Spowiedź tenisisty

Pierwotnie wypowiedzi Adriana Andrzejczuka miały znaleźć się w zupełnie innym artykule. Artykule, który pierwotnie mieliście czytać właśnie teraz, ale ostatecznie wyszło tak, że słowa polskiego tenisisty tak bardzo złapały mnie za serducho, iż postanowiłem skupić się na tym, co on miał nam do przekazania. Choć Adrian uważa, że to jedynie obiektywnie powiedziane kilka zdań, to dla mnie jest to bardzo emocjonalne przedstawienie sytuacji z perspektywy tenisisty. Tenisisty, który mimo, iż ukochanemu sportu poświęca całe życie, to jednak koniec końców sam nie uważa, aby mógł się nazwać zawodowcem.

Za każdym razem, gdy wrzucam na bloga czy fanpage post mówiący o problemach tenisistów z – używam tego określenia bardzo często – tenisowych peryferii – to zawsze spotykam się z pewnym schematem komentarza: „przecież nikt im nie każe tego robić, to ich wybór”. Wówczas sobie myślę: „K*rwa, a Wy nie macie marzeń?!” Nie zrozumie sytuacji tenisistów ten, który nigdy w życiu niczego nie pragnął. Który nigdy nie postawił przed sobą celu. Przecież to nie są ludzie, którzy w swoim życiu nie widzą nic poza zieloną piłeczką. Oni bardzo dobrze zdają sobie sprawę z tego, że wielu z nich zostanie odprawionych z kwitkiem i jeśli zostaną w tenisie, to w najlepszym przypadku będą szkolić dzieciaki w lokalnym klubie, albo udzielać lekcji dzianym amatorom. Mimo to marzą. Stawiają wszystko na jedną kartę i mimo wszelkich przeciwności chcą dać sobie jeszcze jedną szansę. Kolejną i kolejną. To, co przeczytacie poniżej, nazwałem „Spowiedzią tenisisty”. Jest to historia jednego z wielu, pod którą jednak z pewnością mogłoby się podpisać spore grono innych tenisistów.

Tyle ode mnie. Teraz głos oddaję Adrianowi Andrzejczukowi.

W pierwszej kolejności chciałbym podziękować za zaproszenie do wspólnej dyskusji. Rozmowy z Tobą to dla mnie czysta przyjemność. Zanim przejdziemy do poważniejszych tematów, chciałbym zaznaczyć, że w tym momencie, mimo tego, iż jestem w rankingu ATP, nie jestem zawodowym tenisistą, ani nigdy nie byłem liczącym się graczem w zawodowym tourze. Byłem jednym z wielu, który podążał za marzeniami. Uważam, za to, że mam spory bagaż doświadczeń. Nie zdobyłbym go, gdybym często nie ryzykował – co ma swoje pozytywy, jak również negatywy.

Moja „pandemia” tak naprawdę zaczęła się już rok temu. W momencie, kiedy miałem życiowa formę – gdy wydawało się, że czeka mnie naprawdę dobry sezon i byłem przekonany, że takowy on będzie, to musiałem się poddać operacji (a dokładnie to dwóm, bo pierwsza okazała się niewypałem i tylko bardziej skomplikowała sytuację). Była to operacja, która kosztowała mnie 25 tysięcy złotych. Oczywiście nie wliczam w to wielu wizyt lekarskich, które odbyłem, czy rehabilitacji. Będąc jednym z najlepszych polskich zawodników nie dostałem nawet głupiej wiadomości od Polskiego Związku Tenisowego, w której ktoś życzyłby mi szybkiego powrotu do zdrowia. Tak, jakbym nie istniał. I na tym bym zakończył temat rzeczywistego wsparcia dla zawodników w tamtym okresie. Wyżej wymieniony koszt, dla przeciętnego gracza z ósmej, czy dziewiątej setki rankingu ATP, jest nie do sfinansowania. I tutaj tak naprawdę można by było postawić kropkę. Nikt, kto nie może liczyć na wsparcie rodziny, czy sponsorów, sobie z tym nie poradzi. Ja jednak, dzięki temu, że mam wspaniałą rodzinę, która mnie wspiera i nadal posiadam ogromną chęć wspinania się po szczeblach rankingu ATP, zdecydowałem się na jedną, a później drugą operację, a potem kilkumiesięczną rehabilitację.

Wówczas zaczęły się kolejne schody, bo tak naprawdę masz dwie opcje jako sportowiec, który jest uziemiony: leżeć w domu, oglądać filmy, grać w FIFĘ, chodzić czasami na rożnego rodzaju zabiegi oraz wizyty do fizjoterapeuty, Albo wykorzystać jakoś produktywnie ten czas i wciąż się w jakiś sposób rozwijać, tym bardziej jeżeli nie jesteś szczęściarzem i nie stać Cię na leżenie w domu. Ja ten czas wykorzystałem na krytyczną refleksję. Rocznikowo miałem 23 lata, małą córeczkę, rodzinę. Trzeba zacząć zarabiać pieniądze – pomyślałem. Na szczęście moja rodzina prowadzi działalność turystyczną, więc wykorzystałem swoją znajomość języków, umiejętności obcowania z ludźmi i zacząłem pracować na recepcji oraz jako konsjerż. Równocześnie rehabilitowałem się po operacji. Po pięciu miesiącach praży w branży turystycznej odkryłem w sobie naprawdę dobrego sprzedawcę. Zacząłem studiować nową pracę tak samo, jak studiowałem tenis. Szło mi na tyle dobrze, że myślałem o otwarciu własnej działalności gospodarczej – wycieczki turystyczne dla emerytów z Niemiec. Brzmi śmiesznie, ale gdy porównywałem wysiłek wkładany w tenis, do tego, co obecnie robiłem i jakie za to miałem wynagrodzenie, to był to dla mnie śmiech na sali. Zaznaczam, ze cały czas pilnowałem rehabilitacji, starałem się chodzić regularne na siłownie oraz zwiększać zakres ruchu. Trzymałem się wytycznych doktora. Szło wszystko cacy, biodro się poprawiało, ja miałem w końcu zrobione prawo jazdy. Do tego kontynuowałem studia i wszystko jakoś się układało.

Wtedy wybuchła pandemia, a najbardziej na niej ucierpiała branża turystyczna. Znów, gdy wszystko zaczęło się układać, coś musiało się wysypać. Dejavu. Znów zero, tylko tak, jak mówię mam farta, ze jestem z rodzina i nie spadnę na kostkę brukową tak jak wiele osób właśnie spadło. Musicie zrozumieć, że będąc tenisista, który nie ma zaplecza finansowego i doznaje kontuzji, a koronawirus jest właśnie pewnego rodzaju kontuzją, która dotknęła wszystkich, to jest się w czarnej dupie, że tak powiem. Leżysz, myślisz, że opcje Ci się skończyły, bo przecież tylko to umiesz robić, całe życie tylko to robisz i na innych rzeczach się nie znasz, łapie cię depresja lub różne inne problemy mentalne ci zaczynają dogryzać. Jest lipa krótko mówiąc. I nie mówię tutaj akurat o sobie. Jeżeli chodzi o moja osobę, to tak jak mówiłem, nie lubię siedzieć na dupie i nie mam odłożonej bańki na koncie, a też pieniądze same do mnie nie przyjdą. W czasach pandemii wpadłem na pewien pomysł i uczę się znów kolejnej nowej branży – przetwórstwa mięsnego. Wczoraj wędziłem szynkę i płukałem świńskie jelita do zrobienia kiełbas. Po raz kolejny przechodzę prze to samo, kolejne dejavu. Cały czas chce wrócić do grania, chodzę na treningi, staram się poprawić stan biodra, ale nadal nie mogę trenować na sto procent.

Także wracając do tematu pandemii i tenisistów spoza TOP 200 ATP to wcale się nie dziwię, że większość szuka normalnej roboty, nawet bym powiedział ze spora cześć tenisistów już wcześniej musiała sobie dorabiać za sprawą dodatkowej pracy. Bo grając w tenisa zawodowo musisz zaakceptować to, że tylko niewielki procent graczy zarabia na tym sporcie, reszta ponosi straty. Straty te są bardzo bolesne – nie masz kasy na opłacenie mieszkania, dlatego tez większość z nas mieszka u rodziców, albo wynajmuje skromny pokoik za kilka set złotych. Albo w ogóle nie ma miejsca zamieszkania, tylko jeździ z turnieju na turniej, żeby więcej pieniędzy zostało w kieszeni. Tylko dopiero teraz robi się o tym coraz głośniej. My się przyzwyczailiśmy do tej pewnego rodzaju patologii i po prostu kochamy ten sport (przez duże „S”) i bardzo wiele on nas uczy. Uczy nas rzeczy bezcennych. Ja również uwielbiam tenis i to najlepiej robię, dlatego mam nadzieję, że zdrowie dopisze i w lato wrócę do rozgrywek, o ile będzie do czego wracać.

Pozdrawiam i do zobaczenia na kortach, Adrian.

***

To jest walka o przetrwanie. Tenisiści robią różne rzeczy, aby przeżyć

Dodaj komentarz

UA-120295791-1