Uważam, że jestem w stanie grać na poziomie pierwszej setki

Jan Zieliński ma za sobą jeden życiowy rozdział, czyli studia na amerykańskiej uczelni. Teraz przygotowuje się do kolejnego etapu, a właściwie już go rozpoczął. Po ponad trzech latach spędzonych w Stanach Zjednoczonych wrócił do Polski. Teraz ma jeden cel: skuteczne przebicie się przez najniższy poziom zawodowych imprez, a następnie zadomowienie się chociażby na poziomie ATP Challenger Tour.

Wywiad przeprowadzono 16 lipca 2019 roku, podczas 93. Mistrzostw Polski w tenisie odbywających się w Gliwicach

Michał Pochopień: Studia, studia i po studiach. W Stanach Zjednoczonych spędziłeś trzy lata, tak?

Jan Zieliński: Dokładnie to trzy i pół.

Co czułeś kończąc tę przygodę i studia?

Miałem mieszane uczucia. Na pewno będę po części tęsknił za tym miejscem, spędziłem tam spory kawałek swojego życia. Mam stamtąd świetne wspomnienia tenisowe, poznałem wielu ludzi, z którymi kontakt będę miał jeszcze przez długi czas. Z drugiej strony już się cieszyłem, że nadchodzi koniec i będę miał czas na ponowne budowanie rankingu

Myślałeś o tym, aby zostać za oceanem, czy może jedyną rozważaną opcją był powrót do Polski i skupienie się na zawodowym graniu?

Gdzieś taka myśl na pewno przeszła przez głowę, ale od samego początku – nawet, gdy nie wiedziałem, na ile tam pojadę, w głowie był plan, aby następnie wrócić i grać zawodowo z perspektywy Polski. Nie chciałem tam zostawać. Nie chciałem zostawiać rodziny, dziewczyny i znajomych. Dodatkowo znam zawodników i trenerów, którzy mieszkając w Polsce są w stanie zawodowo rywalizować, tylko trzeba znaleźć trochę pomocy finansowej.

Jak byś miał wybrać: te studia więcej Ci dały intelektualnie, czy tenisowo również rozwijałeś się na fajnym poziomie?

Ja myślę, że jechałem tam głównie po rozwój tenisowy. To był główny powód mojego wyjazdu, aczkolwiek skończenie tak dużego uniwersytetu, jakim jest University of Georgia, na pewno jest fajnym papierem, ale także planem na przyszłość. Na pewno bardziej skupiałem się na stronach sportowych, ale to, co tam osiągnąłem i oceny, z jakimi ukończyłem studia, daje mi dużą satysfakcję.

Gdy rozmawialiśmy w ubiegłym roku, to powiedziałeś mi, że jeśli Twoja sytuacja finansowa się nie poprawi, to trudno będzie Ci zaistnieć w zawodowych rozgrywkach. Zmieniło się coś od tamtego czasu?

Nie za bardzo. Jeśli nie jest tak samo, to jest gorzej. Na pewno nie jest lepiej. Są programy z PZT, na które mam nadzieję, że się załapałem za wygranie mistrzostw Polski, ale jeszcze nie dostałem oficjalnego potwierdzenia. Poza tym, to nie widać światełka w tunelu.

Pewnie już dziesiątki razy spotkałeś się z tym pytaniem. Teraz stawiasz na singiel czy debel? Po Twoich ostatnich występach trudno to wywnioskować.

Na początku, na tym niższym poziomie, będę grał to i to. Na pewno nie będę się koncentrował tylko na deblu, albo tylko na singlu. Zobaczymy, jak mi będzie szło. Zostawiam sobie jednak taką możliwość, że znając moje wyniki i własne odczucie, po jakimś czasie skupie się na grze podwójnej. Uważam jednak, że granie singla daje mi bardzo dużo, więc dla dalszego rozwoju sportowego, nie chcę z tego zrezygnować.

Reforma rozgrywek ITF spowodowała, że chcąc się przebić na wyższy poziom, do Challengerów, trzeba wygrać około siedmiu/ośmiu Futuresów. Wtedy można myśleć o dostawaniu specjalnych przepustek dedykowanych zawodnikom z czołówki tego rankingu.

Tak, nie jest łatwo. Na szczęście mnie ta reforma ominęła, bowiem zdążyłem zagrać tylko Wrocław, a po zakończeniu zbliżającego się Challengera w Sopocie, reforma zostanie cofnięta. Później znów wróci nowy stary ranking. Zobaczymy, jak to będzie wyglądać, jak przeliczą mi się punkty, których nie mam za dużo. W najbliższym czasie wraz z Kacprem Żukiem będę miał kilka okazji do dobrego zapunktowania. Za kilka dni zagramy w Pradze, gdzie dostaliśmy dziką kartę do Challengera. Później wystąpimy w innym Challengerze – w Sopocie, turniejach rangi ITF 25 w Polsce, a także mamy nadzieję, iż uda nam się zagrać w Szczecinie. Jeśli uda nam się zanotować w tych turniejach dobre wyniki, to bardzo pomoże mi to przy planowaniu startów pod koniec tego roku i na początku następnego.

Mówimy o turniejach rangi ATP Challenger Tour, więc czujesz, że możesz rywalizować na tym poziomie z dobrym skutkiem? Na przykładzie Szymona Walkowa i Karola Drzewieckiego widać, że przy talencie, który jest podparty ogromem pracy, można w tych turniejach robić fajne wyniki.

Tak, w rozgrywkach deblowych na pewno. Uważam, że jestem w stanie grać na poziomie pierwszej setki. Na co dzień trenuję z Marcinem Matkowskim, od którego mogę się wiele uczyć. Teraz byliśmy razem na Bundeslidze, gdzie poziom jest naprawdę wysoki. Grają tam zawodnicy z TOP 50 rankingu debla – chociażby Roman Jebavy czy Andrej Martin. W meczu z nimi zabrakło nam naprawdę niewiele, aby po prostu wygrać. Następnego dnia graliśmy z Pablo Andujarem i obiecującym niemieckim 19-latkiem – wygraliśmy w dwóch setach. Uważam, że mam odpowiedni poziom. Marcin Matkowski również przyznał, że posiadam dobrą siłę gry. Teraz potrzeba trochę szczęścia, aby przebić się przez Futuresy. Następnie rozegrania kilku dobrych meczów w Challengerach i znalezienia stałego partnera, który będzie miał taki sam cel, jak ja. Największą barierą jest znalezienie właśnie partnera, który chce grać debla i chce się temu poświęcić.

Szymon i Karol w zeszłym roku grali super. Poza jednym Challengerem, który wygrali razem, w pozostałych imprezach współpracowali z dużo bardziej doświadczonymi partnerami, co było bardzo ważne. Teraz i jeden i drugi wiedzą z czym to się je. Szymon właśnie zrobił finał w Perugii. Mam nadzieję, że wkrótce będzie nas więcej na tym poziomie.

Nie wiem czy się ze mną zgodzisz, ale w rozgrywkach typu Challenger i Futures, kluczem do sukcesu jest znalezienie stałego partnera. Najczęściej tymi, którzy brylują w tych turniejach są, ci którzy decydują się na stałą współpracę. Oczywiście – umiejętności tenisowe umiejętnościami, ale dobra znajomość partnera daje bardzo dużo.

Oczywiście. Im dłużej z kimś grasz, tym lepiej się z nim rozumiesz. Wiesz, jakie są jego słabsze i lepsze strony. Jak się zachowuje i jak się ustawia w sytuacjach kryzysowych. Natomiast, jeśli zmieniasz partnera co tydzień, to jest to sytuacja bardziej skomplikowana. Możesz o nim wiedzieć, że ma lepszy bekhend czy słabszy forehand, ale nie masz prawa wiedzieć rzeczy, które wiesz po rozegraniu kilku turniejów.

My z Kacprem też nie zagraliśmy ogroma turniejów razem, ale trenujemy ze sobą na co dzień. W tamtym roku przegraliśmy jeden mecz razem – właśnie tutaj w Gliwicach w finale. W tym sezonie jak dotychczas rozegraliśmy jeden turniej i sięgnęliśmy po tytuł. Ta współpraca rozwija się bardzo owocnie i mam nadzieję, że będzie jeszcze lepsza. Szczególnie w nadchodzących turniejach, które będą dobrą okazją do potwierdzenia tego, że jesteśmy mocni.

Chyba zgodzisz się ze mną, że nowopowstały cykl LOTOS PZT Polish Tour to jest mega szansa dla naszych zawodników? Widać to na przykładzie Włochów, gdzie imprezy zawodowe są rozgrywane tydzień w tydzień. Nie trzeba było długo czekać na efekty – tacy tenisiści, jak Jannik Sinner, Lorenzo Musetti czy Giulio Zeppieri, wykorzystali swoją szansę i punktują na fajnym poziomie rozgrywkowym.

Na obecną chwilę liczba turniejów rozgrywanych we Włoszech czy Hiszpanii jest nieporównywalna do tego, ile ich mamy w Polsce, aczkolwiek idzie to w dobrą stronę. Tych imprez jest trochę, a mam nadzieję, że będzie ich coraz więcej. Ale tak jak mówię – nie jest ich jeszcze tak dużo, aby zawodnicy z krajowej czołówki mogli dostać trzy bądź cztery szanse na pokazanie się. Najczęściej dostajemy jedną czy dwie okazję, przez co narzucamy sobie presję w stylu: to jest mój turniej, to jest moja szansa, a jak jej nie wykorzystam to będzie ciężko.

Super, że te turnieje się pojawiają, trzymam kciuki, aby było ich więcej, ale Włosi mają zupełnie inną sytuację i nie ma takiej presji, która towarzyszy nam.

W ostatnim czasie kilkanaście dni spędziłeś w Monte Carlo, gdzie trenowałeś z Caroliną Wożniacki. Jak doszło do Waszej współpracy?

Tak, byłem tam 12 dni. Byłem jej sparingpartnerem podczas przygotowań do Wimbledonu. Jak do tego doszło? Przed Roland Garros byłem w Warszawie i przez Marcina Matkowskiego odbyłem z nią dwa albo trzy treningi. Później, jak wróciła z Paryża, dostałem telefon od jej taty, Piotra Woźniackiego, czy chciałbym na następny dzień przyjechać do Monte Carlo. Rozmowa odbyła się w środę, a w czwartek mnie już chcieli. Zgodziłem się i uważam, że to była bardzo dobra decyzja i przygoda. Fajnie zobaczyć, jak wygląda to od takiej profesjonalnej strony.

Wróćmy może do tematu rozgrywek ligowych. Mimo, że to nie jest zbyt głośny temat w społeczeństwie tenisowym, to jednak zawodnicy na każdym kroku powtarzają, że dzięki temu mogą liczyć na niezły zarobek, ale również mecze stoją na bardzo wysokim poziomie.

Tak, ludzie naprawdę nie zdają sobie sprawy, jak wysoko postawiona poprzeczka jest w Bundeslidze i jacy zawodnicy tam grają. Tak jak wspomniałem – w miniony weekend byłem na swoich pierwszych dwóch meczach – pierwszy graliśmy przeciwko drużynie, która wystawiła taki skład: na pierwszej rakiecie Philipp Kohlschreiber, na drugiej Robin Haase, na trzeciej Alexander Nedovyesov, a na ostatniej Andrej Martin. To powinno dać obraz tego, jaki tam jest poziom. W deblu mieli jeszcze lepszych zawodników, bowiem grał tenisista z TOP 50 – Roman Jebavy i jeszcze jeden solidny gracz, który ostatecznie się nie pojawił. W drugim zespole „jedynką” był Juan Londero, „dwójką” Pablo Andujar, „trójką” Lukas Rosol, a „czwórką” Ricardas Berankis. To są drużyny, w starciach z którymi po prostu nie ma żartów. Znają się na tenisie i wiedzą, jak się gra w ten sport. Doświadczenie, jakie można tam zyskać, w moim wieku jest po prostu bezcenne. Nie tylko w singlu, ale także w deblu, bowiem w Marcinem w parze graliśmy z Martinem i Jebavym. Super zobaczyć, gdzie jesteś poziomem. Po meczu dostałem miłe słowa od Matkowskiego, który powiedział, że z całej czwórki byłem najlepszy na korcie. Fajnie usłyszeć takie coś od tak doświadczonego i utytułowanego człowieka.

To jest walka o przetrwanie. Tenisiści robią różne rzeczy, aby przeżyć

W najbliższym czasie czeka Cię wiele startów – mówiłeś o Pradze, meczach ligowych w Bundeslidze oraz polskich imprezach rangi ITF czy ATP Challenger Tour. Następne występy będziesz planował w oparciu o to, jak Ci pójdzie właśnie w tych turniejach?

Muszę zobaczyć, co mi się uda ugrać – mam nadzieję, że jak najwięcej i ranking przesunie się do przodu. Nie jestem jednak czarodziejem ani wróżką, więc nie jestem w stanie nic przewidzieć. Zobaczymy, jak się wszystko ułoży, ale wiem, że PZT planuje jakiś wyjazd na turnieje, więc fajnie, jakby udało mi się załapać. Sam również planuję zorganizować wyjazd z zebranych oszczędności.

Gdybyś miał optymistycznie założyć: w jakim miejscu chciałbyś być pod koniec tego sezonu?

Hm. Trudno powiedzieć ze względu na to, że do końca nie wiem, jak będą się przeliczać punkty w tym nowym starym rankingu. Tak, jak przed wyjazdem do Stanów Zjednoczonych wiedziałem, ile można dostać „prize money” za każdą rundę na Futuresach, tak teraz nie mam pojęcia, jak to jest z tym wszystkim, ile punktów dostajesz i tak dalej. Póki co wracam na ten tour, cieszę się, że mam możliwość gry i chcę zrobić, jak najlepszy wynik. Gdzie te turnieje mnie zaprowadzą? Zobaczymy. Jeśli uda się zrobić jakieś półfinały na Challengerach, a jesteśmy w stanie tego dokonać, to nasz ranking z Kacprem pójdzie w górę.

Musimy pamiętać o tym, o czym wspomnieliśmy wcześniej. Bez sponsora żyjesz tym, czy będziesz w stanie pojechać na turniej, a nie tym, gdzie będziesz w rankingu. Z pustego nawet Salomon nie naleje.

Kiedyś Szymon Walkow powiedział mi, że jego kolejne starty są uzależnione od tego, jak poradzi sobie we wcześniejszych turniejach..

Dokładnie tak jest. Że tak powiem – tak wiele osób nie przyjechało bezinteresownie na Mistrzostwa Polski w Gliwicach. Oczywiście, jest to prestiżowa impreza, aczkolwiek to pula nagród jest największym magnesem. Im dalej zajdziesz, tym więcej możesz zarobić, a to możesz przeznaczyć na starty w zawodowych turniejach. Chociaż jakąś sumę jesteś w stanie odłożyć, to jednak na naszym poziomie nie zarabiasz dużych pieniędzy. Później musisz kombinować, jak najtaniej pojechać na turniej, znaleźć jakiś tani hotel. To też nie jest dobre, bo nie oszukujmy się, aby wygrywać, musisz mieć w głowie ten relaks. Nie możesz mieć myśli typu: kurczę, jak teraz nie wygram, to nie wiem co ze mną będzie.

Dobrym przykładem są właśnie Włosi, którzy praktycznie co tydzień dostają szansę. I widzisz – nie mają tej presji. Przegrają w pierwszej rundzie, potrenują kilka dni i później znów grają w turnieju. Tak naprawdę w tenisie potrzeba jednego, dwóch dobrych wyników. Odblokowujesz się psychiczne, jest lepiej finansowo i jesteś w zupełnie innym miejscu. To jest klucz do przebicia się.

W tym tygodniu w holenderskim Amersfoort rozgrywany jest turniej rangi ATP Challenger Tour. Wiesz, ilu reprezentantów Holandii jest w głównej drabince?

Nie mam pojęcia.

Trzynastu. U nas nie ma na to najmniejszych szans. Pewnie – większość polegnie w pierwszej rundzie, ale jeden zrobi dobry wynik i już będzie miał lepsze pole startowe na następne imprezy.

Dokładnie. Aktualnie wygranie meczu w Challengerze, to świetna przepustka dla zawodników na moim poziomie. Widać to na przykładzie Daniela Michalskiego, który w ubiegłym roku przeszedł rundę w Sopocie i teraz jest rozstawiony we wszystkich Futuresach. Wiem, że te rankingi będą się znów zmieniać, ale te punkty ATP są bardzo wartościowe.

Wróćmy do Włochów – nie wiem, ile mają tam Challengerów w roku, ale na pewno dużo. My mamy trzy. Super, że są, mam nadzieję, iż będzie więcej. A są takie plany, więc mamy nadzieję, że z roku na rok będzie więcej szans. Od razu chciałbym w imieniu wszystkich podziękować za te imprezy.

Kibice śledzący rozgrywki bardzo często traktują Wasze starty błachostkowo. Wychodzisz na kort, przegrasz, okej: nic się nie dzieje. Nie ma wśród społeczeństwa takiej świadomości, że jak Ty przegrasz, to często nie wiesz, co dalej z Tobą będzie. To działa na tej samej zasadzie, jak przeciętny Kowalski musi zarobić na opłaty i swoje potrzeby..

Tak, to jest nasza praca. Mamy po 22/23 lata, niektórzy więcej, niektórzy mniej. Jak patrzysz na ludzi w tym wieku, to mają jakieś pracę, dorabiają w czasie studiów. Dla nas to przecież też praca. Musimy nie tylko zarobić na turnieje, ale również na codzienne potrzeby! Niektórzy muszą już utrzymywać dom i rodzinę. To nie jest tak, jak się wydaje, że wychodzimy na kort dla czystej przyjemności i denerwujemy się, bo nie wyszedł nam forehand. Denerwujemy się, bo nie wiemy, co będzie za tydzień. Jest to nasze życie, jest to nasz biznes. Robimy to od piątego czy szóstego roku życia. Przepraszam za te wszystkie negatywne emocje, ale to jest coś na czym nam bardzo zależy.

Rozgrywki uczelniane. W Europie jest to raczej temat niszowy. Osobiście staram się je śledzić, głównie przez media społecznościowe. Wówczas widzę, jak wszyscy dookoła są w to bardzo zaangażowani! Nawet podczas lokalnych imprez NCAA.

Ludzie w Stanach Zjednoczonych zupełnie inaczej podchodzą do rozgrywek akademickich. Robi się to z większym hukiem i większym formatem. Jest to powiązane z tym, że z tych uczelni wyszło już wielu znanych tenisistów, więc kibice mają nadzieję, że będą mieli okazję widzieć np. kolejnego Johna Isnera. Zresztą wielu z nas nawet podczas studiów świetnie grało w rozgrywkach zawodowych. Za przykład niech posłuży Chris Eubanks, który jako student dotarł do półfinału ATP 250 w Atlancie.

Ja dopiero po zakończeniu studiów miałem okazję zagrać z zawodnikiem z TOP 100 – Ricardasem Berankisem. Co prawda przegrałem, ale cały mecz był wyrównany. Zadecydowało doświadczenie i ogranie. Dla mnie był to pierwszy taki mecz. Pokazał on jednak, że potrafimy rywalizować na tym poziome. W koledżach jest wielu tenisistów, którzy grywali w Challengerach i nawet je wygrywali. Mikael Torpeegard, Maxime Cressy, czy JJ Wolf. Teraz głośno było także o Paulu Jubbie.

Akurat Cressy to mój ulubieniec i swego rodzaju fenomen. On każdą akcję stara się kończyć pod siatką.

Wygrałem z nim w grze pojedynczej podczas Mistrzostw NCAA, był to jeden z decydujących meczów. Jest nawet filmik na youtube. Nasze spotkanie było na tyle ciekawe, że nie było w nim, ani jednej wymiany z końca kortu. Graliśmy trzy sety, a każda wymiana kończyła się return volley, albo serwis i volley. Był to dość widowiskowy mecz.

Who wouldn't want to come play tennis at Georgia?Walker Duncan

Opublikowany przez Roberta Garretta Sobota, 20 maja 2017

Jak wygląda sytuacja z nagrodami pieniężnymi z zawodowych turniejów dla zawodników nadal uczęszczających na studia? Głośno zrobiło się o tym w ostatnim czasie, gdy Paul Jubb dostał dziką kartę do Wimbledonu.

Tak, są zasady, że rozgrywki uczelniane są uważane za rozgrywki amatorskie. Dlatego musisz mieć status amatora, a żeby takowy posiadać, to nie możesz przyjmować pieniędzy z zawodowych turniejów. Nie może to przekroczyć 10 tysięcy dolarów. Na sto procent jednak nie jestem pewny, bowiem te zasady są zmieniane z roku na rok i ciągle są modyfikowane. Aczkolwiek, jeśli grasz w Futuresach, i odpadasz w pierwszych czy drugich rundach, to nie masz się o co obawiać, bo nie przekroczysz tego limitu. Ale jeżeli, tak, jak Jubb, dostajesz 45 tysięcy funtów za udział w Wimbledonie, to musisz się liczyć z tym, że albo przyjmujesz nagrodę, albo nie możesz grać w uczelnianych rozgrywkach.

Możesz tak naprawdę przyjąć te pieniądze i być dalej w zespole, ale nie możesz brać udziału w rozgrywkach, bo nie masz już statutu amatora. Jest to dylemat, z którym zmagają się topowi zawodnicy z uczelnianych rozgrywek. Czy wziąć to „prize money” i nie wracać do koledżu, czy wrócić na studia i czekać na kolejną taką okazję.

45 tysięcy funtów drogą nie chodzi, zawsze każdemu się przyda, szczególnie, gdy chcesz grać zawodowo. Mimo to, dużo osób podejmuje decyzję o zrezygnowaniu z tych pieniędzy. Z drugiej strony – z perspektywy takiego tenisisty, jak ja, bym się musiał mocno zastanowić, czy nie wziąć tych pieniędzy, bo taka okazja może się już nie powtórzyć.

fot: prywatne archiwum Jana Zielińskiego, Bill Kallenberg, LOTOS PZT Polish Tour

Dodaj komentarz

UA-120295791-1