. wieku, na Uniwersytecie w Pepperdine ukończył prestiżowy kierunek Master of Buisness Administration, co przydało mu się w przyszłości. Reprezentant Niemiec od kilku jest właścicielem banku oraz placówki pocztowej w jego kraju. O ile zazwyczaj zajmował się zarządzaniem biznesem, tak w czasie pandemii zajął się najprostszymi czynnościami.

Kupiłem pocztę i bank w Niemczech. Chociaż zwykle jestem przyzwyczajony do prowadzenia działalności po stronie przedsiębiorcy, teraz pomagam ludziom z pierwszej ręki – jako kasjer i pośrednik. Jeszcze przed rozpoczęciem kariery tenisowej ukończyłem studia w Stanach Zjednoczonych, a następnie zacząłem budować własny biznes podczas gry. Robię to, aby zabezpieczyć się finansowo po zakończeniu tenisowej przygody, ale także w takich sytuacjach, jak ta. Polecam każdemu tenisiście spróbowanie różnych opcji – czy chodzi o pomoc społeczeństwu, czy o zarabianie na życie i bycie stabilnym finansowo – powiedział 35-latek, który w swojej karierze wygrał cztery turnieje ATP – ostatni raz miało to miejsce w 2014 roku w Gstaad.

Nie każdy jednak patrzył tak daleko w przód, jak Begemann, a tym bardziej nie każdy, a wręcz nikt, nie spodziewał się, że światowa pandemia zrobi z wielu tenisistów bezrobotnych. Amerykański zawodnik, Mitchell Krueger, wydaje się być zupełnie bezradny, przez co wpadł na pomysł, aby zapisać się do bezrobocia. Z logicznego punktu widzenia – dlaczego miałby tego nie zrobić, przecież stracił możliwość zarabiania, ale z drugiej strony – gdy rozgrywki trwały w najlepsze, to podobnie, jak obecnie – nie był nigdzie zatrudniony.

Aktualnie 195. tenisista świata próbował skontaktować się z Texas Workforce Commission w celu uzyskania zasiłku dla bezrobotnych, ale nieskutecznie. 26-latek uważa także, że obecna przerwa od rozgrywek spowoduje, iż wielu tenisistów nie wróci już do zawodowego sportu. Po prostu wybiorą zwykłą pracę. – Tenisiści szybko zdadzą sobie sprawę z tego, że nie przetrwają, nie zarabiając pieniędzy. Zdecydują się na pracę, którą uznają za tymczasową, ale potem sobie pomyślą: „Ej, żyje mi się dużo lepiej”. Skłamałbym, gdybym powiedział, że sam się nie zastanawiałem nad tym, co mógłbym robić – zdradził amerykański gracz.

Są też tacy, którzy najzwyczajniej w świecie nie muszą sobie zawracać głowy myślami do pracy. Ich jedynym problemem jest brak miejsca do trenowania, jak jeszcze do niedawna miało to miejsce w przypadku Arthura Reymonda. Aktualnie 588. tenisista świata wraz ze swoim ojcem postanowił wykorzystać wolny czas na odrestaurowanie ich prywatnego kortu. Całość prac zajęła im dwa tygodnie, ale efekty są naprawdę niezłe! Podobnego zadania podjął się polski tenisista, Mateusz Terczyński, który razem ze swoim ojcem od podstaw zbudowali przydomowy kort z zieloną mączką!

Świetna historia! 🥰Francuskie obostrzenia nie pozwalają na grę w tenisa na publicznych kortach, przez co tenisiści…

Opublikowany przez Serwisa nę zewnątrza – tenisowego boga Michałę Pochopnia Sobota, 9 maja 2020

 

]]>
http://serwisnazewnatrz.pl/praca-w-supermarkecie-starania-o-zasilek-nowa-rzeczywistosc-tenisistow/feed/ 0 998
Nie tylko Hurkacz. Kim jest Michałek, który grał w pokazówce na Florydzie? http://serwisnazewnatrz.pl/nie-tylko-hurkacz-kim-jest-michalek-ktory-gral-w-pokazowce-na-florydzie/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=nie-tylko-hurkacz-kim-jest-michalek-ktory-gral-w-pokazowce-na-florydzie http://serwisnazewnatrz.pl/nie-tylko-hurkacz-kim-jest-michalek-ktory-gral-w-pokazowce-na-florydzie/#respond Sun, 10 May 2020 11:33:16 +0000 https://serwisnazewnatrz.pl/?p=1008
Czytaj dalej...]]>
Jestem wręcz pewny, że w gronie osób czytających tego artykułu nie ma nikogo, kto nie byłby stęskniony za tenisem. Ostatnie tygodnie wzbudziły u nas taki głód, iż pewnie wielu z nas dałoby się pokroić nawet za mecze specjalistów od kortów ziemnych na trawie. Godzinami moglibyśmy oglądać rywalizacje Roberto Carballesa-Baeny z Hugo Dellienem czy Marco Cecchinato z Carlosem Berlocqiem. Dlatego nie dziwi fakt, że gdy tylko ogłoszono, iż Hubert Hurkacz weźmie udział w pokazówce UTR Pro Series wszyscy ruszyliśmy przed telewizory czy streamy i bacznie śledziliśmy jego poczynania. Tymczasem w ostatnich dniach nie był on jedynym Polakiem, który wziął udział w towarzyskim turnieju pokazowym za oceanem.

Drugim był Oskar Michałek. I tutaj przyznaję się bez bicia – poza tym, że to częsty sparingpartner wspomnianego wyżej Huberta Hurkacza, nie wiedziałem o nim zbyt wiele. To spowodowało, że natychmiast po jego występach w International Tennis Series w Bradenton skontaktowałem się z nim, aby najzwyczajniej w świecie pozwolić Wam oraz samemu sobie dowiedzieć się o nim więcej. Właśnie dlatego za kilka chwil przeczytacie naszą krótką rozmowę, w której tenisista z Nowego Sącza opowiedział o tym, jak wziął udział w imprezie, w której grał chociażby Pablo Lorenzi, Dominik Koepfer czy Mackenzie McDonald i co spowodowało, że na dobrą sprawę nigdy nie był nawet gościem w zawodowych rozgrywkach.

Michałek, które ostatnie dwa lata spędził w Alabamie, gdzie był studentem Uniwersytetu w Troy, w resorcie Saddlebrook jak dotychczas rozegrał trzy spotkania. W ramach International Tennis Series na zielonej mączce zmierzył się z trzema rywalami – po tie-breaku trzeciej partii przegrał z obecnie 341. na świecie, Michaelem Redlickim, oraz niegdyś 84. juniorem rankingu ITF, Stefanem Storchem. Zwycięstwo natomiast odniósł pewnie pokonując niezwykle doświadczonego i aktualnie notowanego na 150. miejscu w deblowym rankingu ATP – Jamesem Cerrettanim.

Michał Pochopień: W Polsce raczej nie jesteś zbyt rozpoznawalnym tenisistą. Pewnie wielu widzów, widząc Twoje nazwisko w stawce International Tennis Series, mogło być zdezorientowanych. Możesz coś powiedzieć o swojej tenisowej przeszłości?

Oskar Michałek: Myślę, że 10 lat temu byłem zdecydowanie bardziej rozpoznawalny, niż ma to miejsce obecnie. Teraz jednak będę miał czas, aby to zmienić! Pochodzę z Nowego Sącza. Pasję tenisową kontynuuje szczęśliwe do dzisiejszego dnia. Do 19. roku życia byłem zawodnikiem Sądeckiego Towarzystwa Tenisowego Fakro, którego jestem wychowankiem i któremu zawdzięczam wszystko. Nie tylko samemu klubowi, ale także trenerom, którzy niesamowicie przyczynili się do mojego tenisowego rozwoju. Przy okazji chciałbym wszystkim podziękować i gorąco pozdrowić! W młodszych kategoriach wiekowych byłem czołowym tenisistą Polski jak i w Europie. Sytuacja się na tyle zmieniła, że niefortunnie spotykały mnie kontuzje i musiałem obrać inną drogę życiową. Po skończeniu liceum wyjechałem do Wrocławia na dwa lata, gdzie studiowałem na uczelni AWF, zarabiałem na zawodzie trenerskim oraz pomagałem sparingowo polskim tenisistom. Po dwóch latach wyleciałem z Polski, by kontynuować swoją uczelnianą przygodę, jak i rywalizować w tenisowych rozgrywkach uczelnianych w amerykańskiej pierwszej dywizji. Szczęśliwie w tym tygodniu, dzięki pomocy oraz codziennej miłości czy wiary moich rodziców i całej rodziny, zastałem dnia ukończenia szkoły. Zostałem absolwentem Troy University w Alabamie.

W stawce International Tennis Series w Bradenton znaleźli się między innymi tacy tenisiści, jak Paolo Lorenzi, Dominik Koepfer, ale także wielu graczy, którzy z powodzeniem rywalizują na poziomie ATP Challenger Tour. Jaka jest geneza Twojego występu w tym turnieju, bo przecież sam na koncie masz zaledwie kilka zawodowych spotkań?

Wielu zawodników, którzy nie posiadają rankingu ATP, ale prezentują wysoki poziom, mają okazję brać udział w tym turnieju. Sporo tenisistów, którzy grają w International Tennis Series, to studenci z amerykańskich uczelni. Stworzono przyjazny system meczowy, który pozwala na przywrócenie nam tenisowej aktywności za sprawą treningowych meczów. Przy okazji tenis znów można oglądać w telewizji. Szczerze mówiąc znajomość wpływowych osób, trenerów akademii, czy moja obecność w resorcie Saddlebrook pomogła mi w tym występie.

Sam w jakiś sposób zgłosiłeś się do tej rywalizacji?

Nie, zostałem zgłoszony przez trenerów Akademii Saddlebrook – zresztą podobnie, jak większość tenisistów.

Jak wygląda organizacja takiego turnieju zza kulis?

Organizacja turniejowa jest znakomita i bardzo płynna. Dzień wcześniej otrzymujesz telefon z zawiadomieniem o twoim uczestnictwie w następnym dniu rozgrywek. Mecze rozgrywane są w grupach do dwóch wygranych setów do czterech gemów. Dziennie możesz zagrać najwięcej trzy mecze. Zawodnicy sami sobie sędziują, serwujący podaje swoimi oznaczonymi piłkami, a jedna kamerka nagrywa mecze, które są transmitowane na ESPN. Zawody cieszą się popularnością w telewizji, a my zawodnicy jesteśmy zadowoleni, że możemy rywalizować ponownie. Prosto, bezpiecznie, przyjemnie, ale z dużym rozmachem.

Tajemnicą nie jest, że tenisiści w pandemii koronawirusa znaleźli się w trudnej sytuacji, bo nie mogą zarabiać pieniędzy. Z tego powodu mam oczywiste pytanie – czy startując w zawodach w resorcie Saddlebrook można liczyć na zastrzyk gotówki?

Organizatorzy turnieju zadbali o zapewnienie stałej, dziennej nagrody pieniężnej dla zawodników za udział w meczach. Jeśli uda Ci się wygrać, to możesz liczyć na dodatkowy bonus z ich strony. Poddawać się nie można, a każdy walczy do ostatniej piłki, bo mamy małą zachętę.

W Bradenton jak dotychczas rozegrałeś trzy meczem, w każdym z nich prezentując niezły tenis. Owszem, nadal to jedynie turniej pokazowy, ale równa rywalizacja z dużo bardziej rozpoznawalnymi i utytułowanymi rywalami musi być świetną motywacją. Zastanawiałeś się, czy po zakończeniu studiów widzisz swoją przyszłość w zawodowym tenisie?

Na ten moment mam za sobą jeden dzień meczowy w International Tennis Series. W przyszłym tygodniu będę miał kolejną okazję sprawdzenia się na tle dobrych rywali. Co do mojej przyszłości to na pewno taka myśl przeszła mi przez głowę. Jeszcze jednak nie podjąłem decyzji, ale wiem, że będę wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję, aby z dobrej strony pokazać się w profesjonalnym tourze.

Wróćmy do przeszłości – czy to tylko kontuzje, o których wspomniałeś, spowodowały, że tak naprawdę przeszedłeś obok zawodowych rozgrywek, rozgrywając tam zaledwie kilka meczów parę lat temu?

To kontuzje głównie przyczyniły się do tego, iż musiałem podjąć decyzje o zawieszeniu trenowania oraz wyjazdów. Dodatkowo po 18. roku życia brakowało mi środków na turniejowe wyjazdy.Następnie podjąłem decyzję o zakończeniu dwuletniej przygody z „trenerką” i wybrałem  się w podróż zza ocean by kontynuować tenisową przygodę. To była właściwa i prawidłowa decyzja, która otworzyła mi życiowe drzwi na wiele sposobów. Kontuzje minęły, gdy stałem się bardziej świadomy ich powstawania, oraz poznałem fizjoterapeutów, którzy mnie nauczyli jak im przeciwdziałać. Od 19. roku życia jestem zdrów jak ryba, ponieważ zdałem sobie sprawę, jak ważna jest potreningowa czy pomczowa regeneracja, której teraz codziennie pilnuje.

Spowiedź tenisisty

]]>
http://serwisnazewnatrz.pl/nie-tylko-hurkacz-kim-jest-michalek-ktory-gral-w-pokazowce-na-florydzie/feed/ 0 1008
Spowiedź tenisisty http://serwisnazewnatrz.pl/spowiedz-tenisisty/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=spowiedz-tenisisty http://serwisnazewnatrz.pl/spowiedz-tenisisty/#respond Sun, 03 May 2020 09:47:06 +0000 https://serwisnazewnatrz.pl/?p=1002
Czytaj dalej...]]>
Pierwotnie wypowiedzi Adriana Andrzejczuka miały znaleźć się w zupełnie innym artykule. Artykule, który pierwotnie mieliście czytać właśnie teraz, ale ostatecznie wyszło tak, że słowa polskiego tenisisty tak bardzo złapały mnie za serducho, iż postanowiłem skupić się na tym, co on miał nam do przekazania. Choć Adrian uważa, że to jedynie obiektywnie powiedziane kilka zdań, to dla mnie jest to bardzo emocjonalne przedstawienie sytuacji z perspektywy tenisisty. Tenisisty, który mimo, iż ukochanemu sportu poświęca całe życie, to jednak koniec końców sam nie uważa, aby mógł się nazwać zawodowcem.

Za każdym razem, gdy wrzucam na bloga czy fanpage post mówiący o problemach tenisistów z – używam tego określenia bardzo często – tenisowych peryferii – to zawsze spotykam się z pewnym schematem komentarza: „przecież nikt im nie każe tego robić, to ich wybór”. Wówczas sobie myślę: „K*rwa, a Wy nie macie marzeń?!” Nie zrozumie sytuacji tenisistów ten, który nigdy w życiu niczego nie pragnął. Który nigdy nie postawił przed sobą celu. Przecież to nie są ludzie, którzy w swoim życiu nie widzą nic poza zieloną piłeczką. Oni bardzo dobrze zdają sobie sprawę z tego, że wielu z nich zostanie odprawionych z kwitkiem i jeśli zostaną w tenisie, to w najlepszym przypadku będą szkolić dzieciaki w lokalnym klubie, albo udzielać lekcji dzianym amatorom. Mimo to marzą. Stawiają wszystko na jedną kartę i mimo wszelkich przeciwności chcą dać sobie jeszcze jedną szansę. Kolejną i kolejną. To, co przeczytacie poniżej, nazwałem „Spowiedzią tenisisty”. Jest to historia jednego z wielu, pod którą jednak z pewnością mogłoby się podpisać spore grono innych tenisistów.

Tyle ode mnie. Teraz głos oddaję Adrianowi Andrzejczukowi.

W pierwszej kolejności chciałbym podziękować za zaproszenie do wspólnej dyskusji. Rozmowy z Tobą to dla mnie czysta przyjemność. Zanim przejdziemy do poważniejszych tematów, chciałbym zaznaczyć, że w tym momencie, mimo tego, iż jestem w rankingu ATP, nie jestem zawodowym tenisistą, ani nigdy nie byłem liczącym się graczem w zawodowym tourze. Byłem jednym z wielu, który podążał za marzeniami. Uważam, za to, że mam spory bagaż doświadczeń. Nie zdobyłbym go, gdybym często nie ryzykował – co ma swoje pozytywy, jak również negatywy.

Moja „pandemia” tak naprawdę zaczęła się już rok temu. W momencie, kiedy miałem życiowa formę – gdy wydawało się, że czeka mnie naprawdę dobry sezon i byłem przekonany, że takowy on będzie, to musiałem się poddać operacji (a dokładnie to dwóm, bo pierwsza okazała się niewypałem i tylko bardziej skomplikowała sytuację). Była to operacja, która kosztowała mnie 25 tysięcy złotych. Oczywiście nie wliczam w to wielu wizyt lekarskich, które odbyłem, czy rehabilitacji. Będąc jednym z najlepszych polskich zawodników nie dostałem nawet głupiej wiadomości od Polskiego Związku Tenisowego, w której ktoś życzyłby mi szybkiego powrotu do zdrowia. Tak, jakbym nie istniał. I na tym bym zakończył temat rzeczywistego wsparcia dla zawodników w tamtym okresie. Wyżej wymieniony koszt, dla przeciętnego gracza z ósmej, czy dziewiątej setki rankingu ATP, jest nie do sfinansowania. I tutaj tak naprawdę można by było postawić kropkę. Nikt, kto nie może liczyć na wsparcie rodziny, czy sponsorów, sobie z tym nie poradzi. Ja jednak, dzięki temu, że mam wspaniałą rodzinę, która mnie wspiera i nadal posiadam ogromną chęć wspinania się po szczeblach rankingu ATP, zdecydowałem się na jedną, a później drugą operację, a potem kilkumiesięczną rehabilitację.

Wówczas zaczęły się kolejne schody, bo tak naprawdę masz dwie opcje jako sportowiec, który jest uziemiony: leżeć w domu, oglądać filmy, grać w FIFĘ, chodzić czasami na rożnego rodzaju zabiegi oraz wizyty do fizjoterapeuty, Albo wykorzystać jakoś produktywnie ten czas i wciąż się w jakiś sposób rozwijać, tym bardziej jeżeli nie jesteś szczęściarzem i nie stać Cię na leżenie w domu. Ja ten czas wykorzystałem na krytyczną refleksję. Rocznikowo miałem 23 lata, małą córeczkę, rodzinę. Trzeba zacząć zarabiać pieniądze – pomyślałem. Na szczęście moja rodzina prowadzi działalność turystyczną, więc wykorzystałem swoją znajomość języków, umiejętności obcowania z ludźmi i zacząłem pracować na recepcji oraz jako konsjerż. Równocześnie rehabilitowałem się po operacji. Po pięciu miesiącach praży w branży turystycznej odkryłem w sobie naprawdę dobrego sprzedawcę. Zacząłem studiować nową pracę tak samo, jak studiowałem tenis. Szło mi na tyle dobrze, że myślałem o otwarciu własnej działalności gospodarczej – wycieczki turystyczne dla emerytów z Niemiec. Brzmi śmiesznie, ale gdy porównywałem wysiłek wkładany w tenis, do tego, co obecnie robiłem i jakie za to miałem wynagrodzenie, to był to dla mnie śmiech na sali. Zaznaczam, ze cały czas pilnowałem rehabilitacji, starałem się chodzić regularne na siłownie oraz zwiększać zakres ruchu. Trzymałem się wytycznych doktora. Szło wszystko cacy, biodro się poprawiało, ja miałem w końcu zrobione prawo jazdy. Do tego kontynuowałem studia i wszystko jakoś się układało.

Wtedy wybuchła pandemia, a najbardziej na niej ucierpiała branża turystyczna. Znów, gdy wszystko zaczęło się układać, coś musiało się wysypać. Dejavu. Znów zero, tylko tak, jak mówię mam farta, ze jestem z rodzina i nie spadnę na kostkę brukową tak jak wiele osób właśnie spadło. Musicie zrozumieć, że będąc tenisista, który nie ma zaplecza finansowego i doznaje kontuzji, a koronawirus jest właśnie pewnego rodzaju kontuzją, która dotknęła wszystkich, to jest się w czarnej dupie, że tak powiem. Leżysz, myślisz, że opcje Ci się skończyły, bo przecież tylko to umiesz robić, całe życie tylko to robisz i na innych rzeczach się nie znasz, łapie cię depresja lub różne inne problemy mentalne ci zaczynają dogryzać. Jest lipa krótko mówiąc. I nie mówię tutaj akurat o sobie. Jeżeli chodzi o moja osobę, to tak jak mówiłem, nie lubię siedzieć na dupie i nie mam odłożonej bańki na koncie, a też pieniądze same do mnie nie przyjdą. W czasach pandemii wpadłem na pewien pomysł i uczę się znów kolejnej nowej branży – przetwórstwa mięsnego. Wczoraj wędziłem szynkę i płukałem świńskie jelita do zrobienia kiełbas. Po raz kolejny przechodzę prze to samo, kolejne dejavu. Cały czas chce wrócić do grania, chodzę na treningi, staram się poprawić stan biodra, ale nadal nie mogę trenować na sto procent.

Także wracając do tematu pandemii i tenisistów spoza TOP 200 ATP to wcale się nie dziwię, że większość szuka normalnej roboty, nawet bym powiedział ze spora cześć tenisistów już wcześniej musiała sobie dorabiać za sprawą dodatkowej pracy. Bo grając w tenisa zawodowo musisz zaakceptować to, że tylko niewielki procent graczy zarabia na tym sporcie, reszta ponosi straty. Straty te są bardzo bolesne – nie masz kasy na opłacenie mieszkania, dlatego tez większość z nas mieszka u rodziców, albo wynajmuje skromny pokoik za kilka set złotych. Albo w ogóle nie ma miejsca zamieszkania, tylko jeździ z turnieju na turniej, żeby więcej pieniędzy zostało w kieszeni. Tylko dopiero teraz robi się o tym coraz głośniej. My się przyzwyczailiśmy do tej pewnego rodzaju patologii i po prostu kochamy ten sport (przez duże „S”) i bardzo wiele on nas uczy. Uczy nas rzeczy bezcennych. Ja również uwielbiam tenis i to najlepiej robię, dlatego mam nadzieję, że zdrowie dopisze i w lato wrócę do rozgrywek, o ile będzie do czego wracać.

Pozdrawiam i do zobaczenia na kortach, Adrian.

***

To jest walka o przetrwanie. Tenisiści robią różne rzeczy, aby przeżyć

]]>
http://serwisnazewnatrz.pl/spowiedz-tenisisty/feed/ 0 1002
Łatwiej byłoby mi się przebić do czołówki ATP nie wygrywając tych imprez wielkoszlemowych http://serwisnazewnatrz.pl/latwiej-byloby-mi-sie-przebic-do-czolowki-atp-nie-wygrywajacy-tych-imprez-wielkoszlemowych/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=latwiej-byloby-mi-sie-przebic-do-czolowki-atp-nie-wygrywajacy-tych-imprez-wielkoszlemowych http://serwisnazewnatrz.pl/latwiej-byloby-mi-sie-przebic-do-czolowki-atp-nie-wygrywajacy-tych-imprez-wielkoszlemowych/#respond Sun, 26 Apr 2020 09:14:54 +0000 https://serwisnazewnatrz.pl/?p=984
Czytaj dalej...]]>
Aktualnie w pierwszej „100” rankingu ATP plasuje się zaledwie sześciu tenisistów urodzonych w 1994 roku. Są to Lucas Pouille, Dominik Koepfer, Gregoire Barrere, Jordan Thompson, Thiago Monteiro oraz Gianluca Mager. Tymczasem, gdyby ktoś w 2012 roku zapytał o to, kto z 18-latków ma największe szanse na zrobienie kariery, w większości odpowiedź byłaby taka sama. Filip Peliwo. Kanadyjczyk, który we wcześniej wspomnianym roku zagrał w czterech finałach juniorskich turniejów wielkoszlemowych, a dwa z nich wygrał (Wimbledon i US Open), jak dotąd jednak nie miał okazji zadomowić się w największych turniejach. Porozmawiałem z nim właśnie o tym, co mu w tym przeszkodziło, ale także o jego związkach z Polską, o których mogliście nie mieć pojęcia. A te są bardzo duże!

Michał Pochopień: Zacznijmy od kwestii, która mnie najbardziej intryguje. Filip Peliwo – Polak reprezentujący Kanadę czy Kanadyjczyk o polskich korzeniach? Możesz także przedstawić historię Twojej rodziny, bo z tego, co się dowiedziałem, jest ona bardzo związana z naszym krajem.

Filip Peliwo: Ja jako jedyny z mojego rodzeństwa urodziłem się w Kanadzie, bo mój brat i siostra przyszli na świat w Polsce. Moi rodzice pochodzą z Krakowa oraz z Zakopanego. Czuję się Kanadyjczykiem, bo tutaj przyszedłem na świat, ale przez to, że moja rodziny jest z Polski, to też czuję się Polakiem. Powiedziałbym, że trochę Kanadyjczyk i Polak. Nie mogę powiedzieć, że albo to, albo to.

Myślałeś kiedykolwiek o reprezentowaniu Polski? Ktoś z naszego związku kontaktował się z Tobą?

Gdy miałem 14 lat i brałem udział w Orange Bowl, to poznaliśmy, hmm, jeśli pamiętam dobrze to był to Maciej Synówka, który reprezentował polską federację. Rozmawialiśmy z nim o mojej potencjalnej grze dla Polski, bo trochę ciężkie były moje relacje z rodzimym związkiem. Pojawiło się kilka opcji, aby Polski Związek Tenisowy mi pomógł, ale Tennis Canada zaczęło się bardziej angażować, przez co łatwiej było mi zostać tutaj i reprezentować kraj, w którym się urodziłem. Poza tym, to także większa federacja.

Jakie są Twoje stosunki z Polską? W końcu płynnie mówisz po polsku, bywasz w naszym kraju.

Moi rodzice akurat wrócili do Krakowa, dlatego bywam tam często. Od czasu, gdy byłem dzieciakiem, podróżowałem tam kilka razy. W Polsce mam jeszcze dziadków oraz babcie. Natomiast kuzyni, ciocie i inny wujek są w Kanadzie czy w Szwecji.

Peliwo wraz z 95-letnim dziadkiem w Krakowie

Jeśli nie zawiódł mnie research, to jeszcze nigdy nie grałeś w polskim turnieju. Skontaktować się z organizatorami polskich challengerów, w sprawie dzikich kart dla Ciebie? Mogę szepnąć kilka miłych słów! (śmiech!), w końcu kilka takich imprez mamy!

Od zawsze chciałem zagrać w Polsce, ale po prostu Wasze turnieje ATP Challenger Tour odbywają się na clayu, a ja na tej nawierzchni ostatnio gram mało! Plan był taki, że spróbowałbym zagrać w Polsce w tym roku, ale przez ten wirus pewnie to się nie stanie. Kiedyś jednak na pewno zagram – byłoby fajnie!

Po tym, jak w 2012 roku zagrałeś w finale każdego turnieju wielkoszlemowego, a dwa z nich wygrałeś, określono cię mianem wielkiego tenisisty. Jak z perspektywy czasu traktujesz te osiągnięcia? Pomogły Ci one w dalszej karierze, czy raczej przeszkodziły i stworzyły tylko dodatkową presję?

Myślę, że te osiągnięcia w rozgrywkach juniorskich w jednej stronie mi pomogły, bo dzięki temu miałem przed sobą parę opcji, miałem okazję pracować z dobrymi trenerami, ale przez to także borykałem się z ogromną presją. Choć dziwnie to zabrzmi, to łatwiej byłoby mi się przebić do czołówki ATP nie wygrywając tych imprez wielkoszlemowych. Próbuję za bardzo nie myśleć, co by było gdyby. Tak naprawdę, to po prostu trzeba pracować i starać się jak najwyżej dojść w rankingu.

Co wówczas czuł 18-letni Filip Peliwo? Myśli pewnie sięgały największych turniejów świata, batalii z największymi gwiazdami naszego sportu.

Na pewno myślałem, że trochę szybciej osiągnę poziom czołówki, że minie jedynie parę lat i będę grać w największych turniejach. Sądziłem też, że będę wyżej w rankingu ATP, przynajmniej taki był plan. Z tyłu głowy jednak miałem świadomość, że może to zająć więcej czasu. Tak też było w juniorach, gdzie też od samego początku nie odnosiłem dobrych wyników, musiałem się przebić.

Wiem, że dojdę do momentu, kiedy regularnie będę rywalizować w najważniejszych rozgrywkach. Po prostu potrwa to trochę czasu – wiedziałem, że sukces nie nadejdzie od razu po zakończeniu zmagań w juniorach.

Jako tenisista, który przeżył to na własnej skórze, uważasz, że określanie wielkimi talentami tenisistów czy tenisistek, którzy wygrali juniorskie wielkie szlemy, jest słuszne? Czy może jednak triumf w takich zawodach niekoniecznie jest miarodajny?

Dobre rezultaty w juniorskich turniejach, szczególnie, gdy mowa o wygrywaniu Wielkich Szlemach, to wiadomo, że mowa o dobrych zawodnikach i zawodniczkach. Trudno jednak powiedzieć, czy uda im się przebić do najważniejszych turniejów i jak długo im to zajmie.

A gdybyś mógł odbyć podróż w przeszłość i porozmawiać z 18-letnim Filipem, to co powiedziałbyś mu po 2012 roku, kiedy wygrał dwa turnieje wielkoszlemowe i zagrał w dwóch kolejnych finałach?

Ciężko powiedzieć, co bym sobie wtedy powiedział. Pewnie, że muszę się przygotować, iż przebicie do touru zajmie sporo czasu. I, że nie ma co się podniecać kilkoma dobrymi rezultatami i nie mogę sobie pozwolić na utratę koncentracji. Po prostu, aby trzymać drogę.

Peliwo po wygraniu juniorskiego US Open w 2012 roku

Mówisz o tym, że jesteś pewny, że prędzej czy później wejdziesz do TOP 100 i ATP Tour – nie ma w tym nic oryginalnego, bo nie znam tenisisty, który nie powiedziałby tego samego. W przeszłości grałeś już z tenisistami z tej grupy i bilans masz nie najgorszy – sześć wygranych i 11 porażek. Gdybyś jednak miał wybrać jeden, największy argument, przemawiający za tym, że stać cię na bycie częścią TOP 100, to co by to było?

Myślę, że od zawsze generalnie wiem, jaki mam poziom, jak dobrze gram i jak sobie radzę z wyżej notowanymi zawodnikami. Wygrałem przecież z Matteo Berrettinim, gdy on się przebił do TOP 100, wcześniej z Jarkko Nieminenem i innymi solidnymi tenisistami. Mam potencjał, aby tam być, ale przebicie się jest ciężkie. Rozmawiałem zawodnikami, którzy byli, albo są w TOP 100 i wszyscy są zgodni. Przebicie się do tego grona, to najtrudniejsza część zadania. Gdy już tam jesteś, to jest trochę łatwiej, bo więcej punktów dostajesz za każdy start. Wiem, co potrzebuję, aby tam dojść, teraz po prostu trzeba to zrobić.

Patrząc na Twoja karierę, to dużo w niej wzlotów i upadków. Gdy wydawało się, że stabilizowaleś swoją pozycje w TOP 200-300, przytrafiały ci się serie porażek, które kosztowały cię spore spadki w rankingu ATP. Czy problemem jest tylko brak regularności czy miały na to wpływ inne sprawy?

Przed laty miałem kilka kontuzji, do tego dochodziły zmiany trenerów. Po prostu dużo rzeczy się zmieniało w mojej grze, a także w moim życiu. Przez to, przez przynajmniej kilka lat, trudno było mi trzymać regularność i spadło mi confidence (pewność siebie). Przez to zdarzyło się przegrać kilka meczów, których nie powinno się przegrać. Wygrywam mecze z rywalami z TOP 100, a później przegrywam z spoza TOP 400, choć nie mówię, że tacy tenisiści nie potrafią grać.

Jako doświadczony tenisista jesteś zadowolony z tego, co osiągnąłeś? Czy 161. miejsce na świecie, które zajmowałeś w najlepszym okresie swojej kariery i jeden wygrany turniej ATP Challenger Tour nie powoduje u Ciebie spełnienia?

Na pewno nie mogę powiedzieć, że 161. miejsce na świecie, które zajmowałem, to pozycja, w której chciałbym być. Od zawsze marzyłem o byciu numerem jeden, czy graniu w imprezach wielkoszlemowych i wygrywaniu z najlepszymi zawodnikami. Oczywiście, cieszyłem się, gdy osiągnąłem najwyższą pozycję w karierze, ale nie mogę powiedzieć, że osiadłem na laurach i powiedziałem, że zrobiłem to, co chciałem zrobić. Na pewno chciałbym przebić się do pierwszej setki rankingu ATP. To jest bariera, za którą wygrywa się większe pieniądze, można grać w najważniejszych turniejach. Wówczas można mówić o naprawdę profesjonalnym poziomie. ATP Challenger Tour również stoi na wysokim poziomie, rywalizacja jest wyrównana, ale nie można powiedzieć, że można tam dobrze zarabiać. Gdy zajmowałem 161. miejsce to troszkę więcej zarabiałem, niż wydawałem na podróże i hotele. Wiadomo, że pieniądze to nie wszystko, ale zawsze łatwiej jest grać, gdy nie czuje się presji związanej z pieniędzmi. Gdy wiesz, że przegrasz w pierwszej rundzie, czy nie masz najlepszego turnieju, to ze spokojem możesz opłacić wszystkie wydatki. Na pewno chcę osiągnąć wyższe, wyższe.. osiągnięcia? Sorry, dawno nie rozmawiałem poważnie po polski, dlatego teraz szukam odpowiednich słów! (śmiech) Na pewno, ciągle wspominane 161. miejsce to nie jest to, co chciałbym wspominać po zakończeniu kariery.

Jak na Twoje życie wpłynęła obecnie panująca na świecie sytuacja? Wielu tenisistów znalazło się w tarapatach, a cały świat, także ten tenisowy, już nigdy nie będzie taki sam. Jakie zmiany – gdy sytuacja zostanie opanowana – będą według Ciebie najpoważniejsze?

Świat nigdy nie będzie taki sam. Czy ten codzienny, czy ten tenisowy. Z tego co czytałem, to będziemy musieli mieć, hmm – nie pamiętam, jak to się mówi – vaccination.

Szczepionka.

Tak! Słyszałem, że bez tego nie będziemy mogli grać. Nie wiemy jednak, kiedy doktorzy będą mieć szczepionkę. To może trwać parę miesięcy, a nawet i rok. W międzyczasie nie wiem, co będziemy robili. Ja osobiście staram się trenować fizycznie, bo w tenisa nie da się grać, bo korty są zamknięte. Po prostu musimy czekać, kiedy odbędą się turnieje. Nie możemy zarabiać, a przecież mamy codziennie wydatki. Ciężka sprawa, nie tylko dla tenisistów. Naprawdę nie mam pojęcia, jak wszystko będzie wyglądało, gdy wrócimy do rywalizacji. Spodziewam się wielu zmian.

Synonim zmarnowanego talentu

Temat szczepionki jest często poruszany przez tenisistów, ale nie wszyscy są do tego przychylnie nastawieni. Novak Djokovic przyznał, że nie jest za takim rozwiązaniem. Dopuszczasz do siebie myśl, że w 2020 roku nie będzie już zawodowych rozgrywek, a pozostaną tylko krajowe ligi? W końcu tenis to na tyle międzynarodowy sport, ze przemieszczanie się z kraju do kraju to wręcz codzienność. A nie wyobrażam sobie sytuacji, gdy Tour zostanie wznowiony, ale nie każdy tenisista będzie mógł grać, bo np. w jego kraju nadal panuje koronawirus.

Djokovic nie jest pewny, czy będzie chciał się zaszczepić, ale ja uważam, że trzeba będzie to zrobić. Sytuacja jest trudna i szczepionka będzie potrzebna, aby tour mógł funkcjonować. Tak jak mówisz – nawet, jak jeden zawodnik będzie zarażony, to wszyscy mają problem. Nie zdziwię się, jeśli tour się zmieni i więcej będzie krajowych zawodów, i będzie to normalnością w przyszłości.

Djokovic, Federer i Nadal zamierzają zorganizować akcje, w której tenisiści notowani na miejscach 250-700 w rankingu ATP dostaną pomoc finansowa w postaci 10 tysięcy dolarów. Na Twoim przykładzie, jeśli wszystko dojdzie do skutku, jakie znaczenie miałaby taka kwota? Bo w końcu należy się ona także tobie – jesteś notowany w czwartej setce.

Na pewno ta akcja pomoże zawodnikom. Dla mnie byłaby to spora pomoc, bo tak, jak mówiłem – nie zarabiałem dużo, nawet grając w lepszych turniejach. Ostatnio też nie miałem dobrej passy, więc pewnie więcej wydawałem, niż zarabiałem.

Na jak wiele może pozwolić ci wspomniane 10 tysięcy dolarów, które maja dostać tenisiści z pozycji 250-700. Na ile tygodni spędzonych w tourze pozwoliłby ci zastrzyk takiej kasy?

Wszystko zależy od tego, gdzie bym grał. Ale gdybyśmy uznali, że gramy turnieje rangi ATP Challenger Tour w Kanadzie i miałbym opłacone hotele albo mieszkałbym u znajomych, to 10 tysięcy dolarów wystarczyłoby na całe lato. Jeśli chciałbym polecieć do Azji, czy Europy, to pieniędzy starczyłoby na dwa miesiące. Ale to zależy. Wszystko się może zmienić, bo czasem loty, tak samo, jak hotele, są droższe albo tańsze.

Należy się spodziewać, że wielu tenisistów, którzy regularnie rywalizowali w rozgrywkach ATP Challenger Tour, czy ITF Futures, nie zobaczymy już na zawodowych kortach? Tacy tenisiści raczej nie mieli okazji do odłożenia pieniędzy, a każdy kolejny tydzień bez gry wręcz zmusza ich do szukania innego zajęcia, aby pozyskać środki na życie.

Na pewno może się okazać tak, że dużo zawodników z Futuresów, czy Challengerów przestaną grać w tenisa. To jest ogromny wydatek, aby dojść do TOP 100 albo TOP 150 na świecie. Jestem praktycznie pewny tego, że wielu było takich, którzy nie mogli odłożyć pieniędzy i teraz nie będą mogli wrócić do rozgrywek. Bo, aby wrócić i znowu grać, to potrzeba przynajmniej 10 tysięcy dolarów albo euro. To będzie trudne dla wielu tenisistów i tenisistek.

Czysto hipotetycznie, dając się ponieść wyobraźni. Gdybyś miał wyjść na kort po raz ostatni i mógł wybrać swojego rywala. Kto by to był?

Myślę, że. jakbym mógł brać rywala na swój ostatni mecz, to byłby to ktoś taki, jak Djoković, Nadal czy Federer. Z Federerem czy Nadalem rozegralibyśmy naprawdę super mecz. Oni niesamowicie walczą, to dwaj najlepsi zawodnicy w historii. To byłoby świetne doświadczenie, aby zobaczyć, jak moja gra, mam nadzieję, że w najlepszej odsłonie, wyglądałaby na ich tle!

Wielu tenisistów ten rok zakończy z ogromnym minusem, ale musimy jakoś to przeżyć

]]>
http://serwisnazewnatrz.pl/latwiej-byloby-mi-sie-przebic-do-czolowki-atp-nie-wygrywajacy-tych-imprez-wielkoszlemowych/feed/ 0 984
Synonim zmarnowanego talentu http://serwisnazewnatrz.pl/synonim-zmarnowanego-talentu/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=synonim-zmarnowanego-talentu http://serwisnazewnatrz.pl/synonim-zmarnowanego-talentu/#comments Sun, 19 Apr 2020 09:42:54 +0000 https://serwisnazewnatrz.pl/?p=975
Czytaj dalej...]]>
Jeśli się nad tym głęboko zastanowimy, to więcej jest zmarnowanych talentów tenisowych, niż tych, które faktycznie spełniły oczekiwania. Ile jest w tym prawdy? Trudno ocenić. Współczesny świat – bez znaczenia w jakiej dziedzinie – przyzwyczaił nas do tego, że łatwiej działać jest tym, którzy mają ten komfort i mogą pracować w spokoju, bez towarzyszących temu oczekiwań. Tymczasem w czarnej dupie są ci, którzy od zawsze są na świeczniku i śledzi się każdy ich ruch. Wykorzystuje się każde ich potknięcie, aby wbić szpilkę, zacytować słowa, które zostały wypowiedziane wcześniej, a teraz nie mają odniesienia w rzeczywistości. W takiej sytuacji przez wiele lat zawodowej kariery znajdował się Donald Young – tenisista, który już w wieku 14 lat został określony dzieciakiem, który może przywrócić Amerykanom świetlane czasy Pete’a Samprasa, Andre Agassiego, Michaela Changa czy Jima Couriera. Tenisista, który wpadł w sidła wczesnego sukcesu. Sukcesu, który uniemożliwił mu późniejsze wejście na szczyt.

Jest 2004 rok. Program Trans World Sport zamierza znaleźć kolejnego zdolnego nastolatka, który za kilka lat stanie się kimś wielkim. W przeszłości mieli do tego nosa – tuż przed zaprezentowaniem bohatera tego odcinka chwalą się, że jako pierwsi dali światu szansę na poznanie Tigera Woodsa, Sereny i Venus Williams, Lebrona Jamesa, czy francuskiego piłkarza Thierry’ego Henry’ego. Kolejnym młodzieńcem, który dołączy do tego grona, ma być 14-letni Donald Young.

Chcę wygrać każdy turniej wielkoszlemowy więcej niż jeden raz – to pierwsze słowa Younga do kamery Trans World Sport. Ponad 15 lat po tej obietnicy wiemy już, że nie wszystko poszło po jego myśli, a ta obietnica brzmi, jak żywcem wyciągnięte z działu fantastyka.

Scenariusz doskonały

Donald Young Jr. nie pamięta swoich początków z tenisem, ale jego rodzice, zresztą fanatycy tego sportu, którzy poznali się podczas amatorskiego turnieju, robili wszystko, aby ich syn na korcie spędzał jak najwięcej czasu. I tak już w wieku trzech lat nie miał problemów z rozgrywaniem wymian, a mając 10 lat miał okazję stanąć na jednym boisku z wielkim Johnem McEnroe, który wtedy powiedział: – To pierwsza osoba, jaką widziałem, która ma takie ręce do tenisa, jak ja. Tenisista dorastający w południowej części Chicago nie miał sobie równych w kategorii wiekowej, w której rywalizował. Szybko zauważyli to jego sponsorzy – Nike i Head – którzy namówili go i jego rodziców, aby ten w wieku 14 lat przyjął status profesjonalisty. To wydarzenie nie przeszło bez echa, bowiem wówczas przecież robiono wiele, aby uniknąć wczesnego wejścia dzieciaków w wielki sport i zachęcano, by dać im jeszcze kilka lat rywalizacji w juniorskich rozgrywkach.

Young, poza ogromnym talentem i „tym czymś”, co można było od razu dostrzec w jego grze, wyróżniał się też byciem. Ze względu na kolczyki i czapeczkę, która dodawała mu dojrzałości, miał być kimś, kto sprawi, iż męski tenis zyska nowy wygląd. Coś na wzór jeansowych spodenek Agassiego, czy pirackich bermudów Rafaela Nadala, które dodawały temu sportowi kolorytu.

Ekscentryczny wygląd i potencjał to jednak nie wszystko, co Young miał do zaoferowania. Po tym, jak w 2004 roku, jeszcze jako 14-latek, rozegrał swoje pierwsze mecze na zawodowym poziomie (w turnieju ITF oraz eliminacjach do imprezy ATP w Los Angeles), rok później okazał się najlepszy podczas juniorskiego Australian Open, tym samym stając się najmłodszym zawodnikiem, który wygrał tego typu turniej, oraz który wdrapał się na pierwsze miejsce rankingu ITF.

Świetne wyniki, wyśmienite warunki do rozwoju, wzięcie go pod skrzydła agencji IMG, wsparcie od marek wiele znaczących na rynku tenisowym. Scenariusz doskonały, prawda?

Zawodowe początki

Young bardzo szybko zderzył się z rzeczywistością, która – jak później się okazało – czekała na niego w zawodowym tourze. Amerykanin w 2005 roku dostał kilka okazji sprawdzenia się na poziomie ATP. Na kort, dzięki uprzejmości organizatorów, którzy przyznawali mu dzikie karty, w tych rozgrywkach wyszedł dokładnie siedem razy i wszystkie mecze przegrał bez walki. W tym sezonie dwa razy zaznał smaku zwycięstwa, jednak nikogo to nie obchodziło, bo miało to miejsce w zawodach pod egidą ITF. Już tutaj można sobie uświadomić, w jakiej pułapce znalazł się Young. Był krytykowany za to, że jako 15-latek przegrywa mecz za meczem na poziomie ATP, a gdy doszedł do ćwierćfinału imprezy ITF, nikt nie zwrócił na to uwagi. Oczekiwania względem jego osoby były naprawdę ogromne.

Czara goryczy przelała się w marcu 2006 roku, kiedy to Young w pierwszej rundzie turnieju Miami Open przegrał 6:0, 6:0 z Carlosem Berlocqiem, który w następnej fazie zmagań w takim samym stosunku został zmiażdżony przez Jamesa Blake’a.  W tym czasie Donald sprawiał już wrażenie chłopaka, który upadł psychicznie. Wyglądało to tak, jakby każda kolejna porażka stawała się dla niego codziennością. Wówczas zaczęto się zastanawiać, czy rodzice nie popełnili błędu tak szybko rzucając go na głęboką wodę?

Donald Young Sr. nie zamierzał owijać w bawełnę i wprost przyznał, dlaczego jego syn jeździ na turnieje ATP i przegrywa mecz za meczem, zamiast ogrywać się w imprezach ITF, które w tym momencie bardziej odpowiadały jego poziomowi. – Jeśli masz okazję zagrać w zawodowym turnieju, w którym zarobisz pięć lub dziesięć tysięcy dolarów przegrywając w pierwszej rundzie, albo zagrać w Futuresie, gdzie za odpadnięcie po pierwszym meczu zarobisz 137 dolarów, to co wybierzesz? – zaczął retorycznie ojciec tenisisty. – Tutaj mamy opłacony hotel, jest samochód, którym możemy jeździć ile chcemy. Czy to można w jakiś sposób porównywać?

Young Sr. wtedy nie rozumiał, że o ile ich portfel robi się grubszy, a życie wygodniejsze, tak sfera mentalna jego syna ponosi ogromną stratę.

Najlepszym potwierdzeniem powyższego zdania jest fakt, że nastoletni Young myślał o zakończeniu kariery. Seryjne porażki na poziomie ATP spowodowały, że tenisista, który jak burza przechodził przez juniorskie rozgrywki i był najbardziej pewnym siebie gościem w okolicy, zaczął poważnie kwestionować swoje umiejętności. – Czułem, że nie jestem wystarczająco dobry. Czułem, że powinienem pójść do szkoły, jak inni, a to wszystko zostawić. Czułem, że nie zasługuję na bycie w szatni z tymi wszystkimi tenisistami – mówił wówczas na łamach New York Timesa.

Kłopoty pojawiły się także w relacji na linii rodzice – Young Jr. Donald nie miał zamiaru ich słuchać, nie chciał trenować. Jego jedyną przyjemnością były spotkania ze znajomymi. W czasie, gdy wszyscy myśleli, że jego jedynym problemem jest znalezienie swojej drogi, jako profesjonalnego tenisisty, on musiał poradzić sobie również z okresem dojrzewania.

Oczyszczenie

2006 i 2007 rok były dla Younga zdecydowanie łagodniejsze. Przede wszystkim dlatego, że organizatorzy turniejów ATP nie byli już tak skorzy do rozdawania mu dzikich kart, co dla niego okazało się wręcz zbawienne. Wprawdzie nadal daleko było mu do sukcesów, których od niego oczekiwano, ale w 2006 roku wygrywał pojedyncze mecze w turniejach ITF oraz ATP Challenger Tour, aby rok później wygrać dwa zawodowe turnieje – w kwietniu triumfował w Futuresie w Arkanas, a w lipcu bez straty seta okazał się najlepszy w Aptos. W między czasie przypomniał o sobie wśród juniorów i zdobył drugi wielkoszlemowy tytuł na Wimbledonie. Sam tenisista zdecydowanie ostrożniej podchodził do tego, co mówił. Z jego ust nie można było już usłyszeć hucznych zapowiedzi, nie chciał już pobijać rekordów swojego idola Pete’a Samprasa. – Teraz nie obciążam się oczekiwaniami. Chcę tylko utrzymać pozycję w rankingu – zapewniał Young, który w 2007 roku, na jeden tydzień, wszedł do TOP 100 rankingu ATP. Te wypowiedzi jednak nie do końca były skromne, a bardziej bojaźliwe. Mimo dobrych miesięcy, kilkudziesięciu wygranych meczów, obrażenia, których doznał na początku swojej zawodowej przygody, pozostawiły rany nie chcące się zagoić.

Co dalej?

Można odnieść wrażenie, że z każdym kolejnym miesiącem w Stanach Zjednoczonych godzono się z tym, że z tej mąki chleba nie będzie. Wprawdzie Young co jakiś czas przypominał o sobie sporadycznymi sukcesami na poziomie ATP Challenger Tour oraz jednorazowymi wybuchami dobrej dyspozycji w głównym cyklu, to jednak coraz częściej mówiono o nim jako o graczu, który nie poradził sobie z ciężarem bycia „cudownym chłopakiem”, niż o tenisiście, którego nadal stać na wielkie granie. Co chwilę pojawiały się głosy, że największym problemem byli jego rodzice – Illona Young oraz Donald Young Sr. Wielokrotnie starano się odciąć pępowinę, ale nic z tego. Patrick McEnroe, który w latach 2008-2014 zajmował się w USTA rozwojem graczy przyznał, że „podjęto wiele wysiłków, aby zapewnić mu więcej pomocy z zewnątrz”. Napięcie wzrosło w 2011 roku, kiedy to Young Jr. napisał na Twitterze „Pie*dolona USTA! Spieprzyliście mnie po raz ostatni”. Wprawdzie wpis został szybko usunięty, to jednak nie obyło się bez konsekwencji, bo tenisista nie otrzymał dzikiej karty od federacji na wielkoszlemowe French Open. Ekscesów na linii rodzima federacja – Young było jeszcze przynajmniej kilka. Także w tym wielu ekspertów doszukuje się powodów, przez które wonderkid z Chicago na zawsze pozostanie wonderkidem, a nie wielkim tenisistą.

Choć w kolejnych latach wydawało się, że Young dojrzał, to jednak nie miał już szans na to, co wydawało się kluczowe. Wszystko, co kilka lat wcześniej zajmowało mu głowę, czyli nadmierna presja, trudność radzenia sobie z oczekiwaniami, problemy z USTA, brak umiejętności odcięcia się od rodziców, spowodowało, iż jako sportowiec stracił najlepszy czas na rozwój. Bezpowrotnie stracił okres, w którym mógł zanotować największy progres.

Young najwyżej w karierze był notowany na 38. miejscu w rankingu ATP, co miało miejsce ponad osiem lat temu – 27 lutego 2012 roku. Chociaż na świecie jest wielu tenisistów, którzy mogą jedynie pomarzyć o takim osiągnięciu, to jednak w jego przypadku bez wątpienia jest to porażka. Nie tylko dlatego, że zwiastowano mu wielką karierę, ale również przez to, że przez kilkanaście lat w tourze nigdy nie zaznał stabilizacji. Amerykanin wzloty i upadki zaliczał częściej, niż niektórzy zmieniają bieliznę, a fani tenisa, którzy od kilku lat są na bieżąco, najpewniej kojarzą go z rasistowskich afer. W 2016 roku Daniil Medvedev został ukarany dyskwalifikacją z meczu z Youngiem za to, że nazwał czarnoskórą sędzinę przyjaciółką jego rywala. Dwa lata później bohater tego artykułu oskarżył o rasizm swojego rodaka – Ryana Harrisona.

W międzyczasie Young zaliczał spadek w dół rankingu. Obecnie mowa o 306. tenisiście rankingu ATP, który ma problem z wygraniem kilku meczów na poziomie ATP Challenger. Tak nisko nie był notowany od 2007 roku, kiedy to po serii porażek wychodził na prostą. 30-latek na zawsze pozostanie tenisistą, który będzie symbolem zmarnowanego talentu. Nawet Bernard Tomic, który powszechnie jest nazywany największym zmarnowanym talentem XXI wieku, osiągnął o wiele więcej, niż Young. W końcu tenisista z Sydney był 17. rakietą świata, wygrał cztery turnieje ATP i osiągnął ćwierćfinał Wimbledonu.

W dzisiejszych czasach bardzo często liczy się tylko to, co jest tu i teraz. Tymczasem sukces mierzy się w latach. Dlatego opowiednie planowanie jest szczególnie istotne w przypadku młodych tenisistów, którzy potrzebują wokół siebie odpowiedzialnych ludzi. Nie twierdzę, że rodzice Younga tacy nie byli. Oni jednak nie mieli bladego pojęcia, jak zarządzać nastoletnim synem, któremu wydawało się, że ma świat u stóp.

Współczesny odpowiednik Donalda Younga

Na dobrą sprawę co kilka miesięcy jesteśmy świadkami objawienia się „przyszłego numeru jeden”. Tenisistą, który według mnie może pójść niechlubnym śladem bohatera tego artykułu, jest Holger Rune. Duńczyka łączy bardzo wiele ze swoim starszym kolegą. Podobnie, jak on, wygrał juniorskiego szlema, a także wdrapał się na szczyt rankingu ITF. Rune, tak samo jak Young, nie zdążył jeszcze zadomowić się z najniższym szczeblem zawodowego touru, a już dostał możliwość zaprezentowania się w turniejach ATP i ATP Challenger Tour. Nie trzeba być znawcą ludzkich umysłów, aby zdać sobie sprawę z tego, że Rune będzie miał problem z mentalnym nastawieniem się do konieczności przebijania się przez „tenisowe peryferia”. W końcu mowa o tenisiście, który obecnie jest notowany w dziewiątej setce rankingu ATP, więc chcąc, nie chcąc – będzie to konieczne.

Na pewno nie pomaga mu w tym także parcie na szkło, które można zauważyć w przypadku jego osoby. Śledząc jego kanały w mediach społecznościowych na każdym kroku można znaleźć posty, które nie są pisane z serca nastolatka, albo tuziny akcji promocyjnych, nie mających nic wspólnego z tenisowym rozwojem. Rune jeszcze nie zdążył chociażby błysnąć w świecie wielkiego tenisa, a już staje się celebrytą. Nie wiem, na ile to efekt marketingowych poczynań, a ile w tym jest jego indywidualnych działań, ale o ile obecnie może mu to pomóc w chwilowym znalezieniu kilku sponsorów, tak w przyszłości, przy każdym drobnym niepowodzeniu, może tworzyć rany. Rany, które nigdy nie pozwoliły zaprezentować pełni potencjału Donaldowi Youngowi. Podobieństwo jest wręcz ogromne.

***

Co by się nie działo w kolejnych latach jego tenisowej kariery, których już wiele mu nie zostało, bo mowa o tenisiście, który w tym roku skończy 31 wiosen, Young dla wielu z nas już na zawsze zostanie wiecznie młodym Youngiem. Forever Young.

]]>
http://serwisnazewnatrz.pl/synonim-zmarnowanego-talentu/feed/ 2 975
Wielu tenisistów ten rok zakończy z ogromnym minusem, ale musimy jakoś to przeżyć http://serwisnazewnatrz.pl/ten-rok-wielu-tenisistow-zakonczy-z-ogromnym-minusem-ale-musimy-jakos-to-przezyc/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=ten-rok-wielu-tenisistow-zakonczy-z-ogromnym-minusem-ale-musimy-jakos-to-przezyc http://serwisnazewnatrz.pl/ten-rok-wielu-tenisistow-zakonczy-z-ogromnym-minusem-ale-musimy-jakos-to-przezyc/#respond Sun, 12 Apr 2020 09:30:27 +0000 https://serwisnazewnatrz.pl/?p=965
Czytaj dalej...]]>
Bycie deblistą to nie jest najłatwiejsza sprawa. Już sama współpraca z kimś w tak indywidualnym sporcie, jakim jest tenis, może sprawiać kłopoty. Poza tym – nie ma co liczyć na splendor i ogromną popularność, bo sponsorzy i kibice grę podwójną traktują po macoszemu. A szkoda. Pomijając to, że debliści pracują tak samo ciężko, jak ich sławniejsi koledzy z singla, to – i nie ma tutaj krzty przesady – wiele meczów deblowych jest bardziej spektakularnych, niż singlowych. Aby się o tym przekonać wystarczy przestać sugerować się nazwiskami i dać szanse tym, którzy od zawsze na zawsze są skazani na boczny kort. 

O życiu deblisty. O tym, jak skupiając się na grze deblowej, trudno cokolwiek zaplanować. O tym, jak wybrał się do Kazachstanu i Uzbekistanu na wycieczkę, a nie aby grać w tenisa, bo szczęście mu nie sprzyjało. Zapraszam na rozmowę z Karolem Drzewieckim, który w tym momencie w naszym kraju ustępuje tylko jednemu debliście – Łukaszowi Kubotowi.

Michał Pochopień: Jak myślisz, czy są tenisiści, których marzeniem było zostać deblistą? Każdy marzy o wygraniu szlema, byciu numerem jeden na świecie, ale nikt przy okazji nie wspomina o grze podwójnej. Sądzę, że nawet wielcy bracia Bryan od razu nie planowali zostania deblistami.

Karol Drzewiecki: Wiadomo, że każdy marzy o tym, aby być numerem jeden na świecie w singlu. Nawet, jak się ma 18 czy 19 lat i nie osiągając jakichś szczególnych wyników, grając w Futuresach, nadal się myśli o tym, aby zrobić ten sukces w grze pojedynczej. Dopiero później perspektywy się zmieniają, co mogę przedstawić na swoim przykładzie. Co z tego, że chciałem osiągnąć sukcesy w singlu, skoro nie miałem odpowiednich środków, aby o to walczyć. Nie miałem odpowiedniej opieki, trener nie mógł ze mną jeździć na turnieje i zataczało się koło. Od zawsze posiadałem ogromny atut w postaci serwisu, co faworyzowało mnie w deblu. Już kilka lat temu dobrze radziłem sobie w tych rozgrywkach, ale nadal wierzyłem w powodzenie w singlu. Teraz, z wiadomych względów, skupiam się na grze podwójnej. Jeśli chce się grać o wyższe cele, w lepszych turniejach, to należy wybrać to, w czym się jest lepszym.

Myślę, że mało jest tenisistów, który od początku są nastawieni na debla. To wszystko wychodzi później w praniu, jak się układa kariera, czy wyniki w singlu i w deblu idą w parze, bo jeśli nie, to trzeba się na coś zdecydować.
Grę w debla często można chyba traktować jako deskę ratunku – w singlu wyniki są kiepskie, dlatego aby dać sobie jeszcze szansę w zawodowym tourze i uniknąć konieczności zarabiania poprzez dawania lekcji tenisa, tenisiści próbują sił w grze podwójnej?
Myślę, że wiele na ten temat powiedziałem już w pierwszym pytaniu. Czy to jest deska ratunku? Niekoniecznie. Wiadomo, że w jakimś stopniu jest to wywołana przez Ciebie deska ratunku, ale to nie jest tak, że każdy singlista zrobi wynik w deblu. Podam przykład – David Ferrer nigdy nie zrobiłby wielkiej kariery w grze podwójnej. Największe predyspozycje do tego mają zawodnicy dobrze serwujący, potrafiący zagrać woleja i starający się grać ofensywnie. Więc podsumowując – to nie jest tak, że każdy, kto nie spełnił swoich aspiracji w grze pojedynczej, będzie z sukcesami grać debla.

Nie uważasz, że debliści grają trochę dla siebie? Mecze z Waszym udziałem nie są oblegane przez wielu fanów, często rywalizujecie na bocznym korcie. Mało, który kibic wybiera mecz debla kosztem meczu singla. Myślę, że czołowi debliści świata, tacy jak Łukasz Kubot, czy liderzy rankingu ATP – Robert Farah i Juan Sebastian Cabal – nie mają problemów z nadmierną popularnością i mogą swobodnie przechadzać się po turniejowych uliczkach.

Tak, zgadza się. Nie można porównywać singla do debla, na którym rzadko kiedy są zapełnione trybuny. Chyba, że na występ zdecydują się showmani, jak Nick Kyrgios i Novak Djokovic. Różnica przede wszystkim jest taka, że na deblu zarabia zaledwie kilkudziesięciu zawodników na świecie. Trzeba być w TOP 50, aby zarabiać na tym dobrze i grać w największych turniejach.

Nie przesadzałbym z tym, że czołowi debliści świata są zupełnie anonimowi, bo są rozpoznawalni, choć oczywiście – nie można ich porównywać do najlepszych w singlu, bo debel jest po prostu inaczej postrzegany przez społeczność.

Jeszcze nie widziałem, aby ten temat został poruszony w jakimkolwiek wywiadzie – jak – na Twoim przykładzie – wygląda wybieranie partnera na dany turniej? W jakiś sposób analizujesz to, czy to właściwy partner? Jeśli masz wybór kilku potencjalnych współpracowników, to jakie aspekty są decydujące?

Na wstępie powiem, że to jest trudny proces. W pierwszej kolejności patrzy się oczywiście na to, jaki ranking ma potencjalny partner, bo przecież najważniejsze jest to, aby dostać się do turnieju. Wszyscy praktycznie znamy się, wiemy, kto ma jakie atuty, a kto w czym jest gorszy. Ja zawsze szukam partnera, który dobrze serwuje, ale przy okazji dobrze czuje się na returnie.

Zgodzisz się chyba ze mną, że stały partner na poziomie ITF Futures, czy ATP Challenger Tour, to przynajmniej połowa sukcesu? Druga strona medalu jest jednak taka, że to wcale nie jest takie łatwe znaleźć kogoś z kim uda się umówić przynajmniej na kilka wspólnych startów?

Myślę, że na turniejach ITF jest to niekoniecznie tak ważne. Na poziome ATP Challenger jest to już na pewno ważniejsze, ale jest wielu tenisistów, którzy praktycznie co tydzień grają z kimś innym, choć jak wiadomo, nie zawsze jest to takie łatwe. Trudno jest zgrać z kimś swoje plany, bo każdy ma inne priorytety. Czasem chcesz się z kimś umówić na dwa turnieje, a później okazuje się, że w żadnym z nich nie udaje nam się załapać do głównej drabinki. Wtedy staramy się kombinować w każdy z możliwych sposobów.

Bycie deblistą jest trudne samo w sobie, ale granie tylko debla w turniejach ITF to bardzo skomplikowana sprawa. Chyba, że ktoś ma nieograniczony dopływ środków finansowych, albo tydzień w tydzień wygrywa turniej. W przeciwnym wypadku wiąże się to z ciągłym dopłacaniem do biznesu, a przejście na wyższy poziom to nie jest łatwe zadanie. Wiesz to na swoim przykładzie, bo kilka dobrych lat spędziłeś na ”tenisowych peryferiach”.

Powiedziałbym, że gra w turniejach rangi ITF tylko w deblu, to jest wyłącznie swego rodzaju inwestycja, trzeba dopłacać do biznesu. Ale to się robi tylko po to, aby po kilku miesiącach przejść na wyższy poziom i ciągle iść w górę. Przecież nikt nie marzy o byciu 300., czy 400. deblistą świata. Każdy z nas gra w tenisa po to, aby być wyżej notowanym i znaczyć coś w tym świecie.

Zdarzyła Ci się kiedyś sytuacja, że poleciałeś na turniej, a koniec końców okazało się, że możesz zawijać się z powrotem, bo do niego się nie dostałeś?

Miała miejsce taka sytuacja w 2018 roku, kiedy to poleciałem wraz z Szymonem Walkowem na turnieje ATP Challenger Tour w Kazachstanie i Uzbekistanie. Przeanalizowaliśmy drabinki z poprzednich lat i wydawało nam się, że możemy być pewni tego, iż się do niej dostaniemy. Na nasze nieszczęście na występy w tych turniejach zgłosiły się cztery bardzo mocne pary. To poskutkowało tym, że w obu turniejach byliśmy pierwszymi oczekującymi na wejście do niego. A co jeszcze ciekawe – w tym samym czasie dostalibyśmy się do europejskich turniejów, ale kto mógł to przewidzieć? Taki jest tenis.

Mieliśmy taką sytuację, że załapalibyśmy się nawet do ATP 250 w Chinach, bo dwie, czy trzy pary się wycofały, ale działo się to na ostatnią chwilę. Sam lot oraz wizy do Azji są jednak bardzo kosztowne, dlatego plany planami, a summa summarum wiele zależy od szczęścia, bo jak widać, wszystko może się różnie potoczyć.

O ile dla mnie to nie jest nowość, to czytelnicy mogą być zaskoczeni. Chyba potwierdzisz, że to nic szokującego, że zdarzają się sytuacje, szczególnie w turniejach ITF, kiedy tenisista płaci swojemu partnerowi za wspólna grę w deblu? Jakie znasz inne dziwne warunki współpracy w grze podwójnej?

Zgadza się, są takie przypadki, szczególnie ma to miejsce w przypadku tenisistów niżej notowanych. Wówczas taki zawodnik opłaca wyjazd, czy oddaje całą nagrodę finansową swojemu partnerowi. Powiedziałbym jednak, że taki proces zdarza się sporadycznie i nie jest to normalność. Nie słyszałem o wielu przypadkach, że jeden z pary oddaje turniejowy zarobek swojemu partnerowi. Częściej działa to na zasadzie przysługi – że dobry singlista pomaga znajomemu, czy koledze, bo pozwala mu na to ranking, a sam na grze deblowej się przecież nie skupia.

Krąży opinia, że w deblu zarabiają jedynie tenisiści z TOP 40-50 ATP? Jak Ty, jako zawodnik regularnie startujący w ATP Challenger Tour, się na to zapatrujesz?

Ja bym powiedział, że o dobrym zarabianiu można mówić w przypadku tenisistów notowanych w okolicy 70. miejsca. Dlaczego? Bo wtedy jest duża szansa na zagranie w turnieju wielkoszlemowym, co daje dobry zastrzyk finansowy. Z mojej perspektywy sytuacja wygląda tak, że jakoś daję radę. Miałem wsparcie, jeśli chodzi o loty, pomagały mi także dwie czy trzy inne osoby. Oczywiście, co najważniejsze, to muszę podziękować moim rodzicom, bo to dzięki nim nadal gram w tenisa, to oni zawsze we mnie wierzyli.

Sam bardzo dużo gram lig – przede wszystkim niemiecką, ale w zimę grałem także w Finlandii, co pozwoliło mu na sfinansowanie niedawnego wyjazdu do Ameryki. Trzeba sobie radzić, choć oczywiście nie jest łatwo. Nic się nie robi bez powodu. Jestem zdania, że mogę wysoko zajść w deblu. Gdyby tak nie było, to nie poświęcałbym na to całego swojego życia.

Wspomniałeś o ligach, a to jest bardzo ciekawy temat. Nawet teraz, gdy zawieszony jest zawodowy tour, tenisiści z niższych pozycji rankingowych najbardziej nie ubolewają nad tym, a nad tym, że nie wezmą udziału we wspomnianych rozgrywkach klubowych. Naprawdę zarobki w nich są aż tak duże? Ty sam mówisz, że dzięki nim sfinansowałeś tournee po Ameryce, inni tenisiści twierdzą, że dzięki ligom stać ich na kilka miesięcy gry w tourze. Jakbyś mógł porównać zarobki w Challengerach, a w ligach, to o jakich różnicach mówimy?

Sytuacja wygląda, jak wygląda i wszystko wskazuje, że jedyną ligą, w której może mi się uda zagrać, to jest liga fińska, która rusza w okolicach października. Jak wiele znaczą dla nas te rozgrywki? Powiedziałbym, że to jest klucz do rywalizowania i utrzymywania się w tourze. W zależności od pozycji rankingowej – można zarobić od 600-700 euro do kilku tysięcy euro za jeden mecz. Nie mówię o zawodnikach z pierwszej setki, bo tacy tenisiści mogą dostać 2500-5000 euro za jedno spotkanie ligowe. W moim przypadku wychodziło to około 1300 euro za mecz. Nie ukrywam, że był to duży zastrzyk finansowy, który pozwalał na dalsze podróżowanie. Na dobrą sprawę w turniejach rangi ATP Challenger Tour lepiej można zarobić dopiero od fazy półfinałowej. Wcześniej pieniądze są żadne, bo przecież za zarobione kilkaset euro trzeba dolecieć na miejsce rozgrywania turnieju, a później przenieść się do kolejnego. Wielu tenisistów ten rok zakończy z ogromnym minusem, ale musimy jakoś to przeżyć.

Na początku 2019 roku znalazłeś się w patowej sytuacji, bowiem miałeś niewystarczający ranking, aby grać w Challengerach, a po reformie rozgrywek rywalizacja w ITFach nie dawała Ci żadnych punktów ATP. Przez cztery miesiące zagrałeś tylko w trzech turniejach. Jak sobie wtedy radziłeś?

Zgadza się, to nie był łatwy okres, głównie przez zmiany, które wprowadził ITF. Zagrałem bardzo mało turniejów, do tego przytrafiła mi się też kontuzja. Biorąc pod uwagę, że zacząłem grać dopiero od maja, to udało mi się z tym poradzić. Na dobrą sprawę nie mogłem robić nic innego, jak być w treningu i czekać, aż się dostanę do turnieju. Wraz z Szymonem Walkowem staraliśmy się o to co tydzień, ale bez powodzenia, bo europejskie turnieje Challengerowe miały bardzo dobrą obsadę. Niestety nie jestem jedynym zawodnikiem, który został skrzywdzony przez tą reformę, ale nie ma co do tego wracać.

Nieoczekiwanie 2020 rok rozpocząłeś w Stanach Zjednoczonych, gdzie wraz z Maciejem Smołą zagrałeś w kilku turniejach ITF. Chyba nie jest tajemnicą, że poleciałeś tam pomoc zrobić ranking Smole, a Twój dorobek punktowy to była drugorzędną sprawa. Ostatecznie jednak chyba nie możecie być zadowoleni.

Tak, z Maciejem znamy się od wielu lat, jest to mój bardzo dobry przyjaciel. Zawsze namawiałem go na to, aby skupił się na deblu, ale przeszkadzały mu w tym singlowe ambicje. Nie jest tajemnicą, że chciałem mu pomóc, dlatego zdecydowaliśmy się na taki wyjazd. Nie mieliśmy jednak szczęścia, bo te turnieje były bardzo silnie obsadzone. Raz nie dostaliśmy się do drabinki imprezy ITF z rankingiem około 780. Co ciekawe kilka tygodni później do Challengera w Kanadzie dostawały się pary z wspólnym rankingiem około 650, dlatego można mówić, że te Futuresy w Stanach Zjednoczonych to były takie małe Challengery właśnie.

Zadowoleni oczywiście nie jesteśmy, ani ja, ani on. Ale trzeba to traktować jako kolejne doświadczenie i kolejną naukę.

Można powiedzieć, że pandemia koronawirusa wybuchła w najgorszym momencie dla Ciebie. Po słabym początku 2020 roku zacząłeś wychodzić na prostą, a w Monterrey wraz z Goncalo Oliveirą wygrałeś największy turniej w karierze. Następnie planowaliście grać ze sobą przez kilka tygodni.

Zgadza się. Nasza współpraca układała się bardzo dobrze, bo już w drugim wspólnym turnieju wygraliśmy w Monterrey, gdzie otoczka była niesamowita. Świetna obsada, przepiękny kort centralny. Fajnie wygrywać takie turnieje. Szczególnie cieszy fakt, że półfinał i finał to były bardzo dramatyczne spotkania, w obu z nich musieliśmy bronić piłek meczowych, ale wyszliśmy z tego zwycięsko. Ten tydzień pokazał nam, że warto ciężko pracować, bo wcześniej przez kilkanaście dni razem trenowaliśmy w Kanadzie. Wraz z Goncalo mieliśmy długoterminowe plany, bo mieliśmy zagrać w kilku turniejach ATP Challenger – jednym w Ekwadorze i pięciu w Meksyku.

Z ciekawostek, to do dzisiaj nie dotarła do mnie torba z rakietami, różnym sprzętem i szczególnie pucharem. Obiecałem tacie, któremu się on bardzo podobał, że mu go przywiozę. Mam nadzieję, że w końcu torba znajdzie drogę do mnie, możliwe, iż utknęła albo w Miami albo w Moskwie.

We wrześniu 2018 roku wygrałeś turniej Pekao Szczecin Open wraz z Filipem Polaskiem. Słowak obecnie jest siódmym deblistą świata. Chyba nie ma dla ciebie większej inspiracji niż on, prawda?

Zdecydowanie tak, zresztą nadal mam z nim kontakt. Co jakiś czas daje mi jakieś ciekawe wskazówki, mówi, co mógłbym robić lepiej. To było niesamowite doświadczenie, że mogłem zagrać z kimś takim, jak on. Można powiedzieć, że on miał za sobą jedną karierę, a po czterech latach i problemach z dyskiem, wrócił w bardzo konkretnym stylu.

POLECAM!

Tenis jest na drugim, albo nawet i trzecim miejscu

]]>
http://serwisnazewnatrz.pl/ten-rok-wielu-tenisistow-zakonczy-z-ogromnym-minusem-ale-musimy-jakos-to-przezyc/feed/ 0 965