Niecodziennie gra się przeciwko wielkoszlemowemu mistrzowi. „Taki mecz buduje i pokazuje, nad czym trzeba pracować”

Kacper Żuk poleciał do Australii na nowopowstały turniej ATP Cup w jednym celu – aby nabierać doświadczenie. Wprawdzie widmo potencjalnego występu w oficjalnym meczu istniało przecież od początku, bo kontuzje w tenisie to częsta rzecz, to jednak mało kto dopuszczał do rzeczywistości myśl, że kapitan Marcin Matkowski do gry będzie desygnował kogoś spoza żelaznej trójki: Łukasz Kubot, Hubert Hurkacz, Kamil Majchrzak. Tymczasem ten ostatni nabawił się kontuzji w starciu z Guido Pellą, która wykluczyła go z dalszej rywalizacji. Przez to okazję sprawdzenia się na tle wielkoszlemowego mistrza oraz niegdyś trzeciego tenisisty rankingu ATP, dostał 20-latek z Nowego Dworu Mazowieckiego.

Natychmiast po tym, gdy oficjalnie ogłoszono, że Kamila Majchrzaka w starciu reprezentacji Polski z Chorwatami w drugim meczu fazy grupowej ATP Cup zastąpi Kacper Żuk, w polskich mediach społecznościowych miejsce miało to, co śmiało można nazwać naszą przywarą. Z miejsca rozpoczęły się dyskusje na temat tego, czy Żuk zdoła ugrać chociażby gema w starciu z wielkim Marinem Ciliciem. Można było odnieść wrażenie, że nasz tenisista stanie do nierównej walki z hegemonem sportu, a tymczasem jego oponentem był – owszem – wielkoszlemowy mistrz US Open z 2014 roku oraz swego czasu trzeci zawodnik świata, który jednak w ubiegłym sezonie zawodził na tyle, że obecnie pierwszą rakietą Chorwacji jest Borna Coric, a zawodnik z Medjugorie wypadł z TOP 10 i plasuje się na 39. pozycji w rankingu ATP.

Skoro w jego pierwszym meczu na ATP Cup spore problemy sprawił mu Dennis Novak, to dlaczego z dobrej strony przeciwko będącemu w niestabilnej formie Ciliciowi miałby nie pokazać się reprezentant Polski? Choć porównując to do walki z wiatrakami, pod wpisem na fanpage starałem się wlać w wasze głowy pozytywne myślenie, to jednak dominował pesymizm.

Ważna informacja 🚨Kamil Majchrzak nie zagra przeciwko reprezentacji Chorwacji w drugim meczu turnieju ATP Cup. Powodem…

Opublikowany przez Serwisa nę zewnątrza – tenisowego boga Michałę Pochopnia Niedziela, 5 stycznia 2020

Całe szczęście zupełnie inne nastawienie towarzyszyło Żukowi, który na bądź, co bądź – najważniejszy mecz w swojej dotychczasowej karierze – wyszedł bez jakiejkolwiek bojaźliwości. Chociaż ci, którzy tak głośno krzyczeli o tym, że nie ma on jakichkolwiek szans, mogą dumnie wykrzyczeć: A NIE MÓWIŁEM!!!, to jednak nie ma mowy o jakimkolwiek pogromie, którego byli tak pewni. Obecnie 448. tenisista globu przez dwie godziny oraz 11 minut jak równy z równym toczył batalie z zawodnikiem, który przecież miał go zmieść z kortu. Cilić wygrał 7:6(8), 6:4, ale ani wynik meczu, ani jego przebieg nie wskazuje na to, aby było to dla niego przyjemne starcie.

Długo nie trzeba szukać pozytywów płynących z tego meczu. Żuk. jak na zawodnika, który jak dotychczas 90 procent swoich zawodowych meczów rozegrał na poziomie ITF, a takich tenisistów, jak Cilic mógł oglądać jedynie w telewizji, wykazał się ogromną odpornością psychiczną. Chorwacki faworyt musiał się ogromnie napracować, aby złamać naszego rodaka. I to dosłownie, bo z 13 break-pointów wykorzystał zaledwie jednego. Bo w premierowej odsłonie potrzebował aż sześciu piłek setowych, aby zrobić pierwszy krok w stronę końcowego triumfu. I na koniec – jedynie 13 punktów (91-78 na korzyść Cilicia) – zadecydowało o tym, kto po ostatniej piłce mógł wznieść ręce w geście triumfu. – Mecz z wielkoszlemowym mistrzem to zawsze ogromne przeżycie. Wcześniej nie miałem okazji zagrać  z zawodnikiem tego pokroju, dlatego wychodząc na kort chciałem po prostu zaprezentować swój tenis, pokazać co potrafię. Ten mecz pokazał mi, że tenis jest niezwykle wyrównanym sportem, w którym detale decydują o tym, kto zwycięży. Taki pojedynek buduje i pokazuje nad czym trzeba pracować, aby znaleźć się w TOP 50 czy TOP 100 – ocenił starcie z Ciliciem nasz rodak.

Choć dla Cilicia to jeden z wielu meczów, o którym zapewne zapomni już w przyszłym tygodniu, gdy będzie się przygotowywać do wielkoszlemowego Australian Open, to dla Żuka może to być coś na wzór kamienia milowego i wewnętrznego przekonania, że stać go na wielkie granie, przeciwko wielkim graczom. A jeszcze jakiś czas temu sam nie był tego taki pewny..

Życie bywa przewrotne

Żuk, podobnie, jak duże grono tenisistów notowanych poza ścisłą czołówką, w której obecność gwarantuje życie z tenisa na dobrym poziomie, stanął przed poważnym dylematem. Z jednej strony był kuszony przez amerykańską uczelnię, na której miałby rozpocząć studia. Z drugiej strony wciąż był młodym, perspektywicznym zawodnikiem, który jeszcze nie zdążył zaprezentować całego swojego potencjału. Studia na pewno są bardzo dobrym rozwiązaniem, szczególnie, że – wbrew panującej opinii – nie jest to czas stracony: z jednej strony zyskuje się wykształcenie na prestiżowej uczelni, a z drugiej równocześnie poprawia się swoje umiejętności tenisowe, mając okazję trenować w naprawdę niezłych warunkach. Jest to jednak ogromne ryzyko, bowiem najczęściej przez trzy lata (czas trwania studiów) ilość zawodowych startów jest bardzo ograniczona. Wielu tenisistów po tym czasie wraca do touru i prezentuje się wyśmienicie, ale są też tacy, którzy przez ten okres zatracają tzw. „ogień” i najzwyczajniej w świecie wybierają inną drogę.

Jeśli chodzi o studia, to przez cały 2019 rok miałem z tyłu głowy to, że mam taką opcję. Po dobrym początku sezonu zrzuciłem tę myśl na dalszy tor, bowiem widziałem, że jest potencjał na dobre wyniki. Później jednak przyszedł gorszy okres, kiedy szło mi bardzo słabo i moje myśli były już prawie całkowicie nastawione na wyjazd do Stanów Zjednoczonych. Uważałem to za jedyną opcję, w której mogę się rozwinąć, a przecież za dwa czy trzy lata znów mógłbym spróbować swoich sił w zawodowym tenisie.

Koniec końców Żuk nie zdecydował się na wyjazd do Kalifornii, gdzie podobnie, jak Daria Kuczer (zachęcam do zapoznania się z naszą rozmową), miał uczyć się na Uniwersytecie Pepperdine. Do podjęcia takiej decyzji przekonały go ostatnie miesiące sezonu, w których radził sobie bardzo dobrze. W grze pojedynczej wygrywając turniej ITF (pula nagród 25 tysięcy dolarów) w Falum zanotował największy sukces w karierze, a do tego w deblu, w parze z Janem Zielińskim, zdobył dwa tytuły (łącznie w 2019 zapisali ich na swoim koncie trzy). – To mnie przekonało, że dzięki ciężkiej pracy i nie poddawaniu się, można swój tenis poprawić, wrócić na dobre tory i wygrywać. Uważam, że większość tenisistów – będąc na podobnej pozycji rankingowej, co ja – podjęłoby decyzję o dalszej walce na zawodowych kortach. Nie wiadomo, jakby to się później potoczyło, a nie chciałbym sobie pluć w brodę, że odpuściłem w takim momencie, po tak naprawdę najlepszym sezonie w karierze.

Niegdyś 21. junior świata odniósł się również do tego, co bardzo często jest pomijane. Tenisiści, którzy jako juniorzy osiągają dobre wyniki, mają ogromny problem z przejściem do zawodowych rozgrywek, gdzie, jak sam przyznał, z jednego z najlepszych juniorów, stał się nikim. –  Ogromnym szokiem dla mnie było przejście z juniorskich rozgrywek do zawodowych turniejów. Byłem 21. juniorem na świecie, a zaczynając grać w turniejach Futures to, kim byłem pół roku temu, przestawało mieć jakiekolwiek znaczenie. Tak naprawdę liczyło się tylko to, co było tutaj i teraz. Ludzi interesowało tylko to, jak mi szło w zawodowych imprezach. W ciągu chwili stajesz się nikim i budujesz wszystko od nowa. Ważne są również finanse, gdzie w juniorskich imprezach najwyższej rangi masz wszystko opłacone, a na Futuresach musisz sam płacić i to nie jest łatwe w kwestii mentalnej. Trudno jest skupić się na grze, gdy człowiek myśli o tym, żeby zaoszczędzić, jak najwięcej.

***

20-letni tenisista nie musiał długo czekać na otrzymanie potwierdzenia, że podjęcie decyzji o dalszym przebijaniu się w zawodowych rozgrywkach kosztem rezygnacji z przenosin do Stanów Zjednoczonych, było słusznym rozwiązaniem. Żuk 2019 rok rozpoczął od tenisowych peryferii i przebijania się przez eliminacje do turniejów ITF w egipskim Szarm el-Szejk. Teraz jest w Australii, gdzie rozegrał mecz z czołowym zawodnikiem na świecie i wziął udział w prestiżowej imprezie ATP Cup. Możliwe, że swoją szansę dostanie także przeciwko Austrii, gdzie potencjalnie zmierzyłby się z Dennisem Novakiem. Tuż po zakończeniu ATP Cup przeniesie się do Bendigo, gdzie weźmie udział w turnieju rangi ATP Challenger Tour. Później wróci do Europy, gdzie ponownie będzie rywalizować w kilku imprezach ITF. Miejmy nadzieję, że to jednak będzie chwilowy powrót do korzeni i Żuk walkę o marzenia będzie kontynuować w turniejach wyższej rangi. Meczem z Ciliciem pokazał, że bez wątpienia go na to stać.

Dodaj komentarz

UA-120295791-1